I. Psychopata

25 4 4
                                    

~Valentina~

Mój ojciec pojechał do sklepu po kilka kartonów, bo okazało się, że rzeczy do spakowania było więcej, niż myśleliśmy. Zostałam sama w domu, kontynuując pakowanie.

Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Myślałam, że to moja przyjaciółka przyszła się po raz setny pożegnać. Otworzyłam drzwi i od razu tego pożałowałam.

- Hej, Valentina.
- Czego chcesz? - odpowiedziałam niemile.
- Przyszedłem się z tobą zobaczyć - zaczął. - Przypadkiem usłyszałem, że zmieniasz szkołę - tu przerwał, bo zobaczył za mną pudła i dużo rzeczy, które pakowałam - ale się nie przeprowadzasz, prawda? - powiedział zmartwionym głosem.
- Wyprowadzam się - powiedziałam z zadowoleniem w głosie, ale tylko dlatego, żeby zrobić mu na złość - do innego stanu. Sorry, Mateo, więcej się nie zobaczymy. A teraz idź sobie, mam jeszcze dużo pakowania - mówiąc to chciałam zamknąć drzwi, ale Mateo mi to uniemożliwił.
- Nie możesz się wyprowadzić - zaczął zmartwionym głosem - nie do innego stanu, nie tak daleko. Co ja bez ciebie zrobię? Musimy być razem, rozumiesz? Musimy. Jesteśmy dla siebie stworzeni.
- Możesz przestać?! - zapytałam zirytowanym głosem - nigdy nie byliśmy, nie jesteśmy i nie będziemy razem, zrozum to.
Niespodziewanie złapał mnie za lewy nadgarstek i pociągnął ku sobie.
- To ty zrozum, że jesteśmy sobie w gwiazdach pisani.

Nie wytrzymałam. Wzięłam zamach wolną ręką i uderzyłam go w twarz. Zachwiał się, puszczając moją drugą rękę. Złapał się za policzek i jęknął z bólu.
- Idź się leczyć, człowieku! - krzyknęłam. - Ty jesteś jakiś pierdolnięty - mówiąc to trzasnęłam drzwiami i zamknęłam je na górny zamek, tak żeby na pewno nie wszedł do środka. Poszłam umyć ręce i postanowiłam kontynuować pakowanie mojej nie najmniejszej biblioteczki.

- Jest tyle ludzi na świecie... Tyle chłopaków, a to akurat on musiał się do mnie przywalić... - westchnęłam. - Psychopata.

***

Gdy ojciec wrócił, Matea już nie było. Nie powiedziałam mu o zajściu, bo wciąż byłam na niego zła za to, co zrobił. I nie, nie chodzi mi tu o jakiś szlaban, czy coś w tym stylu. To jest coś gorszego.

Niecałe trzy tygodnie temu dowiedziałam się, że mój tata bierze cichy ślub z jakąś obcą mi kobietą, którą miałam poznać dopiero po przeprowadzce do niej. No i jakby tego było mało, okazało się, że będę miała brata. Tak, brata! Nie wiem, jak można było zataić tak ważną sprawę, jaką jest ślub. Przecież ona zostanie moją macochą! Jedyne, co o niej wiem, to że mój ojciec zna ją od dawna, ma syna w moim wieku, mieszka w innym stanie oraz jest bogata i wpływowa. Udało mi się jeszcze wycisnąć z niego, że często wyjeżdża ze względu na pracę, więc będę ją rzadko widywać. Gdy to usłyszałam, poczułam pewną ulgę, ale wciąż nie uśmiechała mi się wizja zostawienia całego mojego tutejszego życia i mieszkania z obcym chłopakiem, który będzie moim bratem. Zmiana szkoły też nie była zachęcająca.

Wieczorem skończyłam pakować moje książki i albumy, których kolekcja nie była mała. Byłam już zmęczona, więc poszłam spać o wiele wcześniej niż zwykle, zresztą i tak musiałam wstać wcześnie rano. Musieliśmy dość wcześnie dotrzeć na lotnisko, a ja chciałam być wyspana, bo jeszcze tego samego dnia miałam poznać moją nową "rodzinę" i nie chciałam wyglądać jak ofiara losu - niewyspana z podkrążonymi oczami.

Gdy się obudziłam, szybko coś zjadłam i wyjechaliśmy. W porcie lotniczym pojawiliśmy się jakieś 4 godzin przed odlotem. Nie nudziło mi się, bo wzięłam się za czytanie nowej książki, która okazała się bardzo wciągająca.

Samolot wyleciał chwilę po dziesiątej. Lot z Nowego Jorku na Florydę trwał około trzech godzin, które minęły, jak dla mnie, za szybko.

Po wyjściu z samolotu, między wieloma osobami, mój ojciec dostrzegł kobietę, która była jego żoną.

Skomplikowane rodzeństwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz