Nowotwór śmierdzi. Nowotwór niszczy. Nowotwór pozbawia rozumu. Nowotwór pozbawia woli. Nowotwór urąga godności człowieka. Nowotwór zabija zdrowe komórki. Nowotwór jest samobójstwem organizmu. Nowotwór jest autoagresją. Nowotwór jest skurwysynem bez serca. Nowotwór jest tematem tabu. A tak w ogóle słowa "nowotwór" nie powinno się w ogóle używać. Dlaczego? Ponieważ nowotwór jest uosobieniem wszystkich ludzkich lęków, jest personifikacją śmierci. Nowotwór to ból, to cierpienie w samotności. To sen we własnych rzygowinach. To anty-morfina. To kompan w podróży na tamten świat. To bilet w jedną stronę. To okrucieństwo bez skrupułów. To wróg bez twarzy, który przyczajony niczym drapieżne zwierzę, czeka na swoją ofiarę. W ukryciu.
Nowotwór jest zarazem Bogiem i Szatanem. Niebem i piekłem. Przekleństwem i zbawieniem. Odkupieniem i grzechem. Życiem i śmiercią. Nowotwór to odwieczny kompan w wyścigu po gorzkie gody. To mój towarzysz. Nie chcę tu mówić teraz o sobie. Denerwuje mnie fakt, że zawsze mówi się tylko o chorych. O nosicielach nowotworu, jak to nas nazywam. Mówi się o dzieciach dotkniętych białaczką i umierających w hospicjach. O palaczach bez płuc i krtani, o kobietach po mastektomii. Mówi się o Steve Jobsie i jego trzustce, ale on, nowotwór, jest osnuty kurtyną milczenia. Wkurza mnie to, dlatego nie będę mówiła o sobie, tylko o nim.
Milczą lekarze. Milczą chorzy. Milczy NFZ. Milczy cały świat w obawie, że choćby myśl o nim obudzi jego uśpioną czujność. Jakby sama już wymowa słowa "nowotwór" będzie niczym zaklęcie i samospełniającą się przepowiednią. A to nie jest tak. Gdy włożę nowotwór do szklanki, będzie czymś rzeczywistym. Namacalnym. Będzie wrogiem zdekonspirowanym. Jeśli mówimy o nim jako o zjawisku medycznym, będzie on tkanką. Jeśli zaś pomyślę o nim jako o guzie wielkości jajka czyhającym w zakamarkach mojego ciała, będzie on chorobą. W moim przypadku, śmiertelną.
Świat nie będzie płakał za kolejną osobą, która przegra walkę z nowotworem. Nie będzie, bo o tym się nie dowie. Świat płacze za sławnymi ludźmi, księżnymi, politykami oraz bohaterami wojennymi. Świat płacze za ofiarami katastrof lotniczych, ofiarami ataków terrorystycznych oraz tymi, którzy zmarli w wyniku kataklizmów jak trzęsienie ziemi, tsunami, powodzie. Mnie nikt nie będzie opłakiwał, przyszłam na ten świat z krzykiem, umrę w ciszy, dlatego moja walka jest w pewien sposób wyjątkowa. Nie odbywa się na oczach mas wgapionych w ekrany telewizorów i komputerowych monitorów. Ta walka dzieje się w moim wnętrzu. To pojedynek tytanów. Wygra silniejszy. Jednak wiem, że on mnie pokona. Czuję to. Jestem tego pewna. Nie dlatego, że straciłam wolę walki, bo będę walczyć do samego końca. Po prostu – on jest skuteczniejszy. Silniejszy.
To, że on wygra, naprawdę wcale mnie nie rozczula. Wręcz przeciwnie. Daje mi jeszcze większą siłę i satysfakcję. Dlaczego? Bowiem wraz z jego triumfem, przyjdzie kres mojego cierpienia. Jego zwycięstwo oznacza moją śmierć, a moja śmierć oznacza jego koniec. Ostatecznie sama go unicestwię jego własną bronią. Wraz z moimi zdrowymi komórkami umrze on – zwycięzca niepokonanych.
Nikt nie wie, skąd się właściwie bierze nowotwór, jak się rodzi w naszym ciele. Czy to rzeczywiście autodestrukcja organizmu? Autoagresja? Czy człowiek sam się w ten sposób za coś karze? Sam unicestwia? Ponoć różne nowotwory odpowiadają za dane uczucia. Że samotność to rak żołądka i organów odpowiedzialnych za trawienie. Choroby związane z naszą płcią to zazdrość. Depresja to mózg. A stres wiadomo, siada na serce. I serce akurat nie jest narażone na nowotwór, choć medycyna zna też takie przypadki. Ja w sumie tak do końca w to nie wierzę, że rak bierze się z negatywnych uczuć, bo chyba każdy człowiek cierpi na swojego rodzaju smutek. A może to kwestia tego, że zamiast w kółko narzekać i szukać niewiadomo czego, powinniśmy zwyczajnie cieszyć się życiem? Może to właśnie hedonizm jest kluczem do długowieczności?
Ale jak cieszyć się życiem? Co to w ogóle znaczy mieć "dobre życie"? Co to znaczy niczego nie żałować? Co znaczy kochać i być kochanym? Co znaczy wiedzieć, że zostawia się coś po sobie na tym świecie, bo zostawia się swoje dzieci? Swoje DNA? Zdradzę ci wielki sekret. To nic nie znaczy w obliczu śmierci. Naprawdę nic. To znaczy tylko tyle, że z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Przyszedłeś na ten świat nagi i nagi umrzesz. Człowiek, który wie, że umiera, umiera w emocjonalnej nędzy. Odchodzi w pustce oraz w przekonaniu, że to wszystko naprawdę nie miało sensu. Żadnego. Człowiek umiera pokonany przez czas, przez własną biologię, przez świadomość bezsensu tego wszystkiego, co było pomiędzy narodzinami i śmiercią. Nasze życie naprawdę nie ma żadnego znaczenia dla tego świata. Tak jak i nasza śmierć.
Wiem, że zmierzam ku końcowi. Ale ja widzę śmierć, jako ulgę, jak zbawienie. Często ją sobie wyobrażam. Wizualizuję. To pomaga mi zachować spokój. W moich wizjach widzę śmierć, jako najpiękniejsze doznanie. Jestem pewna, że kiedy przyjdzie koniec, czas stanie w miejscu, a moje zmysły nabiorą ostrości, jakiej nigdy dotąd nie było mi dane doświadczyć. Będę słyszeć wszystko. Upadek pyłku kurzu, trzepot skrzydła ptaka przelatującego obok, dźwięk klaksonu w oddali, ostatnie uderzenie mojego serca. Będę czuć każdy pojedynczy mięsień, każdy nerw, adrenalinę pulsującą w żyłach. Będę czuć własną skórę, jakby była płaszczem otulającym mnie w mroźny grudniowy wieczór. Moje nozdrza będą rozróżniać tysiące zapachów, a język gwałtowną intensywność smaków.
Krew będzie miała już nie tylko posmak żelaza, ale będzie smakować również miłością, moją matką oraz strachem, kiedy krzycząc łapałam zachłannie po raz pierwszy oddech w trakcie narodzin. Kiedy będę umierać, wrócę do samego początku. Teraźniejszość zmiesza się z przeszłością, czas przestanie być ciągły. Całym ciałem poczuję ciężkość tlenu, grawitacji, wymiarów. Będę widzieć wyraźnie wszystkie kolory, kształty, struktury materii. Najdrobniejsze szczegóły aż do jądra atomu. Mój umysł zaniesie mnie w miejsca, do których wcześniej nie miałam dostępu. Każda moja myśl, każde uczucie, każda emocja oraz wspomnienie symultanicznie będą ze mną w tym momencie. I poczuję w sobie eksplozję energii. Będzie ona tysiąc razy silniejsza niż najintensywniejszy orgazm. Ta energia obezwładni mnie i po chwili uwolni się. Ze mnie. Ból już nie będzie istniał. Strach już nie będzie istniał. Czas nie będzie istniał. Przestrzeń nie będzie istnieć. Świat przestanie istnieć. I ja przestanę istnieć. Pojawi się nicość. Ciemność. Pustka.
I wtedy nastąpi koniec.