Ciemność. Las. Drzewa.
Światło. Potrzebował światła.
Zaczął szukać zapałek w torbie, ale musiały wypaść z niej jakiś czas temu. Albo po prostu je zużył. To też było możliwe. Wszystko było możliwe.
Biegł dalej szperając we wszystkich kieszeniach po kolei. Nie mógł ukraść większego pudełka zapałek, gdy miał ku temu okazję? Przecież mógł przewidzieć taką sytuację jak ta.
Usłyszał świst.
W drzewo obok niego uderzyła strzała. Jakim cudem oni coś widzieli?! I jakim cudem jeszcze ich nie zgubił?! W oddali zobaczył jakieś światełko. Jak gdyby maleńką gwiazdę, ale niebo było przecież zachmurzone. Rzucił się ku światełku sam nie wiedząc, skąd ma jeszcze na to siły.
Nie miał pojęcia jak długo biegł. Wciąż było ciemno, ale przez chmury nie widział księżyca. Wypadł jednak w końcu na oświetloną blaskiem ogromnej ilości małych latających punkcików polanę. Stanął i oparł się o drzewo na skraju polany. Nie słyszał już dźwięków pogoni. Nie wbiła się w jego ciało żadna strzała. Czyżby na razie był bezpieczny?
Opadł na ziemię i ściągnął torbę z ramienia. Jeśli poszuka na spokojnie być może znajdzie w niej zapałki. Niestety. Musiały mu gdzieś wypaść, bo nie miał nawet pustego pudełka. Na dnie torby znalazł piersiówkę. I dobrze. Pociągnął obfity łyk obrzydliwego piwa i zakręcił butelkę. Potem położył sobie torbę pod głowę i położył się na zimnej ziemi.
Nawet nie zauważył kiedy zasnął. Zauważył tylko, że zachmurzone niebo przybrało szary kolor, a dłoń trzyma w zimnej kałuży.
- Świetnie, teraz jeszcze pada - usiadł i przetarł oczy. Zaraz otworzył je szerzej i wyciągnął przemokniętą już torbę z kolejnej kałuży. - Tylko nie to... - wyciągnął z torby mokry zwitek bandaży i napęczniałą od wody gazę. Jęknął i pociągnął nosem. - Brawo Rhash - powiedizał do siebie. - nie masz żadnych ciepłych ciuchów, suchych opatrunków i jak nic się przeziębiłeś przez ten deszcz.
Może gdyby nie był tylko niedożywionym uczniem medyka, tylko próbował nauczyć się walczyć choćby kijem jak większość chłopców w jego wieku nie musiałby poprzedniego dnia uciekać w las, w którym nigdy wcześniej go nie było. Zgubił się. Nie miał jedzenia, bo suszone mięso skończyło mu się już dawno, zapałki zgubił gdzieś po drodze, bo od torby jak zauważył chwilę wcześniej oberwał mu się guzik, wszystkie opatrunki nasiąknęły deszczówką, a jego jedynym napojem była resztka piwa, które dostał w jakimś domu napotkanym podczas swojej podróży.
Wstał i zarzucił torbę z powrotem na ramię. Gdyby miał chociaż w co wydmuchać nos...
Powinien gdzieś pójść. Tylko w którą stronę? Gdzie w ogóle była północ? Gdyby tylko deszczowe chmury nie zasłaniały słońca.
- W końcu do czegoś dojdziesz. - powiedział sobie na otuchę, ale wiedział doskonale, że bez jedzenia daleko nie zajdzie. W dodatku za każdym drzewem mogło kryć się niebezpieczne zwierzę.
Albo potwór.
- Rhash, potwory nie istnieją, opanuj się. - mruknął do siebie i ruszył przed siebie. Żeby tylko rzeczywiście gdzieś dojść.
***
Rhash nie miał pojęcia jakim cudem wciąż idzie. W żołądku go ściskało, katar nie dawał spokoju, w dodatku skończyło mu się piwo, choć pił je bardzo oszczędnie i gardło mu spuchło. Co więcej głowę rozsadzał pulsujący ból. "Angina. Angina jak nic." Powtarzał ciągle w myślach. Miał wrażenie, że gdyby tylko zatrzymał się, choćby na chwilę, położyłby się i już nie wstał. W dodatku deszcz przez cały czas padał nieprzerwanie i chłopak był przemoczony do suchej nitki.
CZYTASZ
Gałęzie Jabłoni
FantasyNie do końca na razie wiem co to dokładnie jest, pozwólcie więc, że opiszę to jako opowiadanie o chłopcu, niskim i chudym uczniu medyka, który w wyniku kilku niefortunnych przypadków (a może nie do końca przypadków?) Zostaje wplątany w wir losu, na...