04.XX79 r.
Księżyc już jasno świecił na niebie, gdy w odgłosach deszczu, można było usłyszeć odgłosy strzałów z broni. Jeden strzał, drugi, ale każdy chybiony. Uciekinierzy byli zbyt sprytni dla wartownika, ukrywając się za budynkami. Zaplanowali to od dawna, jednak dalej byli tylko dziećmi, niemającymi za grosz umiejętności bojowych. No może poza jednym, który znał te okolice jak własną kieszeń. Cały plan placówki został wyuczony przez niebieskookiego, w ciągu kilkunastu lat spędzonych tutaj.
Drugi strażnik zdążył dobiec już do odpowiednich służb z góry. W jednej chwili wybuchł głośny dźwięk, alarmując i budząc większość personelu, w tym zwierzynę z okolicznego lasu. Odgłosy kroków rozbrzmiewało na całej placówce, a krzyki rozkazujące były ogłuszone przez alarm. Nim się obejrzeli, cienie zbliżających się wrogów otoczyły ich. Starszy pociągnął młodszego do wyrwy w ścianie, gdzie przytuleni się schowali, czekając, jak straż odejdzie. Rudzielec położył głowę na klatce piersiowej drugiego chłopaka, cały się trzęsąc ze strachu. Próbował się uspokoić, czując dłoń przeczesującą jego włosy, odgarniając kosmyki za ucho. Wtedy dopiero poczuł spokój, będąc bezpiecznie w jego ramionach.- Nigdzie ich nie ma! Co teraz zrobimy?
- Kapral będzie wściekły, jeśli nie znajdziemy tamtej dwójki. Pomyśleć, że jego własny syn uczestniczył w ucieczce. Przeszukać wszystkie zakamarki!
Gdy tylko głosy ucichły, postanowili odczekać dłuższą chwilę. Niebieskooki wychylił się, wyglądając za bezpieczną drogą, przez cały czas mając młodszego w swoich ramionach. Na jego znak wyruszyli minutę później, omijając światła. Trzymając się za ręce, jeden poruszał się za drugim, cichym krokiem. Udało się ominąć wszystkie wieżyczki strażnicze, widząc na horyzoncie miejsca pracownicze. Dalej leżało tam wiele łopat, z których korzystali jeszcze tak całkiem niedawno.
Dwaj chłopcy dotarli wreszcie, do zrobionej przez siebie kilka dni temu, dziury w drucianym płocie. Czas ich naglił, gdy zaraz mogli pojawić się żołnierze na horyzoncie. Po kolei jeden po drugim przeszli przez przejście, próbując się nie ujawnić. Niestety kawałek niebieskiej koszulki musiał zahaczyć o wystający, metalowy drut. Rozrywając materiał, wyrobił widoczną dziurę, drażniąc również skórę pod spodem. Czerwona posoka zaczęła się wylewać, spływając powoli po mlecznej skórze, brudnej przez miesiące pracy tutaj.Zaskoczony czarnowłosy sapnął z bólu, padając na kolana, niepokojąc drugiego chłopaka. Musieli się spieszyć, a czas naglił z każdą chwilą. Cienie żołnierzy zmierzały w ich stronę z każdą chwilą. Jeden próbował pomóc drugiemu. Nieudolnie wstawali i opadali na ziemię, a łzy cisnęły się na twarz.
- Biegnij przed siebie, zaraz do ciebie dołączę — niebieskie tęczówki wbijały wzrok w rudowłosego. Były pełne strachu, ale również można było ujrzeć tam nadzieję. Jeśli jeden nie przeżyje, to chociaż drugi musi przetrwać.
- Nie ma mowy! - młodszy zaczął ciągnąć za rękaw leżącego, namawiając do wstania, nie mogą się teraz poddać. Zaszli zdecydowanie za daleko, jeszcze kawałek i będą wolni — nie zostawię cię, nie teraz — łzy płynęły mocniej.
- Posłuchaj mnie uważnie! Nie damy rady z tego wyjść we dwoje, ktoś musi się poświęcić, aby drugi musiał uciec. Proszę cię Shoyo, uciekaj stąd. - każde słowo było kolejnym ostrzem przecinającym biedne serduszko chłopaka. Czarnowłosy wręczył mu do rąk czarny medalion, pamiątkę rodzinną, nim.
Nie było czasu na pożegnanie, czas naglił, a oni tracili z każdą chwilą cenne sekundy, decydujące o ich życiu. Więc pchnął chłopaka w przód, staczając go w dół pagórka, na którym się znajdowali. W oddali zaczęły się świecić grzmoty, a woda spadająca z nieba powodowała powstanie błota. Rudzielec z przerażeniem wstał, cały od błota i ze zdrapanymi kolanami.
- Biegnij! - ranny krzyknął głośno, prawie zdzierając sobie gardło, jeszcze za nim straż uderzyła go i unieruchomiła, aby nie uciekł. Całe szczęście deszczowi oraz zbliżającej się wichurze nie udało się go ogłuszyć.
Szczekanie psów rozniosło się na całą okolicę, a kłapanie ich zębiskami nie jednemu sprawiły uczucie gęsiej skórki czy obrażenia śmiertelne. Rozkaz zrozumiał niemal natychmiast i ruszył, nie patrząc się za siebie. Kiedyś wróci po niego, obiecał sobie, nawet jeśli zastawi go martwego.
Biegł przez las, stąpając bosymi stopami po ostrych kamieniach i błocie. Musiał jakoś zgubić psy tropiące, ale nie znał tego terenu, a łzy zasłaniające widok nie pomagały w żadnym stopniu. Nie wiedział, gdzie się znajduje, a co dopiero jak się stąd wydostać, nie wiedział w sumie nic, ale i tak biegł.Pochłonięty myślami nawet nie zauważył przepaści, w którą wpadł. Wielki dół ciągnął się w dół, czyhając na młodego chłopca. W ciemności ledwo co widać było nawet dno, a ściany otaczała mokra ziemia, przylepiająca się teraz do ubrań chłopaka. Przemoczony, głodny i zapłakany myślał, że to już koniec. W myślach przepraszał, że nie dał rady zajść dalej, niż powinien. Tak miało się skończyć jego życie? Być zagryzionym przez psy? Zamknął oczy, przytulając ramiona, prosząc w myślach, aby ktoś mu pomógł.
Psy przestały szczekać, a zamiast nich odgłosy wystrzeliwanej amunicji wypełniły ciszę. Minuta czy dwie później chłopiec otworzył oczy, stając na równe nogi. Ledwo się trzymał, ale miał na tyle siły, by spojrzeć w górę. Przed nim stał młodo wyglądający mężczyzna o szarych włosach, przypominające pióra muchołówki i o orzechowych oczach. Uśmiechał się miło do dziecka przed nim, emanując przyjemną aurą.
- Hej, nie bój się. Nic ci nie zrobię — odparł z uśmiechem. Po kilku próbach udało mu się go wziąć na ręce. Hinata w tamtej chwili poczuł po raz pierwszy od dawna spokój i bezpieczeństwo, wtulając się w dorosłego mężczyznę — Jestem Sugawara, a jakie jest twoje imię?
- Shoyo — chłopczyk odparł cicho, czując nagle wielkie zmęczenie. Nie minęła chwila, a zasnął w ramionach mężczyzny, który promieniował uśmiechem.
02.XX87r.
Minęły lata od tamtego wydarzenia, ale nie poddawał się, do czasu, gdy osiągnął wiek 20 lat. Pomimo tysiąca nieudanych prób znalezienia czarnowłosego, który mu pomógł, nawet jeśli miałby znaleźć zmarłe ciało, już teraz nawet Shoyo zapomniał jego imienia, wszyscy obstawiali najgorsze. W końcu polegli, a dalsze poszukiwania nie były kontynuowane. Najgorsze obawy zostały spełnione po zobaczeniu spalonego obozu, a bardziej to, co z niego zostało. Wtedy uznano chłopaka za martwego.
Shoyo nie był zadowolony z tego. W końcu obiecał sobie w ciągu tych wszystkich lat, że odnajdzie go. I poległ po raz kolejny. Jedyne co mu zostało to żyć dalej i korzystać z daru, który dał mu tamten chłopak.
Dzisiaj jednak oprócz pogodzenia się, musiał znieść odejście Daichiego. Razem z Sugą byli dla niego jak rodzina, ale to z tym pierwszym nawiązał kontakt ojciec-syn. To oni go wprowadzili do świata, przekazując mu wszystkie ich nauki od strzelania do technik przetrwania. Przez wiele lat stali u jego boku, czy to w pochmurne, czy słoneczne dni, ale teraz osiągnął pełnoletność. Wyznaczony jako kolejnego przywódcę, przejął kontrolę i zajął miejsce Daichiego. Tamci udali się do innego obozu, kontynuując swoje życie, pomagając dalej osobą po doświadczeniach. Może kiedyś ponownie ich spotkamy, kto wie? Mimo kolejnej pustki w sercu dalej miał u swojego boku takie osoby jak Noya czy Tanaka, którzy byli dla niego jak bracia. To nie wystarczało, aby zapełnić tę pustkę, ale każdy wie, że świat nie jest łaskawy. Zyskując coś — tracisz, to jest odwieczne prawo, z którym trzeba się liczyć. Nie każdy bierze to pod uwagę, traktując życie ulgowo, zapominając, że ono zawsze coś będzie od ciebie chciało.
CZYTASZ
Ostatnia Nadzieja ||Kagehina|| ►
FanfictionWojna nie oszczędziła nikogo, nawet dzieci. Wszystko wydarzyło się tak szybko, że nikt nie pamiętał dokładnie rozpoczęcia tego całego zamieszania. W jednej chwili wioski zostały palone, a ludzie wywożeni do obozów, gdzie pracowali, aby przeżyć. Jedn...