Rozdział 7

732 30 0
                                    

- Przykro mi, ale zamykam sk...

Podniosłam głowę do góry, spotykają zdziwiony wzrok Adama.

- Wiktoria? Co ty tu robisz o tej porze? Nie powinnaś być w pracy.

Milczałam.

Jego wzrok pokierował się do moje dłoni. Czułam, jak spływała krew po palcach. Spojrzałam się na rękę i zauważyłam, jak kropelki krwi kapią na kafelki.

- Zszyjesz? - Spytałam.

Patrzył na moją dłoń. Wiedziałam, że liczył już w głowie, ile szwów będzie potrzebował. Spojrzał mi w oczy.

- Chodź za mną.

Szłam za nim na zaplecze.

Otworzył drzwi, przepuszczając mnie. Usiadłam na krześle, czekając na niego.

Przyszedł z apteczką, siadają na drugim krześle na naprzeciwko mnie. Wyciągnął z apteczki potrzebne rzeczy na biurko. Zapalił lampkę.

- Połóż dłoń na biurko.

Położyłam i patrzyłam na niego, jak zakłada rękawiczki. Wziął wodę utlenioną i polał na rany. Nie zareagowałam na pieczenie. Moje myśli nadal były w klubie.

- Co się stało?- Zapytał.

Milczałam. Spojrzał na mnie, ale się nie odezwał. Wziął pęsetę i zaczął wyciągać po kolei odłamki szkła. Ostatni kawałek wyciągną i odwrócił się w moją stronę.

- Dobra nie musisz odpowiadać, ale dlaczego nie masz na sobie maski i się nie przebrałaś.

Gdy to powiedział, spojrzałam w lustro nad biurkiem. Nawet nie zauważyłam, że nie mam maski. Jest środek nocy, więc wątpię, że ktoś mnie zobaczył.

- Zszyję ci rękę, więc się nie ruszaj.

- Dobra.

Adam Kos studiuje medycynę. Ma dwadzieścia lat. Znamy się od dziecka. Kiedyś mieszkał na moim osiedlu, ale po śmierć matki przeprowadził się do miasta. Teraz wraz z ojcem, prowadzą sklep. Muszę przyznać, że jest z niego ciacho, ale nie w moim typie. Szare oczy, ciemne blond włosy obcięte na krótko i dziary na prawej ręce. Niestety przyjaźni się z Dymitrem.

- Halo ja tu do ciebie mówię! - Mówi zirytowany.

- Sorki zamyśliłam się trochę.

Spojrzałam na zszytą rękę. Trzeba przyznać, że zna się na robocie. Będzie z niego zajebisty chirurg.

Zakłada opatrunek na rękę i podaje mi tabletki.

- Bierz je raz dziennie.

Wstałam, poprawiając plecak na ramieniu.

- Dzięki.

Odwróciłam się do niego plecami. Miałam już wychodzić, ale złapał mnie za rękę. Odwróciłam się do niego.

- Wyjedź stąd najlepiej Wiktoria.- Spojrzał mi w oczy. Delikatnie przejechał opuszkami palców po moim poliku.- Razem ze mną wyjedź. Proszę, nie mogą, patrzeć jak cię niszczą. Gdybyś tylko mi pozwoliła zaopiekować się tobą...

Odepchnęłam jego rękę.

- Proszę, przestań. Mówiłam ci już, że...

Nie pozwolił mi dokończyć. Przytulił mnie z całych sił do siebie.

- Proszę. Wyjedź ze mną. Moja mama zawsze mi powtarzała, że trzeba dbać o tych, których się kocha. - Szeptał mi do ucha.- Wyjedziemy do Norwegii. Zawsze tam chciałaś zamieszkać. Mam gdzieś studia. Mogę jej skończyć obojętnie gdzie, tylko proszę, wyjedź ze mną.

Milczałam. Co miałam powiedzieć. Wiem, co do mnie czuję. Jego mama mi powiedziała, gdy odwiedziłam ją w szpitalu.

- Wiktoria wiesz, że Adam cię kocha prawda?

Złapałam mnie za rękę. Jej zimna dłoń ścisnęła mocniej moją.

- Wiesz, że do tej pory ma twoją gumkę do włosów?- Zaśmiała się.- Gdy był mały, cały czas o tobie mówił. Mówił, że będziesz jego żoną i spełni twoje wszystkie marzenia.- Ścisnęła mnie mocniej. - Proszę, spróbuj otworzyć swoje serce.

Złapałam obiema rękami jej dłoń i ścisnęłam.

- Wie pani, że mam serce z kamienia. Nie umiem okazywać uczuć...

- Wiem kochanie.- Westchnęła. Łzy miała w oczach. - Wiem, jakie okrucieństwa ci robią. Słyszałam wszystko. Gdybym tylko miała znajomości jak twój ojciec drań.- Poleciały jej łzy po zapadniętych policzkach. - Masz blizny prawda?

Odwróciłam od niej wzrok. Spojrzałam na niebo za szyby i powiedziałam.

- Nie martw się o mnie.- Wypuściłam wstrzymane powietrze.- Moje życie musi tak wyglądać. Gdybym miała wybierać życie takie, jakie mam a byś szczęśliwą nie zamieniłabym je. Bo nie zasługuje na szczęście ani na miłość. Jestem zepsuta. - Spojrzałam jej w oczy. - Wiem, co czuje do mnie pani syn, ale ja mogę tylko go zniszczyć.

Wstałam powoli, puszczając jej zlodowaciałą dłoń.

- Nie odtrącaj wszystkich Wiktoria. Każdy zasługuje na szczęście. Proszę, zrób to dla mnie.

Zatrzymałam się przy drzwiach. Spojrzałam na nią.

- Ja nie zasługuje na nie.

Pamiętam, że to były ostatnie słowa, które jej powiedziałam. Godzinę później zadzwonił do mnie Adam i powiedział, że jego mama nie żyje. Na jej pogrzebie nie poleciała mi nawet łezka. Jej ostatnie słowa, że zasługuje na szczęście, cały czas krążyły mi po głowie do czasu kiedy diabeł nie wybił mi z głowy tą niedorzeczną myśl.

- Wiktoria proszę. Mam kasę odłożoną. Możemy już jutro wyjechać. Idź do domu, spakuj się i...

- Nie przestań. Mówiłam ci już wiele razy. Ma dość powtarzania się. - Odepchnęłam go z całej sił ręką. Zachwiał się. - Nie kocham cię. Nic do ciebie nie czuję. Zrozum to.

- Wiktoria...

- Przestań! Dzięki jeszcze raz za pomoc. Jak Dimitrij albo babcia by się spytali, dlaczego nie ma mnie w sklepie, to powiedz, że odeszłam z pracy.

- Co ty gadasz!? Przecież potrzebujesz...

Musiałam zrobić to, co najlepiej mi wychodziło.

- Od teraz cię nie znam Adam. Skasuj mój numer i nie odzywaj się do mnie.- Spojrzałam w jego oczy z obojętnością. - Dla mnie już nie istniejesz.

Zacisną szczękę i pięści. Odezwał się z nienawiścią.

- Jak chcesz.- Podszedł niebezpieczne blisko. Jego wargi ocierały się o moje za każdym razem, gdy mówił.- Dla mnie zawsze będziesz tą, która skradła mojej serce.- Wyprostował się i podszedł do wyjścia. Tyłem do mnie powiedział.- Mam nadzieję, że kiedyś znajdziesz kogoś, kto pokocha twoje lodowate serce tak jak ja. - Przez bark spojrzał na mnie.- Gdy gdzieś cię spotkam, obiecuję ci, że cię złapię i nie wypuszczę do końca twoich dni. Zapamiętaj to sobie Wiktoria.

Wyszedł, zostawiają mnie samą wystraszoną. Pierwszy raz widziałam go takiego. Zawsze był miły a teraz, zobaczyłam jego ciemną stronę, której nigdy nie widziałam. W końcu mogłam wypuścić wstrzymane powietrze i odetchnąć. Szybkim krokiem wyszłam ze sklepu. Spojrzałam w niebo. Chmury zasłaniały księżyc.

- Dzisiaj skrzywdziłam dwie osoby. - Powiedziałam na głos.

Poniosłam opatrzoną rękę.

- Przepraszam cię Adam, ale tak będzie lepiej dla ciebie.- Westchnęłam.- Mam nadzieję, że znajdziesz kogoś, kto sklejki twoje popękane serce. Twoja mama chciała jak najlepiej dla ciebie, ale nie wiedziała, że jestem do szpiku kości zepsuta. Mam nadzieję, że się już nie spotkamy.

Odwróciłam się w stronę sklepu. Pochłaniał wnętrze mrok. Wiedziałam, że tam jest i wszystko słyszał. Czułam na sobie jego wzrok. Spojrzałam ostatni raz i poszłam do domu. Miałam nadzieję, że dzisiaj moich rodziców nie będzie. Niestety nadzieja matką głupich. Nigdy nie uwolnię się z tego piekła.

Niechciana Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz