Poznałem go przypadkowo. W zasadzie to nie. Sądzę, że nasze spotkanie było zaplanowane przez los. Gdyby nie los, który zesłał mi jego, dawno bym zwariował. Tylko on potrafił przemówić mi do rozsądku, tylko on potrafił stłumić moje wybuchy agresji, tylko on był w stanie darzyć mnie pozytywnymi uczuciami. Dzięki niemu do reszty nie zwariowałem. Dla niego się pilnowałem, dla niego walczyłem z nałogiem, dla niego się starałem. Stał się moim wsparciem, powierzycielem, doradcą, ale przede wszystkim stał się moim przyjacielem. Był, nadal jest niesamowitą osobą. Wiele razy porównywałem go do anioła. Troszczył się o wszystkich i widać było, że swój zawód wykonuje z jak największym oddaniem. Był młodym lekarzem, dopiero co po studiach, dlatego jego zapał było widać z kilometra. Kiedy go tylko tutaj przydzielili wydawał się tak bardzo nie pasować do tego miejsca, iż zrobiło mi się go żal. Jeszcze tego samego dnia, zmieniłem o nim zdanie. Nie był tylko miłym mężczyzną, ale i zaradnym. Potrafił postawić do pionu największych bydlaków i psychopatów. W tym i mnie. Nikt, nie był w stanie uspokoić mnie w przypływie mojego szaleństwa. Nikt, dopiero on je powstrzymał. I za każdym razem gdy moje zmysły szalały, wystarczyło tylko jedno jego spojrzenie, tylko jego mocny uścisk na moim wątłym ciele, a wszystko nikło. Jego zapach uspokajał mnie najbardziej. Porównywałem go do narkotyków, których tak bardzo mi brakowało. Ile dałbym żeby móc znowu poczuć w swoich żyłach heroinę. Za każdym razem kiedy o tym myślałem, mój organizm wpadał w drgawki. Szaleńczo potrzebowałem narkotyków, nie ważne jakich. W zamknięciu po prostu prosisz o byle gówno, tylko po to by zaspokoić głód. Wiedziałem iż prosząc o coś tak absurdalnego mężczyznę, który mi pomagał, staczam się na samo dno. Jednak on mnie rozumiał, nie wiedziałem dlaczego, ale to mi poświęcał najwięcej czasu. To mną się najbardziej opiekował, chociaż było o wiele więcej przypadków lepszych ode mnie. Z każdą jego życzliwością, z każdym jego szerokim uśmiechem zakochiwałem się w nim coraz mocniej. Był osobą, która pokazała mi uczucia, których nigdy w życiu nie zaznałem. Zrobił to nieświadomie, jednak dla mnie nie miało to znaczenia. Jeśli poświęcał mi wystarczająco dużo uwagi, mogłem wybaczyć mu to, że nigdy mnie nie pokocha. Wystarczyło mi, że był.
Nie było go. Nie było go już piąty dzień. Nie przychodził do pracy. Nie przychodził do mnie. Moje zmysły szalały. Traciłem kontakt z rzeczywistością, leki nie pomagały, głód się pogłębiał. Szaleńczo za nim tęskniłem.
Gdzie był? Co robił? Dlaczego go tu nie było? Dlaczego zignorował moja obecność tutaj? Przecież powiedział, że będzie mnie wspierał już zawsze. Wstałem ze swojego łóżka, za gwałtownie. W moją stronę wystrzelił lekarz, który zastępował mojego. Odepchnąłem go mocno na ścianę obok siebie. Nie wiedziałem nawet skąd mam w sobie tyle siły. Nie obchodziło mnie w tym momencie nic. Chciałem zniszczyć wszystko na swojej drodze. Chciałem zniszczyć wszystko co stało mi na drodze do niego. Krzyknąłem głośno, gdy dwóch ochroniarzy złapało mnie mocno w pasie i przydusiło do podłogi. Na nic się zdały moje krzyki i szarpania, byli za ciężcy. Jedyne słowo jakie mogłem zrozumieć przez swój otępiały umysł to Chanyeol. Słowo, a raczej imię, które należało do niego. Krzyczałem ile sił w płucach tylko ten jeden wyraz. Usilnie go potrzebowałem.
Tylko Ty jesteś w stanie mnie uspokoić!
Co Ty odpierdalasz?!
Potrzebuję Cię!
Park Chanyeol!!!
Masz tu być! Masz mnie kurwa wspierać! Masz ze mną kurwa być!
Masz mnie kurwa przytulać! Masz patrzeć tylko na mnie! Jesteś mój!
Przyjdź tutaj...słyszysz? Ja...Cię potrzebuję. Ciebie i tylko Ciebie.
Proszę nie patrzcie na mnie, tylko on może. Tylko jego oczy mogę mnie obserwować.
CZYTASZ
The Waster
FanfictionTytuł: The Waster Tytuł polski: Niszczyciel/ Pustoszyciel. Bohaterowie: Byun Baekhyun, Park Chanyeol, inni. Pairing: Baekyeol, Chanbaek. Rating: NC-17 Gatunek: Angst. Ostrzeżenia: Wulgaryzmy, psychoza, sceny erotyczne.