~*~*~

965 128 86
                                    

Krótki shot o Grzesiu w wojsku i Czwartym Lipca.
Hurt and comfort, taki fluff pod koniec wyszedł przypadkiem XD

Edited by alemqa <3

Miłego czytania!

~~~~

Młody, brązowowłosy mężczyzna drżał niekontrolowanie. Nogi miał podciągnięte pod samą brodę, obejmując je rękoma, które były splecione w silnym uścisku. Paznokcie wbijały się nieświadomie w skórę, tworząc czerwone półksiężyce na zewnętrznej stronie dłoni. Twarz młodzieńca przedstawiała interesującą mieszaninę otępienia i przerażenia, a brązowe oczy uporczywie wpatrywały się w jeden punkt.

Kilkadziesiąt metrów od nieruchomego mężczyzny, znajdowała się wsiąknięta w piasek krew. Zaledwie paręnaście minut temu stał tam wróg z bronią, lecz dzięki szybkiej reakcji Gregory'ego, przeciwnik został wyeliminowany. I to wręcz na zawsze. Osiemnastoletni Gregory Montanha zabił człowieka.

W umyśle odtwarzał tą samą scenę w kółko. Nieznany człowiek pojawił się niemal znikąd. Był dość niski i chudy, wyglądał jakby miał maksymalnie dziewiętnaście lat. Jedynie Gregory został z tyłu grupy i dostrzegł oponenta. Nieznany chłopak wyciągnął broń i zaczął celować w kierunku tymczasowej Amerykańskiej bazy wojskowej. Szatyn natychmiast uniósł własną broń i wycelował w wroga. Obserwował go chwilę, upewniając się, że przeciwnik nie ma przyjaznych zamiarów, nie czekał na atak ze strony mężczyzny. Wystrzelił. Raz, drugi, trzeci. Za czwartym trafił człowieka w brzuch, a za piątym w głowę.

Gdy ujrzał z oddali upadające, zmasakrowane ciało, poczuł ciarki na plecach. Czekoladowe oczy się rozszerzyły, a z jego dłoni wypadł karabin. Narzędzie śmierci opadło z głuchym trzaskiem na popękaną glebę. Gregory oparł się o ścianę budynku, która się za nim znajdowała i powoli osunął się na ziemię, przetwarzając w głowie, co się właśnie wydarzyło. Zabił człowieka. Chłopaka, który na pierwszy rzut oka wyglądał na nastolatka. Był w jego wieku, może nawet młodszy. A on odebrał mu życie.

Amerykańscy wojskowi natychmiast zebrali się w miejscu skąd usłyszeli strzały. Porucznik, który zrozumiał co się wydarzyło, wydał polecenie by reszta zajęła się martwym. Gdy reszta odeszła, próbował wszcząć konwersacje z wstrząśniętym szatynem, lecz po kilku marnych próbach, odszedł zrezygnowany, chcąc dać młodzieńcowi trochę przestrzeni.

Minęło dość sporo czasu, a Gregory nadal siedział na przeciwko miejsca wydarzenia. Już nie patrzył tępym wzrokiem na zaschniętą plamę krwi, a na karabin, który ponownie trzymał w drżących rękach. Nie wiedział, czy bał się bardziej destrukcji owej broni, czy samego siebie. Zabił. Czy będzie ponownie do tego zdolny? Czy zabijanie będzie mu kiedyś sprawiało przyjemność? Przecież to jest okropne. Czy jest złym człowiekiem? Czy--

— Gregory. — Natłok myśli przerwał znany mu od paru tygodni głos. Porucznik. Montanha ani drgnął. — Gregory, wiesz dobrze, że zapisując się do wojska, będziesz zmuszony do takich czynów. Zrobiłeś dobrze, obroniłeś bazy. W innym przypadku, ktoś mógłby ucierpieć — mówił porucznik. — Wojna taka jest. Wiele dzielnych żołnierzy przeżywa pierwsze kilka zabitych, lecz... Trzeba się przyzwyczaić. Skup się na swoich i ich dobrze.

— Zabiłem go — wychrypiał szatyn, wypuszczając z obrzydzeniem broń i wracając do pierwotnej pozycji. — On był w moim wieku, może młodszy. Miał całe życie przed sobą. Co jeśli miał żonę, dziewczynę? Co z jego rodzicami? Przyjaciółmi? Ja.. tak po prostu... — wzdrygnął się, nie kończąc zdania.

— Gregory, on też najprawdopodobniej wstąpił do wojska. Wątpię, że został zmuszony do służby. Tak jak i ty, i ja, i John, Robert i inni... on znalazł się tu z własnej woli. Gotowy, by się poświęcić.

Czwarty Lipca (Gregory Montanha/Morwin Oneshot)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz