olivia rodrigo — good 4 u, mariah carey — all i want for christmas
Zebranie swoich rzeczy z brooklyńskiego apartamentu i władowanie ich do dwóch walizek oraz plecaka zajęło mu półtorej godziny; nieźle jak na spakowanie praktycznie wszystkiego, co posiadał, i przez połowę czasu gratulował sobie w duchu bycia minimalistą. Drugie czterdzieści pięć minut spędził na głowieniu się nad tym, gdzie właściwie pójdzie, co ze sobą zrobi, jak będzie ogrzewał i karmił Alpine, która po ostatniej utarczce z jakimś ulicznym kotem nabawiła się kontuzji lewej przedniej łapki. Nie oczekiwał co prawda, że elementem świątecznej rutyny, między pieczeniem pierników czy przystrajaniem mieszkania lampkami w przyjemnym, złotawym kolorze, a nawet powieszeniem jemioły na framudze drzwi będzie rzucenie go połączone z prośbą o wyprowadzenie się oraz żałosnymi przeprosinami, opakowane w uprzejme słowa jak w najgorszy na świecie papier prezentowy.
Nie dowierzał, chociaż płatki śniegu stale wilgocące włosy, kiedy szedł do metra, dobitnie potwierdzały to, co właśnie się stało. Został rzucony przez swojego chłopaka od pięciu lat, niemal wyproszony z mieszkania, które dzielili ostatnie półtora roku — Bucky wyprowadził się z własnego, żeby mogli mieszkać razem, rozmawiali już o zaręczynach, na miłość boską, było im razem przecież dobrze — właściwie tak jak stał, tylko się spakował i wyszedł, bo co miał zrobić? Kłócić się? Negocjować?
Prychnął. Bez żartów, trochę godności jeszcze miał. Jeśli Steve nie chce z nim dłużej być, ma prawo, jasne, ale mógł to załatwić w dużo bardziej elegancki sposób niż kazać mu się wynosić. Zwłaszcza że w połowie pakowania odebrał telefon od kogoś o imieniu Sharon i z głupim uśmiechem gadał z nią jeszcze pewnie długo po tym, jak Bucky wyszedł — uśmiech nie był głupi, Steve po prostu patrzył się i uśmiechał tak, jak patrzył na niego kiedy zaczęli randkować, jakby to on powiesił na nocnym niebie księżyc i wszystkie gwiazdy, rozsypane po granacie niczym brokat.
To okropne, kiedy ktoś się odkochuje. Chyba zauważył to wcześniej, kiedy zaczęły ich nawzajem irytować drobne nawyki; nigdy wcześniej nie przeszkadzały mu pędzle wstawione do kubka nawet jeśli woda w nim przypominała kolorem herbatę i zdarzyło mu się jej ze dwa razy napić przez pomyłkę. Nie zżymał się na maźnięcia farby ani ołówka na blacie stołu, do czasowego limitu zostawiania naczyń w zlewie doszli razem (półtora dnia zanim któregoś z nich trafiał szlag); Steve nie komentował zostawionych czasem zbyt długo ubrań na suszarce albo włosów obklejających emalię umywalki, chociaż akurat tego Bucky starał się pilnować. Kiedy przestali spać na łyżeczkę, kiedy przestali chodzić na randki, kiedy coraz częściej ich rozmowy kręciły się wokół byle co tam, żeby zaraz przerodzić się w niezręczne milczenie.
Kiedy pocałunki na powitanie i pożegnanie zmieniły się w tępy zwyczaj zamiast okazywanie sobie czułości, kiedy jakoś stracił pewność, że może bezkarnie podbierać rogersowe bluzy lub że podebranie ich byłoby jak wciśnięcie na siebie jednego z golfów Zemo; można, nie dostanie po głowie, ale jedynym komentarzem będzie zrezygnowane westchnięcie oraz ruch dłoni oznaczający oddaj.
Nie warto.
Alpine wierciła się w swoim kocim nosidełku, które od dawna było trochę przymałe — rzadko kiedy musiał ją gdzieś wozić, okej, a poza tym w związku z ostatnim faux pas odegranym na jego świętach miał budżet nieco ograniczony — ale szybko zajęła się skubaniem jednej z zabawek, które tam włożył, tej wypchanej kocimiętką. Może mała się zdrzemnie i przestanie piłować, bo jeśli będzie kontynuować takie piski i skrzeki w domu Zemo, to Helmut niechybnie wyrzuci ich oboje za zakłócanie jego drzemki.
— Jeszcze dwa przystanki, co, mała? — mruknął, wsuwając do środka palec. Kotka szturchnęła go główką jakby w potwierdzeniu. — Damy radę.
CZYTASZ
good for you. tfatws
Fanfictionkiedy bucky barnes zostaje rzucony przez swojego chłopaka na tydzień przez świętami, to nie jest tak, że nagle cały jego świat się wali - będzie mu trochę trudniej, dlaczego to jego nazwisko nie widniało na umowie na wynajem - ale w całej tej żałośc...