Pamiętny dzień

108 8 0
                                    

*Pov. Erwin*
Planowaliśmy właśnie napad na bank Pacific. Wszystkie szczegóły były powoli omawiane. Ale czy napewno wszystko. Nikt nic nie mógł zajebać był to nasz kolejny raz ale nie mogliśmy sie potknąć inaczej może być nieciekawie. Lekko się zamyśliłem. Carbonara tym bardziej. Ty kurwa on usnął. Japierdole.
-Carbo jeśli masz spać to nie bierz udziału w spotkaniu- powiedziałem bardzo głośno przez co od razu się ocknął
-Przepraszam po prostu miałem ciężką noc- powiedział a ja delikatnie parsknąłem śmiechem
-Kto nie ma- przewróciłem oczami- mógłbyś skończyć z tym nie tylko ty masz ciężkie życie
-Wiem każdy ma ale- zamilkł- a chuj nie ważne
-No widzisz może teraz zrozumiesz że świat nie tylko obraca się wokół ciebie- każdy lekko się zaśmiał
Wstał i wyszedł. Kurwa co to ma być. On nie może se wychodzić kiedy chce. Wrócił po chwili. Co z nim jest nie tak. Popatrzyłem na jego ręce, zaciśnięte bardzo mocno. Kurwa nikt go nie rozumiał. I żeby to była jedna taka sytuacja kiedy się zachowywał dziwnie. Było ich nie wiem może milion. Chuj wie. Podejrzewam, że każdy z nas miał jakieś podejrzenia. Ja też się zamyśliłem, ale i tak słuchałem. Zaraz skończymy spotkanie i będzie można jechać do domu. Przemyśleć zachowania Carbo. To jest dobry pomysł.
*Pov. Carbonara*
Myślałem że umrę tam. Każdy co chwile na mnie patrzył, nie było to za komfortowe. Nic nie poradzę że zasnąłem. Nie spałem w nocy. Ale i tak nikt tego nie zauważy. A dlaczego? Bo kurwa mam korektor koło oczów. Specjalnie po to kupiłem go. Jest mi z tym wstyd że się maluje. Ale no cóż. Spotkanie zakończyło się chwilę temu. Więc wyszedłem powoli z naszej bazy. Wsiadając do auta zauważyłem coś dziwnego. Czerwona mała migająca lampka. W jednej skrytce mojego auta, która była otworzona. Wziąłem to i popatrzyłem się wokół siebie. Stał Erwin z tyłu i się przyglądał. Czyli to on. Ale skąd on ma nadajnik GPS. Nie ważne. Wyrzuciłem za okno przedmiot i pojechałem do mieszkań. Dotarłem na miejsce i szybkim krokiem udałem się do swojego apartamentu. Wszedłem do mieszkania i od razu poszedłem do swojego pokoju. Rozebrałem się i wziąłem ciuchy na przebranie. Wchodząc do łazienki popatrzyłem na swoje odbicie w lustrze. Wyglądam okropnie. Dlaczego nie mogę być przystojny? Taki jak Erwin czy Vasquez lub inni. Wziąłem płyn micelarny i zmyłem korektor. Oj tak sińce pod oczami. No cóż takie życie inni mają gorzej. Czułem się okropnie jakbym miał zemdleć. I to właśnie się stało po chwili. Ocknąłem się po jakimś czasie. Wszedłem pod prysznic i umyłem. Delikatnie przemywałem skórę na udach, brzuchu, biodrach, ramionach i rękach. Po chwili skończyłem i zacząłem się wycierać. Popatrzyłem na zegarek. O japierdole. 12:43 kolejny dzień. Do kurwy nędzy. Jakim cudem. Oni mnie zabiją. Pobiegłem do pokoju i wziąłem pierwszą lepszą bluzę i spodnie. Chwyciłem w pośpiechu za kluczyki i zbiegłem na dół. Wsiadłem do samochodu i odjechałem spod apartamentów. Stresowałem się bardzo. Jechałem jak najszybciej. W pewnym momencie mnie odcięło przez silny ból. Ktoś chyba we mnie uderzył.
*Jakiś czas później*
Obudziłem się. Byłem w szpitalu wiedziałem o tym po zapachu tego miejsca. Charakterystyczny zapach szpitala. Przebudzając się poczułem silny nacisk na klatkę piersiową i ból w niej. Nie pamiętałem co się stało. Otworzyłem oczy. Przeraziłem się. Byłem kurwa na jebanej sali operacyjnej. Operowany...
-Pacjent się obudził- powiedziała pielęgniarka
-Podaj mu więcej środków- dodał lekarz
I zaraz odpłynąłem znowu.
*5 godzin później*
Znowu się przebudzam. Tym razem już na łóżku szpitalnym i ubrany w bluzę i spodnie moje tylko nie te które miałem wcześniej. Słyszę kroki w moją stronę więc odwracam tam wzrok. Lekarz do mnie podchodzi lekko zmartwiony.
-Coś się stało doktorze- zapytałem
-Uhm chciałem z panem porozmawiać na temat sytuacji która się wydarzyła i nie tylko- mówił cicho jakby nikt nie mógł tego usłyszeć
-Prosze mówić- zacząłem się wsłuchiwać
-No to zacznijmy od wypadku- zaczął od spokojnego tematu nawet- miał pan wypadek przez za duża prędkość pana samochodu i kierowcy drugiego wasze auta wbiły się nawzajem w siebie- zmartwiłem się tym, wziął głęboki oddech- drugiemu kierowcy się nic nie stało on miał szczęście nie to co pan um metal od samochodu wbił się w pana obojczyk naszczęście przeszło pod kością- zrobił przerwę i powoli wypuścił powietrze z płuc- operacja się udała bez żadnych komplikacji ale pana ciało jest w ranach i bliznach wiem że ciężko jest o tym mówić osobie postronnej więc mogę zawołać psychologa lub policje
-Jaką kurwa policje- wystraszyłem się
-Pan Capela jest i pilnuje pana sali bo on właśnie znalazł pana i z tego co widzę martwi się- powiedział delikatnie odchodząc od mojego łóżka- a i jeszcze trzeba zeznania złożyć
Wziąłem głęboki oddech i pokiwałem głową na tak. Delikatnie zacząłem się stresować. A co jeśli ktoś z mojej grupy się o tym dowie. O właśnie o wilku mowa. SMS. Treść nie za ciekawa. No cóż. Poczekają. Słyszę drzwi otwierające się. Widzę Capele.
-Carbo...- tyle zdążył powiedzieć a już na jego policzkach pojawiły się łzy, przytulił mnie dziwne trochę ale odwzajemniłem
-Um hej- tyle powiedziałem
On usiadł na moim łóżku, ocierając łzy złapał mnie za rękę. Zaczął delikatnie gładzić jakbym był w jakiejś śpiączce czy nie wiadomo czym. Łzy powoli spływały.
-Wiem przez co przechodzisz- powiedział i zaczął rozpinać koszulę policyjną, pokazał na swoje lewe ramie całe w bliznach
-Capela- odwrócił wzrok od blizn
-Tak Carbo- patrzył na mnie z troską
-Jak z tego wyszedłeś- zapytałem
-Z pomocą Sonego on był dla mnie najbliższą wtedy osobą- widać że było mu ciężko gdy o tym mówił
Zamilkłem po prostu. Nie wiedziałem co mówić. Nie wiedziałem nic. Pustka. Okropnieństwo.
-Jakby co możesz do mnie dzwonić itp.- powiedział i pogładził delikatnie moją klatkę piersiową- dobra a teraz zeznaniami się zajmijmy
Zacząłem mu opowiadać prawdę całą. No może nie do końca. O tym że zemdlałem, co mi Erwin powiedział nie mówiłem. Nie powinienem przecież inni mają gorzej. Po skończeniu rozmowy Capela opuścił szpital a ja zostałem sam.
*Noc szpital*
Zostałem zwolniony ze szpitala. Była 2:46 wcześniej już dostałem wypis ale musieli zrobić cały szereg badań. Drzwi od mojego mieszkania były otwarte no uchylone. No cóż włamanie. Może ktoś w końcu mnie zabije. Wszedłem i zobaczyłem całą moją grupę.
-Gdzie byłeś- zapytali
-Szpital- tyle odpowiedziałem i poszedłem do pokoju
Miałem taką ochotę napisać teraz do tego funkcjonariusza albo zadzwonić. Dlaczego? Byłem bliski ataku paniki. Chciałem być sam. Położyłem się na łóżku i prawie już usypiałem.
-Jak to byłeś w szpitalu- wszedł Kui a za nim cała reszta
-Lekki wypadek- odpowiedziałem- nie odpisywałem bo nie miałem siły ponieważ byłem po operacji
-No to rzeczywiście lekki wypadek- odezwał się Erwin
-Moge odpocząć- zapytałem cicho
-Oczywiście- odpowiedzieli
Położyłem się wygodnie. I usnąłem.
*Przestrzeń kilku dni*
Dni mijały tak samo. Wyzywali mnie, krzyczeli, a ja nadal kontynuowałem to co robiłem. Byłem bliski tego by skończyć to wszystko ale Capela mnie uratował. No cóż. Cały czas coś źle robiłem a zwłaszcza jednego dnia na Pacyfiku. Zamyśliłem się delikatnie i zacząłem trząść przez co wystrzeliłem z broni. Naszczęście nikt nie dostał ani nam nie wjechali tylko przez to że Capela mnie rozpoznał i wiedział co się ze mną dzieje. A był supervisorem.
*Teraźniejszość*
Jechałem, powoli tym razem, sobie przez miasto zaraz miało zacząć schodzić słońce. Zatrzymałem się na Zakonie na tym miejscu obserwacyjnym. Siedziałem i myślałem aż w końcu ktoś przyłożył mi chusteczkę do ust żebym nie mógł krzyczeć. Ktoś mnie związał i włożyli mnie do bagażnika. Czułem że będzie to ciężka podróż. Wyruszyliśmy. Miałem wyjebane. Po jakimś czasie czułem że udajemy się na górę, tylko nie wiedziałem gdzie dokładnie. Zatrzymaliśmy się. Wyrzucili mnie. Vinewood Hills. Idealne miejsce na śmierć. I to przy zachodzie słońca. Ustawili mnie na kolanach tyłem do miasta. Było ich w chuj dużo. Patrzyłem na nich wzrokiem pustki. Miałem na sobie wtedy bluzę czarną luźną i cargo spodnie. Oni patrzyli na mnie. Wiedziałem że to już mój koniec. Moja grupa chce żebym umarł i tak.
-No to powiedz nam kochany skąd bierzecie broń każdą- im chyba coś się pokurwiło w tych łbach
-Nie powiem- patrzyłem hardo
-Powiedz albo nie nie nie powiedz nam kolejny plan na kolejny napad- ekscytowała się bardzo osoba która mówiła 
-Myślisz że jestem głupi nic wam nie powiem- mówiłem do osoby która miała zmodyfikowany głos
-A co powiesz na to- wycelował we mnie broń
-No co prosze zabijcie mnie i tak wam nic nie powiem- mówiłem odważnie świadomy swoich słów
-Rozetnijcie bluzę tak żeby móc na jego klatce piersiowej robić rany- powiedział ktoś
-Zabijcie mnie od razu i tak nikt mnie tu nie chce kurwa- krzyczałem
Zanim się obejrzałem moja bluza była na ziemi. A ja cały w ranach i bliznach klęczałem przed nimi. Prawie wszystkie kości były widoczne. Byłem wygłodzony. Ponoć. Ale ja nie widziałem problemu. Sam tego chciałem.
-Zabijcie mnie już prosze mam już i tak dość bycia tu- krzyczałem z całej siły- moja grupa i tak mnie nie chce mam wyjebane dajcie mi odjeść w końcu, albo dajcie mi pistolet sam to zrobie
Zatrzymałem się dłużej na ich oczach. Mieli łzy w nich a niektórzy płakali. Co z nimi jest nie tak. Nagle zaczęli zdejmować maski po kolei. Moim oczom ukazały się twarze mojej rodziny...
-Nicoś- zaczął Erwin
-No powiedz jeszcze raz kolejny że mam się zabić kurwa o mało do tego nie doszło już kilka razy- traciłem kontrole
-Nie to nie...- przerwałem
-Kurwa jak nie sam to mówiłeś inni też- łzy spływały mi po polikach
-Nico- David powiedział i podszedł do mnie rozwiązując mnie, zaczął się przyglądać moim raną i blizną- pokaż całe ciało
Wstałem powoli pomimo tego że czułem jak mi się kręci w głowie. Ściągnąłem spodnie i delikatnie opuściłem bokserki z miejsca gdzie mam rany. Stałem przed nimi pół nagi ale ja jednak czułem się jakbym nic nie miał. Łzy cały czas spływały. Najgorszym raną przyglądał się David. Prawy nadgarstek. Tętnica... Ostatnie wydarzenia uh...
-Nicoś- przytulił mnie
-Przepraszam Carbo nie wiedziałem że zmagasz się z taką sytuacją- mówił Erwin
Wszyscy zaczęli się tłumaczyć. Wszyscy mówili przepraszam. A ja wybaczałem. Od tego jest rodzina. Oho helka ładuje koło nas a z niej wybiega Capela. Wszyscy rzucają się na niego z bronią a ja podchodzę do niego ówcześnie ubierając spodnie. Przytulam go delikatnie i uspokajam się powoli.
-Ty już mnie widziałeś w gorszym stanie- mówię lekko się śmiejąc
-Jak to w gorszym- pyta Kui
-Gdyby nie Capela nie było by mnie tu już w tym tygodniu- mówię cicho.
Wszyscy w końcu zdają sobie sprawę do czego doprowadzili tego młodego chłopaka. Doprowadzili go do jeszcze większej rozsypki bo już wcześniej miał problemy. Już w dzieciństwie. Wtedy też prawie umarł. Nikt o tym nie wiedział. Nikt nie wiedział jak się czuje naprawdę, przez co przechodzi. Teraz też tak było dopóki pewien policjant się nie pojawił w jego życiu i nie stworzyli przyjaźni. Ale przez te kilka lat nikomu nic nie mówił. Nikt o tym nie wiedział. A. on sam sobie musiał radzić. Sam wycierał sobie łzy czy krew. Sam mówił sobie że musi jeść ale i tak tego nie robił. Sam musiał siebie uspokajać podczas ataków paniki. Sam wszystko robił. Mimo że nie dawał rady to i tak utrzymywał się przy życiu. Dawał jakoś rade aż do tego pewnego czasu. Chyba ten wypadek musiał się wydarzyć. Gdyby tak nie było kto wie może jego rodzina by siedziała już nad jego grobem a nie stała koło niego. Wszyscy przejrzeli na oczy. Zobaczyli jakim wrakiem człowieka jest. Wyglądał jakby już był nieżywy. Ale to się zmieniło na przestrzeni kilku miesięcy. Rodzina zaczęła mu pomagać pilnowali go. Capela również. Aż stało się tak że wrócił do prawidłowej masy ciała. I miał już tylko blizny na ciele. Był z siebie dumny. I był wdzięczny przyjaciołom. Zaczął mieć samoocenę i to coraz wyższą. Zaczął doceniać swoje sukcesy. Lecz czasami były gorsze momenty. Ale przyjaciele mu pomagali w tych momentach. Były to okropne widoki dla nich. Ale chcieli mu pomóc. Nie liczyło się dla nich nic innego wtedy niż pomoc swojemu przyjacielowi. Pewnego dnia była rocznica tego od kąd przestał się samookaleczać z tej okazji spotkali się w gronie rodzinnym. Rozmawiali nie myśleli naszczęście o złych rzeczach. A Nicollo Carbonara czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.





____
Krótki one shot. 2000 słów. Mam nadzieję że się podoba i że nikogo nie zawiodłam.

Pamiętny dzień Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz