Kozackie uroki

268 20 39
                                    

Zgrabne dłonie Skrzetuskiego zdejmowały mu postronek z szyi, a Bohun chciał tylko, by Lach zacisnął pętlę mocniej, albo przydusił go gołymi rękami. Podbijane żebra nie dokuczały mu tak bardzo, jak jeszcze parę chwil temu. W życiu by tego nikomu nie powiedział, oczywiście, a już zwłaszcza nie Skrzetuskiemu, ale prawie się uśmiechnął, gdy ciepłe palce musnęły jego krtań. A potem czar prysł, Lach znów stał dwa metry od niego, patrząc na niego z cieniem pogardy w oczach.

- Wolny jesteś.

Bohun wiedział, że powinien być wdzięczny, każdy inny szlachcic kazałby go powiesić, i to w najlepszym wypadku. A jednak zamiast ulgi czuł żal, spotęgowany tylko beznamiętnym tonem pozornie pięknych słów.

- Wiesz, że do Chmielnickiego wrócę? - odezwał się, chyba tylko po to, by przerwać ciszę, a może też po to, by sprowokować Skrzetuskiego, wywołać jakąś reakcję, jakikolwiek grymas, gest, byleby choć na chwilę zrzucił tę maskę obojętności. Czy przywdział ją ze względu na Helenę? Kozak spojrzał na dziewczynę, na jej białą suknię i zdobiony czepiec, i zdał sobie sprawę, że jest zazdrosny. Tylko już nie o nią.

Uciekł. Jak pies z podkulonym ogonem, odprowadzany wzrokiem przez człowieka, którego nie chciał już nigdy więcej zobaczyć, a za którym zatęsknił, gdy tylko zniknął mu z oczu.
..........

Konny patrol znalazł go ledwie żywego na stepie. Uciekając, nie wziął ze sobą nic prócz szabli, choć proponowano mu jadło i napitek na drogę. Odmówił, kierowany dumą, czego szybko pożałował, bo wiosna była kapryśna. Przez parę dni, gdy jeszcze spotykał na swojej drodze wsie i pojedyncze domy, kradł po nocach co się dało. Ale potem zabudowania się skończyły, tak samo pola i sady, i był zdany na siebie. Nie usłyszał nawoływań, dopóki dwaj Kozacy nie zeskoczyli na ziemię, powtarzając jego imię. Gdy znajome ręce wciągały go na konia, szepcząc słowa otuchy, wmawiał sobie, że dotyka go ktoś inny, że to Skrzetuski pojechał za nim, że szukał go po stepie i znalazł, leżącego wśród traw, i zabierze go ze sobą. A potem zemdlał. Może to i lepiej.
............

Obudził się w namiocie. W pierwszej chwili chciał instynktownie sięgnąć po szablę, ale jego ramiona i ręce zdawały się skrępowane. Spanikowany zaczął się szarpać, lecz szybko zorientował się, że walczy z cienkim kocem, w który zawinięty był jak dziecko. Po chwili do namiotu wszedł strażnik, zaalarmowany szamotaniną. Bohun rozpoznał w nim Ivana. Przyjaciela.

- Jurko! Wstałżeś w końcu! - Kozak przyklęknął koło posłania i pomógł Bohunowi podnieść się do siadu. - Boli cię coś? Czego ci potrzeba?

- Wo... Wody - wychrypiał Jurko, przesuwając językiem po spierzchniętych wargach. Ivan sięgnął za siebie i podał mu skórzany bukłak. Bohun niemalże wyrwał mu go z rąk i począł pić łapczywie.

- Ładnieś pospał, już my myśleli, żeby po lekarza słać.

Przez dobrych parę chwil jego słowa zawisły w powietrzu, nie doczekawszy się odpowiedzi. Dopiero gdy woda się skończyła Bohun skinął głową, oderwawszy się od bukłaka.
- Parę ciężkich dni za mną.

- W to nikt nie wątpi - Ivan przyłożył mu dłoń do czoła, szukając oznak gorączki. Chłód jego skóry przyprawił Bohuna o dreszcz.

- Rozpalony jesteś - Ivan zaniepokoił się lekko. - Chmielnicki kazał donieść, jak tylko się obudzisz, ale jeśliś wciąż znużony, powiem, że jeszcze nie pora. Chce pomówić z tobą, ale poczeka.

Jurko przetarł oczy, potarł zarost na podbródku. Musiał się ogolić, ale to potem.

- Poślij po niego - zdecydował. - Nie moja rzecz kazać hetmanowi czekać.

‡ Kozackie uroki ‡Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz