Rozdział 2

1.2K 98 12
                                    

                                                                          ROZDZIAŁ 2

                                                                           HUNTER

Obecnie

Dwadzieścia dziewięć lat 


Gdy taksówka podjeżdża, w pośpiechu otwieram drzwi i siadam na tylnej kanapie. Opuszczam głowę, żeby być bardziej niewidocznym dla kilkuset rozwrzeszczanych fanek i przymykam oczy. Jest szósta rano i jeszcze wczoraj byłem przekonany, że o tej porze uda mi się bez problemów wyjechać z Fairmount. Cóż, myliłem się.

– Żona nie uwierzy jak jej powiem – Słyszę przesiąknięty euforią głos kierowcy. Nie wiem czy chce z nim rozmawiać. Nie mam ochoty na bezsensowne strzępienie języka. Przyglądam się jego odbiciu w przednim lusterku. Facet wygląda na jakieś czterdzieści pięć lat z hakiem. Denerwuje mnie jego kolorowa koszula i sposób w jaki prowadzi auto. Zresztą jego samochód też mnie wkurza. Ma obrzydliwie czerwoną tapicerkę i siedzi się w nim jak w pudełku. Nie pamiętam kiedy ostatnio jechałem czymś tak beznadziejnym.

– Jest największą fanką – Ciągnie kierowca.

Przyglądam się swojej czarnej koszuli i kładę dłonie na eleganckich spodniach w takim samym kolorze. Do diabła, po co to robię? Dlaczego wlekę się w tym pudelku do miejsca, które wymazałem z pamięci?

– Gdzieś tutaj powinienem mieć nawet jeden z pańskich albumów. Wie pan, żona często ze mną jeździ.

Mruczę oczy.

Trzy, dwa, jeden

– To może podpisze się pan?

Bingo. Zawsze to samo.

– Jak żona ma na imię? – Pytam uprzejmie, choć w ogóle mnie to nie obchodzi.

– Jane. Dla kochanej Jane.

Kiwam głową, a kierowca wyjmuje ze schowka płytę. Chwytam w dłonie swój album, który nagrałem przeszło trzy lata temu. Standardowo dziewięć utworów trwających średnio trzy minuty. Po chwili podaje mi też czarny mazak i ponownie prosi, żebym napisał coś miłego dla jego żony. Co jeśli wcale nie mam ochoty na coś miłego? Co jeśli nie potrafię dawać czegoś miłego? Gapię się w okładkę albumu, przywołując na twarz fałszywie uprzejmy uśmiech, a potem piszę krótką dedykację i nazywam Jane kochaną. Dziękuję jej za to, że słucha mojej muzyki i rysuję krzywe serduszko, które przez lata stało się moim znakiem rozpoznawalnym. Oddaję płytę kierowcy, rozpieram się wygodnie w fotelu i milczę.

– Będzie zachwycona. W aplikacji, przez którą pan się ze mną skontaktował zobaczyłem, że cel podróży to nasze Skaneateles.

Nadal milczę.

– Mówię nasze, bo często z żoną jeździmy tam nad jezioro. Lubi pan pływać? W połowie czerwca woda powinna być już całkiem ciepła.

Wciąż milczę.

– To najlepsze jezioro w okolicy. Czyste, rozległe. Po prostu wspaniałe. Wie pan, ja jestem zapalonym kajakarzem, więc znam się na rzeczy. Wiem, gdzie warto pojechać. Skaneateles to naprawdę dobry wybór. Zagra pan tam koncert?

– Nie.

Staram się zachować spokój, ale rozgadany kierowca niczego nie ułatwia. Od jego paplaniny boli mnie głowa. Po raz kolejny zastanawiam się po co to robię? Dlaczego chcę pożegnać człowieka, za którym nawet nie tęsknię? Chcę poczuć żal i smutek, lecz zamiast tego odczuwam nienawiść. Wiele lat mnie kosztowało, żeby wymazać cały ten ból, jakiego mi przysporzył. Jedynym sposobem na przetrwanie tego gówna, było odcięcie się. Zapomnienie. To nie w porządku, że kiedy już to zrobiłem, kiedy wyzbyłem się wszelkich uczuć postanowił zejść z tego świata. To nie w porządku, że nawet na łożu śmierci oczekiwał mojej obecności. Nie miał prawa o nią prosić, a ja nie miałem obowiązku spełniać jego ostatniej woli.

THINGS WE LOST 10.12.2024Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz