Cześć jestem Tomek. Mam 13 lat. To moja pierwsza książka na Wattpadzie, mam nadzieje, że się wam spodoba.
༼ つ◕◡◕ ༽つ
———————Miłego czytania——————
Wiadomości:
- kolejny rozdział „Karawana" już wkrótce.
Ps. Zostaw coś po sobie chociaż ten komentarz.Byłem cały zalany potem. Nie mogłem oddychać. Żar spowodował, że całe ciało mnie piekło. Pierwszy raz się tak cieszyłem, że od razu po moich wakacjach pojadę w zimniejsze strony. Sprawdziłem telefon „Samolot spóźni się trzy godziny" No nie! Pomyślałem. Będę musiał tu spędzić jeszcze tyle czasu. Zobaczyłem błyszczącego w słońcu kraba zdawał się próbować wpełznąć do wody. Chyba dla niego też było za gorąco. Nie widziałem na jego twardej skorupie potu. Ale szczerze nie znałem się na krabach i nie wiem czego oczekiwałem. Postanowiłem, że przejdę się na lotnisko.
- Co prawda małe, ale może przynajmniej będzie tam chodziaż ciut zimniej - pomyślałem.
Od razu przechodząc przez drzwi wejściowe z napisem lotnisko poczułem ulgę.
- Czemu ja wcześniej na to nie wpadłem? Nie byłem w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie. W każdym razie klimatyzatory, których było tu raptem parę pełniły wyjątkowo dobrze swoją role. Jeszcze dwie godziny oraz kilka godzin opóźnienia. Musiałem to jakoś przeczekać. Stwierdziłem, że nie spędzę tego całego czasu siedząc na małym drewnianym kołku, który robił na tym lotnisku za siedzonko.Wstałem więc i rozejrzałem się dookoła. Zobaczyłem jakąś grupkę dzieci pchającą się do samolotu, który akurat przyleciał. Szybko do nich podbiegłem i spytałem się jednego gdzie lecą. Jeden coś mi odpowiedział. Wyjąłem w pośpiechu telefon z kieszeni i szybko wystukałem „tłumacz". Dobra lecą do Berlina pomyślałem. Podbiegłem do jakiejś pani i zacząłem się jej wypytywać czy są jeszcze jakieś miejsca. Trochę głupio wyszło, bo okazało się, że to jakaś opiekunka i właśnie liczyła dzieci i przeze mnie się pomyliła i musiała liczyć jeszcze raz. Przeprosiłem szybko choć nie zbyt się zrozumieliśmy. Siadłem na jakimś wolnym fotelu w samolocie i znowu zepsułem, ponieważ właśnie chciało siąść tam jakieś dziecko i przeze mnie się rozpłakało. W końcu upchnąłem się na jakimś małym fotelu tuż przy ubikacji. Samolot stał jeszcze chwile, a w między czasie wbiegła do niego jeszcze jakaś pani z dzieckiem i siadła koło mnie a dziecko posadziła mi na kolanach. Powiedziała, że to miało być miejsce jej dziecka, ale jeśli mi to nie przeszkadza to mogę tu siedzieć.
Po chwili wbiegł jeszcze jakiś pan po czym wybiegł, bo nie oddał walizki i wbiegł z nią. Po nim pojawiła się jakaś pani, która okazało się, że jest Włoszką i też miała lecieć tym późniejszym samolotem, ale jak zobaczyła, że jest opóźnienie to też stwierdziła, że tu wsiądzie widząc innych i tak samo jak ja pytając się tylko, że tego pana. Wbiegł jeszcze jakiś pan z pudełkiem od pizzy lecz ta wypadła mu i okazało się , że ma w nim jakiś naszyjnik z muszelek, którego nie można było przewozić także ktoś go wyprosił. Wreszcie wrócił ten pan od walizki i mogliśmy ruszyć. Okazało się, że nie schował jeszcze torby z pamiątkami, ale było już za późno ( a co do tej torby to nie wiem ile on za nie zapłacił, ale wysypywały się z niej różnobarwne kamyczki, pocztówki, figurki słoni, żyraf, lwów i pingwinów oraz wielki pluszowy hipopotam, który zajmował z połowę torby i miał z pół metra wysokości ). Lecieliśmy już z dobre 20 minut kiedy do drzwi wejściowych do samolotu przyleciał jakiś dzieciak i zaczął krzyczeć na cały samolot, że zapomniał swojego notatnika i jak od będzie robił notatki z cech zwierząt bez niego, i żeby natychmiast pilot zawrócił i wogóle. Ale byliśmy już daleko od lotniska, z którego startowaliśmy i pilot nawet nie chciał tego słuchać. Wyjął jedynie z małej szafeczki, którą się otwiera guzikiem zatyczki do uszu i leciał dalej niczym się nie przejmując. Szkoda, że ja tak nie mogłem bo dzieciak darł się w niebogłosy. Nie wiem jak, ale zasnąłem. Dzieciak wrócił na miejsce ( pani go uspokoiła mówiąc, że pożyczy mu jej notatnik ). Gdy się obudziłem spojrzałem na zegarek.
- Dobra - pomyślałem. Zostały już tylko dwie godziny według tego co mówiła pani od dzieci. Ale okazało się, że nie zostały tylko lecimy dopiero dwie godziny. Wyjrzałem przez okno tylko niebo i chmury ( na razie nic więcej nie było widać ).
Próbowałem jakoś zasnąć, ale dziecko siedzące mi na kolanach zaczęło się wiercić. No trudno stwierdziłem, że jakoś trzeba to przetrwać. Po jakiejś chwili podeszła do mnie ta Włoszka i powiedziała, że obok niej jest wolne miejsce. Strasznie się ucieszyłem lecz gdy doszedłem okazało się, że to miejsce stewardesy i przed chwilą była w toalecie. Na moje szczęście dostaliśmy komunikat, że jeszcze dwie godziny ( dowiedziałem się tego, bo wstukaniu tego co powiedział pilot do tłumacza ). Gdy za około kwadrans mieliśmy lądować i pierwszy raz zobaczyłem coś przez okno zdziwiłem się, bo to co ujrzałem zdecydowanie nie wyglądało jak przedmieścia Berlina. Pojedyncze palmy i bananowce oraz rozległe sawannowe obszary zdecydowanie nie należą do Niemieckich klimatów. Od razu dynamicznie wstałem po czym znów usiadłem ( zapomniałem, że mam dziecko na kolanach, które omal nie spadło ). Poprosiłem je, żeby się na chwileczkę wstało, ale ono stwierdziło, że akurat chce spać i po chwili było słychać tylko ciche pochrapywanie. Nie wiedziałem co zrobić a pochrapywanie nie ustawało i w końcu zaczęło być tak głośne ,że jak rozejrzałem się po samolocie to nikt już nie spał. Zlatywaliśmy coraz niżej i widziałem coraz lepsze kontury. Chociaż w sumie to i tak nie miałem nic do widzenia, bo poza piaskiem i dwoma palmami nie było tu zupełnie nic. Co raz bardziej nie wiedziałem co tu się święci. Coś lichy chyba ten tłumacz pomyślałem. Na moje szczęście ( chyba pierwsze tego dnia ) dziecko na moich kolanach wstało, stwierdziło, że jest głodne i pobiegło na tył samolotu zobaczyć przez szybę czy już blisko. No jak ono tam wypatrzy jakiś market z jedzeniem to ja chyba jestem bogiem. Zauważyłem lotnisko do, którego się zbliżaliśmy. Chyba lotnisko... Stał tam jedynie jeden malutki samolocik ze złożonymi skrzydłami a pojedyncze kaktusy dokoła mówiły wszystkim o tym w jakim stanie jest samolot i jak często jest używany. Mimo to stała tam jakaś drewniana chatka i z komina leciał dym. Chatka co prawda nie była w dobrym stanie, bo deski na jej tylnej ścianie były mocno połamane i nawet było widać potężnego kaktusa, który wydarł się przez dach i dumnie zbierał na siebie słoneczne promienie. Dym jednak świadczył o tym, że ta chatka jest udomowiona. Nim znów na nią spojrzałem dostaliśmy jakiś komunikat, chyba że lądujemy, ale w sumie to nie wiem, bo nie wierzyłem już tłumaczowi. Usłyszałem i poczułem jak samolot wysuwa swoje malutkie kółka po czym opiera je na ziemi, wytrzymuje lekkie tarcie i po chwili zaczyna powoli hamować po to, żeby za chwile zatrzymać się na mocno wyboistej drodze z piaskowca. Światła samolotu jeszcze przez chwile migały tak jak przy starcie a następnie wyłączyły się, bo nie były już potrzebne.
Silnik się uspokoił. Lekkie chmurki dymu wydobyły się z niego po to by po chwili rozpłynąć się w powietrzu. Drzwi od samolotu niemal wypadły z zawiasów przy próbie otworzenia ich, ale po chwili wszyscy już stali na suchym i popękanymi piaskowcu. Poczułem to co myślałem, że już zostawiłem za sobą... Żar tak straszny i nieunikniony. Zrozumiałem również, że luksusy lotniska, na którym znajdowałem się parę godzin temu teraz by mi się przydały. Ale co się stało to już się nie odstanie. Przyleciałem tu. W miejsce gdzie nie ma nikogo i niczego, prawie... W tym samym momencie przypomniałem sobie o domku, który znajdował się kilka metrów dalej. Ten dym musi o czymś świadczyć. O tym, że ktoś tam jest albo przynajmniej był. Zanim się rozejrzałem wszyscy oprócz mnie odjechali już na jakiejś ustalonej wcześniej karawanie. Zobaczyłem tylko jak ostatnia osoba mnie minęła i zanim zdążyłem krzyknąć nikt już nie miał ochoty, żeby się zatrzymać i targować o cenę. Także zostałem sam na piaskowcu z małą chatką i dwoma palmami. Słońce tak prażyło, że nie byłem w stanie się skupić. Miałem wrażenie, że każda myśl spala się w moim mózgu zanim w ogóle się w nim pojawi. Siadłem pod palmą i pozwoliłem sobie na krótką drzemkę.
CZYTASZ
ODKRYWCY -Tylko piach-
AdventureCzemu samolot nie doleciał tam gdzie miał dolecieć ? A może wcale nie kierował się w tamtą stronę? Piach jest rzeczą, którą widział każdy człowiek, każdy odkrywca. Nie każdy jednak zagłębił się w nim na tyle by dostrzec coś więcej.