Rozdział 3

13 1 0
                                    

Przed siódmą zjadłam przypalonego tosta i wypiłam szklankę mocnej, czarnej kawy. Z pokoju matki nie dochodził żaden dźwięk, co znaczyło, że pewnie dalej spała – chociaż istniała też opcja, że jej wątroba już nie wytrzymała albo że w końcu zapiła się na śmierć. Nie miałam jednak czasu, żeby do niej zajrzeć – za kilkanaście minut powinnam stawić się po Sandrę, która nocowała u koleżanki, a której mama miała tak- że wyjść do pracy na ósmą. Młoda pewnie będzie już po śniadaniu – bardziej uroczystym niż jakiekolwiek śniadanie, które wspólnie jadłyśmy, bo u nich o odpowiedniej porze zbierała się cała rodzina, a stół był zastawiony mnóstwem półmisków z jedzeniem. Kilka minut po siódmej znajdowałam się już parę ulic dalej, jednak wciąż na tym samym osiedlu, aby odebrać swoją młodszą siostrzyczkę. Wylewnie podziękowałam mamie drugiej dziewczynki za możliwość przenocowania Sandry (po raz kolejny w ciągu tego roku). Obiecałam, że następnym razem to ja zgarnę je na jakiś piknik lub do kina,  co tylko przypomniało mi o tym, jak bardzo potrzebowałam tego tysiąca – i jak wielkie nadzieje zaczęłam w tym pokładać w międzyczasie.

– Jak było? – spytałam Sandrę, gdy szybkim krokiem zmierzałyśmy do domu rodzinnego, z którego miałam zgarnąć jeszcze torebkę z portfelem i kanapkę, ponieważ sama także miałam stawić się na poranną zmianę.

– Dobrze – odpowiedziała mi siostra, po czym zaczęła nawijać o zabawach nowym zestawem lalek jej przyjaciółki, a następnie wspomniała o tym, jaką super bajkę oglądały i przyznała nawet, że położyły się spać później, niż jej pozwoliłam. Uśmiechnęłam się jednak lekko na jej słowa, po czym zapowiedziałam, że następnym razem nie będzie mogła się tak łatwo wymigać.

Relacje z siostrą miałam naprawdę dobre, ale to też kazało mi się zastanowić nad tym, czy sama kiedykolwiek chciałabym mieć dziecko. Nie byłam co do tego przekonana – bo ostatecznie mogłam się okazać kiedyś tak samo popieprzona jak moja matka. W końcu miałam po niej połowę genów. Drugą miałam od ojca – co także nie było idealną partią materiału, bo w końcu spierdolił od nas, nie oglądając się nawet za siebie. Przynajmniej ja umiałam zająć się jakoś Sandrą – bo gdyby nie to... Byłam świadoma, na jak grząskim gruncie jest postawiony domek z kart, którym była moja rodzina.

Odprowadziłam siostrę do domu i od razu powiedziałam jej, żeby na ósmą udała się do okolicznej świetlicy młodzieżowej, gdzie odbywały się różne artystyczne zajęcia. Później, w okolicy obiadu, miała podskoczyć do naszej sąsiadki, która znała sytuację naszej rodziny – chcąc, nie chcąc – i pozwalała Sandrze na kilka godzin się u niej zatrzymać, dokarmiając ją przy tym solidnie, uważając, że dziewczynka jest zbyt wychudzona jak na swój wiek.

Nie bałam się puszczać Sandry samej na drugi koniec ulicy. Bardziej bałam się tego, że mogłaby sam na sam zostać z matką, a mnie mogłoby przy tym nie być. Obecnie starałam się tak wszystko kontrolować, aby one praktycznie się nie widywały. Czasem udawało mi się to lepiej, czasem gorzej. W ostatecznym rozrachunku matka jeszcze nie zdążyła skrzywdzić swojej młodszej córki, co uznawałam za swój spory sukces.

O dziwo zdążyłam do pracy – byłam dwie minuty przed czasem, gdy mój współpracownik, Łukasz, otwierał właśnie drzwi i wpisywał kod do alarmu, aby go dezaktywować.

– Szefa dzisiaj nie będzie? – spytałam.

– Podobno nie. Napisał mi dzisiaj, żebym wziął klucze do księgarni i żebym otworzył, bo coś mu wypadło – odpowiedział, puszczając do mnie przy okazji oczko.

Szef najwidoczniej nie wierzył, że przyjdę punktualnie, aby zwrócić się w tej sprawie do mnie. Ale tym postanowiłam się nie przejmować. Były ważniejsze rzeczy. Ulotka dalej tkwiła w kieszeni moich dżinsów – tych samych, które miałam na sobie i wczoraj, i dziś.

Znamię Kaina [WYDANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz