3. Puste upodobanie

138 6 0
                                    

♪M83 – Midnight City♪

Ile człowiek jest w stanie wytrzymać?

W sumie zależy czego.

Siedzę nad przepaścią, więc wzięło mnie na tego typu rozmyślania pod wpływem nieznacznej ilości adrenaliny. No dobra, może to nie taka prawdziwa przepaść, ale będąc jedną nogą za oknem i mieszkając przy tym na piątym piętrze... To porównanie wcale nie jest takie odległe, choć jednocześnie kłóci się to wewnętrznie z moim przekonaniem, iż w moich realiach już dawno sięgnąłem dna, żmudnie się po nim przechadzając dzień w dzień. Wiem, co to znaczy upaść. Tyle że nikomu się jeszcze do tego nie przyznałem i na razie nie przeczuwam, aby miało się to zmienić w najbliższym czasie. Sam zresztą mówię to sobie w duchu, by później znowu negować owo stwierdzenie, póki zaś mi się nie odwidzi podczas chwili słabości lub nie powtórzę tego przez niekontrolowane myśli. Błędne koło.

Piątek, wieczór, godzina ósma czterdzieści osiem...

Czekam na przyjaciela. Kretyn zapomniał sobie wcześniej pofarbować włosy, a według niego milimetrowe odrosty są niedopuszczalne, bo psują mu tą całą złudną otoczkę złego chłopca, przed którym matki ostrzegają swoje Bogu winne córki, a synowie u szczytu buntu pragną osiągnąć ten sam poziom, więc powolutku się staczają w niższe warstwy społeczeństwa.

Dla mnie lepiej. Nie to staczanie się innych, a chwila samotności. Siedzę sobie na parapecie w salonie, z jedną nogą poza oknem i podziwiam miasto. Niebo jest bezchmurne, a dzięki temu wraz z przemijającymi minutami staje się wyjątkowo gwiaździste. Ja popalam to tanie ohydztwo Ashera, z premedytacją zatruwając sobie płuca, ale za to wydychając w powietrze szary dym, którego widok mnie wycisza. Obserwuję, jak ulatnia się w powietrzu, rozpływa w atmosferze, a potem znika bez śladu, wprawiając mnie w zapewne fałszywie błogi stan przez efekt placebo. Swoją drogą to też wcale nie harmonizuje się z moim podrażnionym gardłem. Właściwie więcej wad, niż zalet, nie powiem, że nie, ale moje morale są trochę pomieszane, więc w mym mniemaniu warte skutków ubocznych. Tak, jakbym pozbywał się wszystkiego, co mi ciąży jednym dmuchnięciem, słuchając przy tym nocnego gwaru miasta, tych przejeżdżających aut, pojedynczych klaksonów, zniekształconych echem rozmów ludzi. Doświadczam życia zmysłami, wcale w nim czynnie nie uczestnicząc.

Po ostatnim buchu dla odmiany zaciągam się chłodnym, rześkim powietrzem i gaszę niedopałek o ceglaną ścianę kamienicy, zanim rzucam nim w dół. Potem znowu podnoszę głowę, napawając się normalnością innych ludzi, a moje usta samowolnie wykrzywiają się w smutnym uśmiechu. Wszystko wydaje się tak nieosiągalne, choć jednocześnie jest na wyciągnięcie ręki.

— Prawie kończę!

Spoglądam w stronę drzwi od łazienki, skąd dobiega przytłumiony głos chłopaka. Poświęcam mu może ze cztery sekundy, zanim jeszcze na moment wracam do panoramy miasta. Wieżowców w oddali, niskich bloków po przeciwnej stronie drogi, zatłoczonej ulicy, zapełnionych parkingów, kolorowych szyldów.

— Niby zgiełk, niby hałas, a i tak jest spokojniejsze od mojego wnętrza — mówię do siebie cicho, pozwalając melancholii zakraść się na trochę do mojego umysłu. Chociaż nie. Nie melancholii, a zwykłej refleksji. Również zarezerwowanej jedynie dla mojej osoby.

Moment słabości, nic wielkiego. Pójdę na imprezę i znowu wskoczy mi tryb pewnego siebie, tajemniczego kolesia, a tym samym zapomnę, że czułem się wcześniej przygnębiony.

W końcu zgaduję, że przychodzi czas, dlatego pociągam nosem i schodzę z parapetu, zamykając za sobą okno. Nie bardzo mam, co robić, więc przeczesuję ostatni raz swoje włosy, aby mi nie przeszkadzały. Szczerze nawet pojawia mi się myśl, czy może też ich nie przefarbować, bo ciemny blond jest mocno nijaki, ale gdy potem przypominam sobie, ile jest z tym bałaganu, od razu z tego rezygnuję. Wystarczy, że Asher się z tym bawi i robi syf w łazience.

HYPOCRITE +18Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz