Rozdział 3

27 6 2
                                    

– No jesteś wreszcie! – Mal obrzuciła Sylvana chłodnym spojrzeniem. – Gdzie ty się podziewałeś?!

– W pracy. Wziąłem zastępstwo za znajomego – wytłumaczył. Nie miał ochoty wdawać się w szczegóły. – Wejdziesz?

Przekroczyła próg, krzywiąc się, jakby wyjątkowo drażniło ją, że musi przebywać w tym domu. Aż miał ochotę zapytać złośliwie, czy ktoś zmusił ją do tej wizyty, ale powstrzymał się.

– Jak sytuacja z tą dziewczyną? Dzwoniłeś zgłosić, że się u ciebie odnalazła? Co powiedzieli? – dopytywała, nie dając mu dojść do słowa. Sylvan powoli zamknął za nią drzwi, próbując ułożyć w głowie sensowną odpowiedź. Pożałował, że tak szybko wydał obecność Lity. To, co wcześniej odbierał za głos rozsądku, było w istocie jedynie panicznym miotaniem się, a teraz miał płacić za to cenę.

– Udało mi się ją trochę uspokoić. – Postanowił zacząć od pozytywnych rzeczy. – Nabrała do mnie zaufania, może już niedługo zacznie mówić coś więcej.

– Powiedziała, co jej się stało?

– Na razie nie. Mówi po prostu, że skądś ucieka i potrzebuje pomocy. Ja jej wierzę – dodał, gdy Mal przewróciła oczami. – Zostawiłem ją w domu na cztery dni. Nic stąd nie zabrała ani nie zniszczyła.

– No ale co zamierzasz z nią zrobić? – atakowała. W pewnym momencie jej ton zaczął drażnić Sylvana. Wyprostował się i na moment zacisnął usta. To był jego dom, do cholery.

– Wiesz co... – zaczął ostrym tonem, ale w porę ugryzł się w język. – jeszcze się nad tym nie zastanawiałem. Wydaje mi się, że twoje narzekania w niczym mi nie pomogą, więc jeżeli nie masz nic sensownego do powiedzenia, to dam sobie radę sam.

Starał się, by to brzmiało łagodnie, ale mimo wszystko dziewczyna wyczuła jego zdenerwowanie. Odgarnęła ręką krótkie, brązowe kosmyki i założyła je za ucho.

– Właśnie nam pewną kobietę, która pracuje w domu dla samotnych matek – wyznała, bawiąc się figurką słonika, znalezioną na półce. – Miała już styczność z ofiarami gwałtu, i takimi, które uciekły od porywaczy także. Mogę ją poprosić, by wzięła... jak jej tam?

– Lita.

– ...by przyjęła Litę do ośrodka. Miałaby tam pomoc, ochronę i wyżywienie.

– W porządku. Zapytam ją, czy miałaby na to ochotę.

Mal nie dowierzała własnym uszom.

– A jeżeli nie będzie mała, to co? Zostanie tu?!

– Jeżeli nie zechce, to trzeba to uszanować, nawet jeżeli twoim zdaniem to bez sensu. Ma już osiemnaście lat.

– Tak ci mówiła.

– Nawet jeżeli kłamała, to uważasz, że zabranie jej siłą pomoże? Wpadnie w panikę i ucieknie z tego ośrodka. W najgorszym wypadku, wpadnie w ręce tych ludzi, od których uciekła.

– Może chociaż spróbujemy, co? – Mal utkwiła wzrok w suficie. – Ona jest na górze?

Przytaknął, po czym spojrzał w tym samym kierunku.

– Siedzi w moim pokoju. Zauważyłem, że lubi chować się po szafach. Możesz zadzwonić po tę babkę – zadecydował – a ja spróbuję przekonać Litę, by z nią porozmawiała. Ale co do zabrania jej, to nie jestem w stanie nic obiecać.

W chwili, gdy to powiedział, na drodze przed jego domem zatrzymał się czarny samochód. Kierowca przystanął tylko na chwilę. Zapytał o nazwę ulicy i najbliższą stację benzynową. A potem odjechał.

The best love story in OhioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz