ROZDZIAŁ 1- słońce
Nie żyje. To były pierwsze słowa jakie tego Sierpniowego ranka usłyszałam jako niespełna szesnastoletnia Mia Henderson.
-Jak to nie żyje! To jakiś żart?! Obiecaliście, że zrobicie co w Waszej mocy, by przeżyła! - krzyknęła na cały szpitalny hol dziewczyna.
-Zrobiliśmy kochanie. Twoja matka dostała nagłego wylewu, którego przyczyny nie potrafimy podać. Jej choroba nie miała z tym nic wspólnego. Nasze kondolencje.- zaczął swoje przemówienie lekarz.
-Nienawidzę Was! Was i tego całego szpitala o ile można ten obskurny budynek w ogóle tak nazwać! Obiecujecie słodycze, a dajecie gorycz!
Po tych słowach zerwałam się z krzesła i zaczęłam biec w kierunku drzwi wyjściowych ze szpitala. Oczy zaczęły mi się szklić i po chwili po policzkach zaczęły płynąć gorzkie łzy, przepełnione żalem i złością. Biegłam tak, aż straciłam powietrze w płucach. Zatrzymałam się na ławce w swoim ulubionym parku.
-Nie mam już nikogo! Ani ojca, ani matki, zostałam zupełnie sama. Nie zasłużyła na to! Moja mama to była najlepsza i bezgrzeszna kobieta! - krzyczałam do siebie. Wtem poczułam jak kieszeń w moich czarnych dżinsach zaczęła wibrować. Podniosłam swój telefon i zobaczyłam dzwoniący numer ,,Maders Grim". Był to mój najbliższy przyjaciel. Nikogo nie potrafiłam dopuścić do siebie na tyle blisko jak jego. Kąciki ust lekko powędrowały mi w górę na myśl o nim.
-Halo, Mia słyszałem co się stało. Gdzie jesteś? Podjadę do ciebie najszybciej jak będę mógł.
-Myślę, że to nieodpowiedni mome...
-Pytam gdzie jesteś. - przerwał mi zdecydowanym i nieugiętym głosem chłopak.
-Eh, w parku. Na tej samej ławce co zwykle siedzimy, gdy po szkole idziemy na lody. Naprawdę nie musisz tu przyjeżdżać. - westchnęłam zapłakana ledwo powstrzymując atak paniki.
-Oczywiście, że muszę. Daj mi chwilę zaraz tam będę. - Odpowiedział Maders, a następnie rozłączył się.
W słuchawce słyszałam tylko kilka dźwięków oznaczających urwanie połączenia przez przyjaciela.
Maders dotarł do mnie w mniej niż osiem minut. To był jego rekord. Naprawdę musiał się spieszyć.Od razu objął mnie swoimi ramionami. Trwaliśmy w takim uścisku dobre kilka minut. Próbowałam się uspokoić czując zapach ulubionych perfum przyjaciela. Nie potrafię nawet opisać tego zapachu. Był tak cudowny...
Gdy chłopak poczuł, że powoli dochodęi do siebie, rozluźnił uścisk i lekko odepchnął moją twarz od swojej koszulki, by móc spojrzeć w moje oczy.
-Jak się czujesz?- zapytał troskliwym tonem Maders.- Przepraszam w sumie głupie pytanie.- zawahał się, a ja twierdząco skinęłam głową.
-Nie no wiesz co skaczę z radości.- z wyczuwalną ironią w głosie zaczęłam przecierać oczy bawełnianą husteczką, którą wygrzebałam z kieszeni swojej szarej bluzy.
-Wybacz mi słońce. Po prostu nie wiem jak mam się zachować. Nie wiem co powiedzieć. Jedyne co mogę zrobić to Cię zaadoptować.
-ZAADOPTOWAĆ?!- Odsunęłam się od niego tak jakbym nagle dotknęła rozpalonego piekarnika.-Jak zaadoptować?
-Przepraszam, myślałem, że cokolwiek wiesz słońce.- Powiedział Maders drapiąc się za uchem. Był to gest, który wykonywał zawsze, gdy się stresował i nie wiedział co powiedzieć. Doskonale znałam ten tik chłopaka. Pamiętam jak zdechł mu chomik przez to, że poczęstował go czekoladą i nie wiedział jak przekazać to swoim rodzicom. Wtedy to zaobserwowałam
-Ej, spokojnie. Nie chciałam Cię wystraszyć. Powiedz, co masz na myśli mówiąc, że jedyne co możesz zrobić to mnie adoptować.- Złapałam Madersa za ramię, aby dodać mu otuchy w wyjaśnieniu sytuacji i przeprosić za swój nagły wybuch emocji.
-No to tak. Skoro nic nie wiesz to zacznę od początku. Nasze mamy przyjaźniły się od kiedy obie skoczyły dwa lata. Mówiły sobie wszystko od zawsze, ale o tym wiesz. O tym, że twoja matka choruje, moja wiedziała jako pierwsza. Lekarz oznajmił twojej mamie, że nadciśnienie tętnicze, na które chorowała jest na zaawansowanym stopniu, czy coś takiego. Na twoją mamę po prostu nie działały żadne leki. Przewidziała to, że nie będzie jej dane cieszyć się życiem zbyt długo, więc wspólnie z moją matką postanowiły, że zaadoptujemy Cię jeżeli będzie to konieczne.
-Czyli bylibyśmy rodz-, rodze-, rodzeństwem...- na mojej twarzy wypisało się zdziwienie. Poczułam jak cała mi drętwieje.
-No i tak i nie. Myślę, że z naszą sytuacją bycie rodzeństwem niezbyt wypali słońce.- powiedział Maders i wzruszył ramionami. - I ty dobrze wiesz, że Cię kocham i ja dobrze wiem, że ty kochasz mnie.
Zaczerwieniłam się słysząc te słowa od swojego przyjaciela. Po jego słowach staliśmy wpatrzeni w siebie, w zaskakująco niezręcznej ciszy, która nigdy między nami nie nastała przez tyle lat znajomości.
-Mam pomysł jak uniknąć tego byś mnie adoptował. Znaczy nie to, że mi by to przeszkadzało, ale sam idealnie to przed chwilą określiłeś hehe . - Zarumieniłam się. - Chyba moja ciotka, ta bogata z Francji jeszcze żyję. Może ona zgodzi się na adopcje szesnastolatki.
-Świetny pomysł! Znaczy... wyrazy współczucia słońce. Chodź no tu. - Maders wyciągnął ramiona i nadał mi impuls do tego bym objęła go również swoimi.
Wtedy poczułam się szczęśliwa. Pierwszy raz dzisiejszego dnia. Wiedziałam, że zawsze mogę liczyć na Madersa. Znaliśmy się już jedenaście lat. To było bardziej niż oczywiste, że Maders da radę mnie trochę ogarnąć.
-To jak? Odprowadzić Cię? Myślę, że moja mama zaprosi Cię do nas jakoś nie długo bo też jest w nie małej rozsypce po śmierci twojej mamy - Powiedział Maders, a ja pokręciłam twierdząco głową. Zerwałam się z ławki na równe nogi, złapałam chłopaka za rękę i wspólnie udaliśmy się w stronę mojego domu.
W trakcie spaceru do domu , kieszeń moich spodni znów zaczęła wibrować. Puściłam rękę Madersa, aby wyjąć z niej telefon. Ku mojemu zdziwieniu dzwoniła ciocia Liliana. Ta bogata z Francji , o której wspominałam wcześniej Madersowi.
-Cześć Mianka! - niemal krzyknęła w słuchawkę, prawie głucha ciotka.- Chyba będziemy na siebie skazane, co nie złotko?
-Cześć ciociu... masz racje będziemy na siebie skazane.- Moja mina od razu zrobiła się ponura, a Maders rozszerzył oczy jakby zobaczył ducha , gdy usłyszał część zdania, w którym mówię o tym, że ja i ciotka ,,będziemy na siebie skazane". Moja ciocia nigdy nie zważała na powagę żadnej sytuacji. Nawet na tą, że jej rodzona i młodsza o piętnaście lat siostra zmarła na wskutek wylewu. Denerwowałomnie też to w jaki sposób mówiła do mnie ciocia Liliana. Mianka... to przezwisko prześladowało mnie od kiedy skończyłam 4 lata. Wyszło to przypadkiem, gdy nad jeziorem zobaczyłam kijankę. Wtedy ciocia połączyła moje imię z kijanką i wyszło Mianka.
-Wolisz przylecieć jutro do mnie do Paryża, czy każesz starej ciotce wlec się na samolot do tej ponurej Anglii hm? Pewnie to drugie bo z tego co za życia opowiadała twoja matka masz tu nieźle rozwinięte życie towarzyskie i tego jakiegoś Midersa? Michela?
-Madersa.- Odpowiedziałam jej z irytacją, a chłopak nie dość, że nadal miał rozszerzone oczy to jeszcze otworzyły mu się usta, gdy usłyszał swoje imię. Gdy zobaczyłam wyraz twarzy przyjaciela ledwo powtrzymałam się od zaśmiania. Powaga sytuacji wymagała ode mnie jednak skupienia i rozwagi bo nie chciałam zejść do poziomu ciotki, dla której wszystko jest zabawne,
-No tak tego tam jakiegoś jak to młodzieżowo mówicie ,,ziomala". - odpowiedziała rozbawiona ciotka.- No dobrze to myślę, że widzimy się jutro punkt 17, przy tej kafejce co zawsze odwiedzałyśmy, gdy do was przylatywałam. Eh, czas rezerwować lot. Papa Mianka do zobaczenia.
Nawet nie pożegnałam ciotki. Odrazu nacisnęłam czerwoną słuchawkę i energicznie wsunęłam telefon do kieszeni. Maders parsknął ze śmiechu.
-Co to do diabła było? - Spytał Maders. - I czemu słyszałem tam swoje imię?
-Eh, nieważne znasz ciotkę. Rozbawienie zawsze musi nią kierować. Jebać to.- Machnęła, ręką , i zaczęłam iść dalej.
CZYTASZ
Wróć, albo odejdź
Teen FictionSzesnastoletnia Mia Henderson po stracie matki przeżywa żałobę. W pozbieraniu się po tej tragedii pomaga jej wiloletni przyjaciel Maders Grimm. Ich drogi łączą się w jedną. Darzą siebie wzajemnym, silnym uczuciem. Do czasu...