Prolog

13 1 1
                                    

Raz... Dwa... Trzy... Oddychaj.
To co robią Twoi rodzice, nie jest związane z tobą.
Raz... Dwa... Trzy... Nie płacz.

Łzy leciały mi po policzkach skulona na swoim łóżku.
- TY JESTEŚ NIE NORMALNA! - Krzyk z dołu mojego ojca w kierunku mojej matki dudnił mi w uszach.
- GDYBYM BYŁA TROCHĘ MĄDRZEJSZA ZOSTAŁ BYŚ Z NICZYM! - W tamtym momencie żałowałam, że przyjechałam do rodziców. Mogłam zostać w mieszkaniu, w Lublinie, z dala od tej popierdolonej sytuacji. Jednak chciałam być tą idealną córką, która odwiedza rodziców na Święta Wielkanocne.
Każdy mój pobyt w domu rodzinnym kończy się tak samo. Kłócą się przy mnie, bez większego powodu. Nie wiem co jest z nimi nie tak. Są ze sobą już chyba tylko dlatego, bo rozwód jest nieakceptowany w kościele. Bo co ludzie powiedzą...
Klęczą co tydzień w niedzielę przed ołtarzem, a wracając do domu nie zwracają uwagi na to, że zaprzeczają absolutnie wszystkim przykazaniom miłości.
Wzięłam głęboki oddech i szybkim ruchem zebrałam łzy z policzków. Potrzebowałam jeszcze chwili, by dojść do siebie, ale gdy czułam się na tyle silna, by nie ciekły mi łzy stanęłam przed lustrem.
Twarz wyraźnie opuchnięta, szare oczy całe czerwone, ciemne włosy zebrane w kok.
- Jezu Klara, wyglądasz żałośnie. - westchnęłam.
Ubrałam grubą bluzę mojego brata, w której wyglądałam jakbym się topiła. Drobna sylwetka, nieco ponad metr sześćdziesiąt, w porównaniu do prawie dwóch metrów Kajtka, pozwalała czuć się w ciuchach mojego młodszego brata jak krasnal.
Przez całe dwadzieścia lat byłam tym kurduplem w rodzinie. Dziecięca postura, dziecięca twarz, dziecięce cycki.
Kajetan był moim młodszym przeciwieństwem. Mimo trzech lat różnicy, przerósł mnie już w wieku siedmiu lat. Należał do licealnej drużyny koszykówki, a za jego jasnymi włosami i niebieskimi tęczówkami nie jedna dziewczyna się oglądała.
Wyciągnęłam z walizki swoje nauszne szare słuchawki JBL i bez słowa zeszłam na dół. Mama płakała. Ojciec siedział w salonie bez słowa.
- Wychodzę z psem. - Rzuciłam w eter i wzięłam z przedpokoju szelki oraz smycz. Nerkę z przysmakami zaczepiłam w pasie.
- Odyn! - Krzyknęłam jak tylko zamknęłam drzwi, a z ogrodu zaraz przybiegł czarny pitbull. Zazwyczaj siedzi w domu, ale jak są ciepłe dni, pozwalamy mu się wybiegać na podwórku, ponieważ to bardzo ruchliwy pies. Tym bardziej, że ma własną budę, a my ogrodzony teren.
Jedyne czego brakuje mi na studiach to zwierzaka. Od dziecka wychowywałam się  wśród zwierząt. Ojciec ma stadninę koni, którą prowadzą razem z matką. Jak przeniosłam się do miasta, nie mam warunków i zgody właścicieli mieszkanka, by trzymać zwierzaka, chociażby kota.
Nałożyłam psu szelki i smycz, a następnie sobie słuchawki na uszy. Oboje poszliśmy w stronę lasu, do którego uwielbiałam chodzić za dzieciaka. Jeszcze za lepszych czasów, gdzie wszystko nie miało, aż tak wielkiego znaczenia.
W głośnikach leciała mi piosenka "Another Love" Toma Odella, a ja czułam, jak w oczach ponownie nabierają się łzy. Czułam, że to wszystko moja wina. Te kłótnie rodziców, mam wrażenie, że to przeze mnie. Może to cholernie głupie, ale czuję się niewystarczająca dla moich rodziców. Od zawsze byłam ta najlepsza, najmądrzeja, ta która zostaje na każdych dodatkowych zajęciach z własnej woli. Ale od liceum coś się zmieniło. Mimo moich wielkich chęci i starań, nie dostałam się na weterynarię, o której marzyłam całe dzieciństwo.
Czułam poczucie winy za każdą kłótnię rodziców. Od dziecka byłam ich oparciem, dorosłam zdecydowanie za szybko,  musiałam pomagać im przy koniach oraz w domu. Nie miałam prawdziwych znajomych, nie miałam nigdy chłopaka, ani przyjaciółki.
Miałam siebie. Zawsze byłam zdana na siebie, a z każdym problemem zostawałam sama. Zdaję sobie sprawę, że mój stan powinien być sprawdzony przed specjalistę. Ale przecież nie pójdę do psychologa. Nie mogę pokazać, że jestem słaba. 
Gdy doszliśmy do lasu, na naszą ulubioną polanę, odpięłam psu smycz. Był w stu procentach odwoływalny, więc nie bałam się, że ucieknie gdzieś za królikiem. Pracowałam nad nim dobre dwa lata i wciąż pracuję razem z Kajtkiem,  by mógł spełniać wszystkie psie instynkty, a jednocześnie wciąż był ułożonym psem. 
Siadłam na trawie wsłuchując się w piosenki, które leciały po kolei na Spotify. 
A co jeśli człowiek nie osiągnie szczęścia? Że po prostu ludzie się rodzą, istnieją, ale te głupie bajeczki o miłości to kłamstwo? Sztucznie napompowana propaganda Disneya, żeby małe dziewczynki chciały kupować plecaki z Małą Syrenką. Może po prostu jak kończy się 18 lat, to kończy się demo beztroskiego życia.
Z rozmyślań wyrwał mnie podgniły kij na moich udach, który został dany przez Odyna na sygnał, że chce się bawić. Od niechcenia rzuciłam mu go w dal kilka razy, nawet nie wstając. Za każdym razem jak przynosił mi patyk, dostawał smakołyk w nagrodę. Po jakimś czasie jednak mu się to znudziło, więc rzucałam mu chrupki w trawę, by trochę poćwiczył swoje zmysły.
Siedzieliśmy tak we dwoje aż nie zaczęło się ściemniać. Patrzyłam na przepiękny zachód słońca, a z oddali usłyszałam głos swojego brata.
- KLARAAA! - Krzyczał i po chwili wyłonił się zza drzew na swoim ulubionym koniu. Dżuma, bo tak nazwał swoją czarną klacz, była przepięknym koniem. Łagodna, usłuszna i spokojna, była wręcz idealna dla dwunastolatka, który chciał się uczyć jeździć.
- Żyję! - Odpowiedziałam głośno, a pies radośnie podbiegł na bezpieczną odległość do konia, który się zatrzymywał.
- Rodzice się martwią. - Powiedział beznamiętnie, ale jego wzrok mówił wszystko. Oboje od kilku lat jesteśmy świadkami, co się dzieje w naszym domu. Ten chłód i sztuczność jest nie do zniesienia. Jednak tylko ja i Kajetan o tym wiemy. Są mistrzami ukrywania sytuacji, a my chyba nie jesteśmy w stanie oboje powiedzieć światu co się dzieje.
- Martwią się jak zawsze... - Rzuciłam ironicznie zapinając smycz do szelek psa. Brat zszedł z konia i oboje wolnym krokiem prowadząc zwierzęta ruszyliśmy w drogę powrotną. Oboje odwlekaliśmy moment powrotu, bo oczywiście koń wytrzymałby nas oboje, a Odyn posłusznie biegł by obok, jednak woleliśmy przedłużyć moment przekroczenia progu domu.
Dwa lata temu, jak wyszłam bez słowa z domu po jednej z ich kłótni, została poruszona cała wieś. Jednak zmanipulowali sytuację tak, że to ja wyszłam na tą złą, która nie jest w stanie wytrzymać krytyki. A nie było mnie ledwie pięć godzin, jeździłam konno dwadzieścia kilometrów przez las, aż znalazłam piękny strumyk. Fakt, był to grudzień i minus piętnaście na dworze, a później skończyłam z zapaleniem zatok, ale "mam czego chciałam, atencji i litości".
Takie słowa zawsze słyszałam kiedy się buntowałam. Czasami nie warto było wcale się odzywać. Po prostu przeczekać.
A następnego dnia udawać, że nic się nie stało...

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Sep 15 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Nie potrafię pomócOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz