Dochodziła trzecia w nocy. Przez uchylone okno dobiegał śpiew słowika. Może nawet kilku. Rudy kot spał na błękitnym wysokim drapaku, pomrukując od czasu do czasu. Co parę minut ulicą przejeżdżało jakieś auto - co paręnaście ciężarówka, robiąc niemiłosierny hałas, gdy najeżdżało na źle przytwierdzoną studzienkę. Nic jednak nie wybudzało Lei ze snu. Dziewczynka leżała na lewym boku opatulona milionem koców. Przy łóżku leżały trzy puste butelki po litrowych wodach. Na drewnianej szafce nocnej stała niewielka lampka w stylu hipisowskim, a przed nią w białej ramce widniało zdjęcie Lei z koleżanką, Laurą. Dziewczynki miały na twarzach szerokie uśmiechy. W rękach trzymały plastikowe pojemniki z palemkami - te, które można kupić nad morzem lub w zoo. Za nimi w ogromnej zagrodzie stały cztery kasztanowe konie, których twarze były skierowane w stronę aparatu, zupełnie jakby wiedziały, że mama Lei – Kate, robi zdjęcie.
Po różowym pokoju rozniósł się przerażający dźwięk budzika. Dziewczynka gwałtownie otworzyła oczy, przetarła je szybko dłońmi i zerwała na równe nogi. Nadal oszołomiona próbowała zlokalizować źródło dźwięku. Stała na środku pokoju rozglądając się wszędzie jeszcze niecałą minutę, kiedy zdała sobie sprawę z braku budzika w pokoju. To rodzice ją zawsze budzili rano.
Nastała cisza. Leia wzięła głęboki wdech, ale nie wypuściła powietrza. Nasłuchiwała.
Kolejne pięć sekund było grobową ciszą. Leia odetchnęła. Nic się nie wydarzyło.
Wróciła do łóżka, przykryła się kocykami i wtuliła w Pana Kobiego, a po chwili była już w swojej sennej dziecięcej krainie.– Mamo, przysięgam wam, nie zmyślam!
– Leia, ale nikt nie mówi, że kłamiesz – kobieta posłała mężowi jednoznaczne spojrzenie, na co on odpowiedział tym samym. – Dzieci w twoim wieku mają bardzo bujną wyobraźnię, kotku.
– Mhm, jasne.
– Nigdy nie kupowaliśmy budzika do twojego pokoju, więc to musiał być sen kochanie. – Dodał tata. – Chyba, że ty masz jakiś, o którym po prostu zapomniałaś.
Podkręciła głową.
– Mogłaś usłyszeć nasz z sypialni. O której godzinie to było? – Spytała mama kładąc przed dziewczynką szklankę z pomarańczowym sokiem.
– Nie wiem... późno.
– Niektóre sny lubią sobie z nami pogrywać. Są tak realne, że czasami nie wiemy, czy to aby na pewno sen. Zapewniamy cię z mamą, że nie masz żadnego niewidzialnego szpiegowskiego budzika w ścianie.
Leia chciała odpowiedzi, ale nie do końca wiedziała jakie jest jej pytanie.
– Wiedziałabym, gdyby to był sen. Wiedziałabym? – pomyślała.
– Jestem przekonany, że to się już nigdy więcej nie zdarzy, pszczółko. – Powiedziała mama. Nie róbmy wielkiego „halo" przez jakiś głupi dzwonek. – Mrugnęła do Lei.
Dziewczynka wzięła swój fioletowy plecak z krzesła i ruszyła w stronę drzwi.
– Nie chcesz żeby tata cię podwiózł?
– Przejdę się.
– Kochamy Cię El! – usłyszała jednocześnie głos obojga rodziców zanim zatrzasnęła drzwi.Mimo że było dopiero przed ósmą, w dziewczynkę od razu buchnął żar słońca. Leia wiedziała, że mama patrzy na nią przez okno, dopóki nie zniknie za pierwszym zakrętem – zawsze to robiła, dla „bezpieczeństwa", ale czyjego? To właśnie dopiero tam ściągnęła szarą bluzę i zawiązała ją na biodrach. Był dziewiętnasty czerwca. Dwa dni po jedenastych urodzinach Lei. Zdjęcie na jej szafce nocnej było prezentem od Laury, która właśnie zamykała swoją furtkę.
– Leia! – krzyknęła, gdy dostrzegła koleżankę po drugiej stronie ulicy. Podbiegła i ją przytuliła. –Dostałaś na urodziny? – Spytała wskazując na buty.
Leia przytaknęła i sięgnęła do plecaka. Odpięła najmniejszą kieszonkę, wyjęła z niej magnes i podała Laurze.
– O MÓJ BOŻE! To ten, o którym mi mówiłaś? On naprawdę jest z Tokio?!
– Moja ciocia tam była niedawno. Poprosiłam ją, żeby znalazła jakiś magnes z pingwinami dla ciebie.
– Dziękuję El... To najlepsze, co mogłam dostać...
– O! To nie wszystko. – Odpięła tym razem środkową kieszonkę, wyjęła z niej różową kopertę i znów podała dziewczynie. – W środku masz dwie wejściówki do tego nowego Lunaparku i liścik ode mnie, ale przeczytaj go dopiero w domu. Wszystkiego najlepszego.
Dziewczynie napłynęły łzy do oczu. Laura pochodziła z bardzo ubogiej rodziny. Leia mimo swojej zamożnej i bardzo wpływowej rodziny nigdy nie skreśliła jej z tego powodu. Tak, jak dzieci w tym wieku potrafią być okrutne, tak Leia zawsze kierowała się własnymi uczuciami, nie ilością pieniędzy, czy popularnością.
– Głupio mi... przy tym, mój prezent...
– Nie chcę słyszeć nic z tych rzeczy.
– Pójdziesz ze mną do tego Lunaparku, prawda?
– Myślałam, że już nie spytasz.Laura musiała zwolnić się lekcję wcześniej, ze względu na okulistę. Miała bardzo wysoką wadę wzroku jak na swój wiek, przez co każdy piątek spędzała na badaniach. Dziewczynka nosiła okulary z nienaturalnie grubymi szkłami, co było częstym powodem rówieśników do śmiechu.
Inne dzieci nie mieszkały w Lei okolicy, więc zazwyczaj wracała albo z przyjaciółką, albo sama, tak jak teraz.
Leia minęła szkolne boisko i ruszyła w stronę domu. Była to prosta, choć całkiem długa droga, ale ponad dwudziestopięciostopniowy dzień towarzyszył rozpromienionej dziewczynce. Czuła się wspaniale przez zajęcia, na których była przygotowana jak nikt inny. Leia była świadoma siebie. Wiedziała, że należy do bystrzejszych jak też i do ładniejszych dziewczynek. Miała długie włosy w kolorze pszenicy, delikatne rysy twarzy – po mamie, niebieskie oczy – po tacie, śnieżnobiałe zęby i naturalnie różowe policzki – może po babci. Nie wiedziała.
Przeszła przez przejście dla pieszych mijając po drodze wielkiego buldoga. Wyglądał na Maxa.
Leia uwielbiała wymyślać imiona napotkanym zwierzętom – i nie tylko. Ulubiona gra jej i Laury polegała na nadawaniu ludziom zupełnie nowych imion na podstawie ich twarzy i tego jak się prezentują. Nie jeden James był Christianem, Elliot wyglądał jak David, a Josh nie mógł być Joshem, bo mu to najzwyczajniej w świecie „nie pasowało". Satysfakcja towarzysząca dziewczynkom, podczas gdy okazywało się, że imiona, które wybrały zgadzają się z prawdziwymi była nieziemska. Tym razem jednak Lei się nie udało. Pare sekund po minięciu Buldoga Maxa usłyszała jak właścicielka – która swoją droga wyglądała na Martę – zaczęła prosić Felixa żeby usiadł.
Leia zatrzymała się niespodziewanie przy niewielkim kartonie, który leżał na ziemi.
Dziewczynka uczyła się bardzo dobrze, brała udział w wielu konkursach organizowanych przez szkołę, co więcej – wygrywała je. Zawsze na podium, zawsze wiedziała o tym, co się dzieje wokół. Przyglądając się pudłu zaczęła się zastanawiać, jak mogła zapomnieć o jutrzejszym dniu. Raz do roku w czerwcu, gmina organizowała wydarzenie, w którym brała udział większa część miasta. W wybrany przez burmistrza dzień wystawiano niepotrzebne dla siebie rzeczy przed dom. Nazajutrz po ulicach krążyła ogromna ciężarówka, która załadowywała wszystko – meble, dekoracje, ubrania, akcesoria domowe, elektronikę, itd. i odwoziła gdzieś, gdzie dostawały drugie życie.
Zazwyczaj trzy czwarte przedmiotów w międzyczasie znikało, zabierane przez przechodniów, czy fanatyków zbieractwa, którzy czekali cały rok na ten moment. Nie była to kradzież, taki był zamysł całego wydarzenia. Kartony przed domami były „zaproszeniami" dla mieszkańców. Jeśli coś chciałeś – brałeś. Jeśli nie chciałeś – wystawiałeś przed dom w nadziei, że komuś innemu się przyda.
Leia przyspieszyła kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu. Miała mnóstwo rzeczy do wystawienia.