Międzynarodowa Stacja Kosmiczna tętniła dzisiaj życiem. Stada dzieci rozsypywały się po platformie niczym mrówki, a ich opiekunowie w żaden sposób nie umieli zapanować nad porządkiem. Kolorowe telebimy z reklamami raziły po oczach, a dźwięk komunikatów zagłuszał ogólny hałas.
Mary Hopkins z nieskrywaną gracją przebijała się przez kolejne partie ludzi. Nie wahała się rozpychać łokciami lub co jakiś czas nadepnąć komuś na nogę. Nie obchodzili ją turyści, w końcu pracowała tutaj nie od dzisiaj.
– Osoby udające się na księżyc proszone są o przejście do bramki numer trzy – zakomunikował jeden z konduktorów, ocierając spocone czoło.
Kilkanaście ludzi wpadło w popłoch, jakby od tej wycieczki zależało ich życie. Złapali pośpiesznie podróżne bagaże i sprawdzili swoje opaski, by w mgnieniu oka zniknąć w podanym kierunku. Jeden z chłopców odłączył się od grupy i usiadł na podłodze, zalewając się rzewnie łzami:
– Ja nie chcę na księżyc! – wył. – Chciałem zobaczyć Marsa.
– Ben, przecież mama ci już mówiła, że Marsa zobaczymy następnym razem. – Kobieta opatuliła go ramieniem, nerwowo się rozglądając. – Nie możesz tak jawnie okazywać emocji – syknęła.
– No i co! Ja chcę teraz!
Mary minęła tę dwójkę nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem. Już i tak była spóźniona. To było do niej niepodobne. Zazwyczaj pojawiała się wszędzie przed wyznaczoną godziną, ale dzisiaj wiele myśli zaprzątało jej głowę.
– Mary Hopkins proszona o zgłoszenie się w punkcie startowym – piskliwy kobiecy głos rozniósł się po zatłoczonej hali.
Brunetka w szarym kombinezonie cicho westchnęła. Zaczęła przepychać się przez tłum ludzi, w kierunku automatycznych drzwi. Jej myśli krążyły wokół ukochanego kota, po raz kolejny pozostawionego u sąsiadki. Wiedziała, że jak tylko wróci z misji, futrzak uraczy ją kocim obrażeniem; będzie zadzierał wysoko głowę i udawał, że jej nie widzi, a wszystko dlatego, że znów zostawiła go samego. W duchu obiecała sobie, że kupi mu mnóstwo smakołyków, by odkupić swoją winę.
– Mary! Mary, poczekaj! – Odwróciła się gwałtownie, wpadając na wysokiego blondyna. – Dlaczego na mnie nie poczekałaś?
– Oh, Steve, przepraszam. – Złożyła ręce w przepraszającym geście. – Zamyśliłam się, a potem zaczęli mnie wywoływać.
– Okropne dzisiaj jest zamieszanie, nie sądzisz ?
Pokiwała tylko głową, nie wiedząc co odpowiedzieć. Dla Steve’e nie było to dziwne. Zdążył się już przyzwyczaić do jej milczenia i rozmyślań. Nie byli przyjaciółmi od zawsze; ich znajomość zaczęła się od kiedy Mary dostała awans i odbyli pierwszą wspólną przygodę. Od tamtego czasu byli niemal nierozłączni, mieli wyznaczone te same misje, a po powrocie do domu spotykali się w okolicznych restauracjach. Mary nigdy jednak nie rozmawiała z nim szczerze, nie zdradziła swoich sekretów i wstydziła się opowiadać o ojcu. W tej kwestii nie ufała nikomu.
Ruszyli korytarzem, a ignorowanie krzyczących ludzi przychodziło im z wysiłkiem. Nie mogli zrozumieć tak jawnego okazywania emocji. Zmrużyli oczy, jakby miało im to pomóc odciąć się od źródła hałasu. Większość osób miała na sobie takie same kombinezony, a wyszyte złotymi nićmi nazwiska odznaczały się na czarnym materiale. Niektórzy kłócili się z lekarzami, inni spokojnie rozmawiali między sobą. Udawali, że traktują się jak rodzinę. W rzeczywistości każdy z nich chciał zdobyć największe zasługi i zgarnąć premię, którą zapewniała Międzynarodowa Stacja Kosmiczna.
Po chwili szybkiego marszu znaleźli się przed metalowymi drzwiami, których pilnowało dwóch rosłych ochroniarzy. Ich ciemne stroje oraz napięte mięśnie przywodziły na myśl wojowników, a na widok karabinów w ich rękach Mary mimowolnie się wzdrygnęła.
CZYTASZ
LACJA
Science FictionLata dwutysięczne już dawno minęły, zasady i warunki panujące na Ziemi całkowicie się zmieniły. Powoli umierająca planeta zmusza ludzi do podróży międzygalaktycznych w poszukiwaniu drogocennych minerałów. W jednej z ekspedycji bierze udział Mary Ho...