Rozdział 1.

2.8K 111 7
                                    

Wszędzie widziałam tylko krew. Miałam ją na rękach i ubraniach. Czułam jej zapach, a nawet smak. Otaczał mnie zamęt. Nie potrafiłam się ruszyć, widząc przed sobą martwe ciało brata. Pierwszy raz, odkąd pamiętam, wyglądał tak spokojnie. Zamknięte powieki odbierały jego rysom surowość i pozbawiły spojrzenia, w którym zawsze dominowała zaciekłość.

Strzały dobiegały ze wszystkich części wielkiego domu. Powinnam uciekać, lecz nie mogłam. Strach mnie paraliżował. Czy to oznaczało, że byłam słaba?

Usłyszałam ciężkie kroki uderzające o podłogę wykonaną z granitu. Wpasowały się w rytm wybijany przez moje serce. Zbliżały się. Intuicja podpowiadała, że za chwilę miałam stanąć twarzą w twarz z wrogiem.

Wszystko działo się niczym w zwolnionym tempie. Z korytarza wyłoniła się wysoka sylwetka ubrana w czerń. Jej twarz skrywała się pod ciemną maską przypominającą te, które nosiły postacie z horrorów. Poświata księżyca wpadająca przez duże okna, sprawiła, że dostrzegłam otwory na oczy oraz zarys nosa z dziurkami do oddychania. Maska ukrywała twarz i emocje napastnika.

Głos ugrzęzł mi w gardle. Krzyczałam kilka minut wcześniej, lecz nikt nie zjawił się z pomocą.

Wciągnęłam głośno powietrze, gdy mężczyzna powoli uniósł dłoń, wymierzając we mnie lufę. Sekundy dzieliły mnie od odejścia z tego świata. Broń wystrzeliła.

Zdezorientowana otworzyłam oczy. Rozejrzałam się desperacko. Zamiast ciemnego wnętrza domu dostrzegłam sąsiedni peron, po którym spacerowali ludzie w oczekiwaniu na pociąg. Słońce górowało na niebie. Nie było jeszcze południa, a wrześniowe powietrze doskwierało nawet tym, którzy byli przyzwyczajeni do włoskiego lata. Kobieta na ławce obok mnie używała wachlarza, lecz i to nie uchroniło jej przed upałem. Krople potu spływały po śniadym czole, wzdłuż linii włosów.

Byłam zbyt zmęczona, aby odczuwać realną temperaturę. Miałam na sobie za dużą bluzę dresową i długie spodnie, a mimo to nie doskwierał mi upał. Zbyt wiele wydarzyło się w ciągu ostatnich dwunastu godzin.

Nie powinnam zasnąć, a jednak przegrałam batalię z zmęczeniem. Moje ciało błagało o chwilę wytchnienia. Powtarzałam, że jeszcze przyjdzie na to pora.

Spojrzałam na duży napis, informujący o mieście, w którym się znajdowałam. Villa San Giovanni było jedynie moim przystankiem. Miałam za sobą podróż, którą rozpoczęłam z okolic Taorminy. Nazwanie ostatniej doby podróżą stanowiło zdecydowaną nadinterpretację. Uciekałam od ludzi, którzy wtargnęli do mojego rodzinnego domu mordując brata, matkę oraz wielu innych ludzi, którzy towarzyszyli mojej codzienności. Nie miałam pojęcia, kim byli napastnicy, lecz moje nazwisko stanowiło wystarczające brzemię, aby nigdy nie czuć się bezpieczną.

Kobiecy głos zapowiedział wjazd pociągu do Neapolu, czyli kierunek, w którym zmierzałam.

Moją uwagę przykuł ruch dwóch mężczyzn na sąsiednim peronie. Wyraźnie szukali czegoś lub co gorsza, kogoś. Wysportowane sylwetki w ciemnych ubraniach, przypomniały mi o ludziach, którzy ostatniej nocy brutalnie wkroczyli do mojego domu.

Ścisnęło mnie w żołądku.

Nie było mowy o przypadku, choć liczyłam, że zgubiłam ich jeszcze na wyspie.

Powrócił niepokój i strach.

Podejrzewałam, że mężczyźni przybyli tu z mojego powodu. Zdradziła ich determinacja wypisana na twarzy. Szukali kogoś w pośpiechu, przyglądając się kobietom oczekującym na peronie.

Trofeum [W KSIĘGARNIACH]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz