Wszystko przemija.Garbi się nad grządkami trzymając w rękach metalową łopatkę, wyrywa chwasty, pieli i spulchnia ziemię. Niedługo powinno zacząć padać, uśmiecha się myśląc o tym, że przynajmniej nie będzie musiał podlewać. Ostatnio wypełniona konewka stała się ciężkawa, a on i tak nie może obciążać kolana.
Słońce szczypie go w oczy, ociera pot z czoła zostawiając smugę ziemi na okularach o okrągłych oprawkach. Zdejmuje je, przegląda- chociaż niewiele to daje bo bez nich jest praktycznie ślepy, ociera o rąbek flanelowej koszuli która wystaje spod jego spodni roboczych. Woli zajmować się ogrodem ręcznie, zaklęcia nie dają tak spektakularnych efektów jak czas oraz troska.
W perspektywie popołudnia ma filiżankę przesłodzonej herbaty, być może wieczorem skusi się na kieliszek koniaku, wyciągnie stare fotografie, powspomina, to w końcu pierwsza rocznica od kiedy go nie ma.
– Tato?– słyszy za swoimi plecami, podnosi się z klęczek obdarzając mężczyznę pogodnym, ojcowskim uśmiechem.
– Cześć szkrabie– mówi łagodnie chociaż Teddy ma już ponad sześćdziesiąt dziewięć lat. Harry nigdy nie wyrósł z ery kiedy Edward był zaledwie chłopcem. Gdy na niego patrzy wciąż widzi te niebieskie, kędzierzawe włoski, rozbrykane oczka oraz łobuzerski uśmiech– Masz tą wiązankę?
Młodszy z mężczyzn wyjmuje zza pleców piękny wieniec pełen białych frezji. Wygląda on dokładnie tak, jak to sobie wymarzył gdy zadzwonił do zakładu florystycznego Longbottomów. Alice bardzo się postarała, później napisze do niej list z podziękowaniem. Chwile przypatruje się kwiatom z którymi wiąże się tyle chwil. Jego uśmiech blednie, smutnieje, staje się trochę bardziej nostalgiczny, ale mimo wszystko błąka się na jego wargach.
– Chodź tato, pojedziemy na cmentarz. Zajrzymy przy okazji do babci, co ty na to?– Ted poprawia poły swojej marynarki i uśmiecha się zachęcająco, Harry wciąż nie przepada za samochodami które przez całe życie kojarzyły mu się jedynie z życiem u Dursley'ów.
– Poleciałbym na miotle gdyby nie to cholerne biodro– wzdycha poddając się. Rzuca na siebie jedynie czar przebierający i drepcze ociężałym krokiem na podjazd tuż za synem.
– Masz osiemdziesiąt siedem lat, w Twoim wieku to prawie samobójstwo– Teddy przewraca oczami siadając za kierownicą.
– Przyganiał kocioł garnkowi.
– Co by powiedział na to Severus?– pyta młodszy, zapinając przy tym pasy– Zawsze miał jakąś wątpliwie uroczą sentencję po łacinie specjalnie na takie okazje.
Harry zamyśla się na chwilę, szuka wspomnień które powoli stają się coraz bardziej wyblakłe.
– „Aquilam volare doces?"* Jak sądzę.
Jazda samochodem nie zabiera im dużo czasu, mija w dość przyjemnej atmosferze. Teddy opowiada mu o Victoire i jej obsesji na punkcie wnucząt, dla Harrego- prawnucząt. Dowiaduje się o tym co słychać w Św. Mungu gdzie pracuje jego młodsza wnuczka Cécile, trochę narzeka, że cała gromadka Lupinów mogłaby częściej odwiedzać samotnego człowieka. W gruncie rzeczy jego życie jest dobre, po prostu stało się trochę bardziej... puste, milczące.
Brakowało mu wrednych docinków Severusa, ognistych kłótni lub rzucania talerzami, wielogodzinnych dyskusji które ucinali przed kominkiem nagle orientując się, że herbata którą przed chwilą zapatrzyli jest już kompletnie wystudzona a wręcz zimna. Pościel nie pachniała już tak samo, gotowanie dla jednej osoby wciąż było dziwne, tak samo jak dziwnie było mu schodzić do laboratorium i nie widzieć bulgoczącego kociołka z milionem fiolek. Pod prysznicem stał tylko jeden żel pod prysznic, na umywalce spoczywała samotna szczoteczka, dawno nie widział w zlewie wyszczerbionego czarnego kubka ze sklejonym uchem a w praniu znajdował jedynie kolorowe skarpetki- żadnych czarnych.
CZYTASZ
Krótka opowieść o przemijaniu |Snarry|
FanfictionWszystko przemija, wspomnienia pozostają. Słodko-gorzka opowieść o dojrzałej miłości pomiędzy dwójką kompletnie odmiennych osób.