Drewniana chatka

16 1 1
                                    

Słońce jednak było dla mnie bezlitosne i po niecałej godzinie obudziłem się z oparzeniami na czole. Wiał lekki wiatr lecz tylko pogorszał sprawę, ponieważ był nieco ciepły i tylko odgarniał mi palmę znad głowy. Zniesmaczony i z obolałym czołem podniosłem się i zacząłem się kierować w stronę chatki. Gdy byłem dość blisko drzwi wejściowych z chatki wybiegł kot. A raczej kociak, bo po tym, że zderzył się ze mną, bo był jeszcze bardzo niezdarny domyśliłem się, że napewno jego życie dopiero się zaczęło. Nie chciałem jednak zbliżać się do zwierzaka, bo i tak ktoś by mi mógł zarzucić, że chcę go zabrać. Tuż przed drzwiami były małe schodki - oczywiście z piaskowca ozdobione kwiatami kaktusa. Ostrożnie wszedłem na schodki, bałem się, że nie są zbyt trwałe. Po dostaniu się tuż pod drzwi. Zapukałem w nie. Nic jednak się nie wydarzyło, więc powtórzyłem tą czynność lecz tym razem nieco głośniej. Cały czas nic. Kociak znowu przemknął pomiędzy moimi nogami. I lekko podrapał w drzwi. Jak na komendę drzwi odrazu otworzyła pewna staruszka. No cóż widocznie za mało się postarałem. Po tym jak wymiziała swojego kociaka wreszcie zainteresowała się wszystkim związanym ze mną. Skąd się wziąłem, czemu tu jestem, czy coś chce i czy nie jestem głodny, bo zostawiła kilka dojrzałych bananów na niespodziewanych gości choć jak wspomniała nikt jeszcze nigdy jej nie odwiedził. W tej samej chwili przypomniałem sobie o Włoszce... Jak ona trafiła do karawany?! Na nią poczekali a na mnie nie. Nie miałem po co już się tym zajmować, bo i tak magicznie nie przywróciłbym karawany. Wróciłem, więc do rzeczywistości. Staruszka cały czas wytężała oczy by zobaczyć jak najwięcej konturów osoby przed którą stała - mnie. Wszedłem powoli do środka i usiedliśmy na pokrytej sianem ławeczce. Staruszka zaczęła opowiadać, ale jedyne co z tego zrozumiałem to, że kiedyś było tu małe lotnisko, ale z racji, że prawie nikt tu nie przylatywał wszystko podupadło i został tu jedynie jeden domek, w którym właśnie stoję.Staruszka wstała i z trudem podniosła deskę po czym zastawili nią okno. Deska ta miała pełnić rolę zasłony. Domek był mały, ale zadbany. Kaktus był ogrodzony. Wszędzie widać było kwiaty a półka z jedzeniem nawet je miała. Sufit miał nieduże rysy spowodowane przez kaktusa. W domku panowała idealna cisza, idealny spokój, wszystko było idealne...
Nagle staruszka wstała wzięła coś w rodzaju malutkiego wiertła i wkręciła je w kaktusa. Już kilka sekund później do wiaderka, które stało niżej zaczeła sączyć się woda. Kilka minut później staruszka wróciła po wiaderko. Ni z tąd ni z owąd ruszyła w moją stronę i zaczęła coś mówić.
- Ostatni raz go użyję - stwierdziłem.
- Tłumacza.
Staruszka nie usłyszała co powiedziałem sam do siebie i zaczęła mówić jeszcze głośniej.
Trochę ciężko było mi się porozumieć, ale w końcu doszedłem do sedna... Zwolniła i zaczęła mówić nieco wyraźniej. Informacje, które otrzymałem były niedokładne, ale domyśliłem się o co chodzi. Okazało się, że niecałe 5
kilometrów stąd znajduję się mała wioska z targiem dzięki, któremu wszyscy zdobywają jedzenie. To tam udała się karawana w poszukiwaniu noclegu. Staruszka jednak ostrzegła przed wężami oraz rozbójnikami i powiedziała, że nie da się wykupić przejazdu wielbłądem na jedną osobę. Zapewniła, że najlepiej będzie jeśli wyjdę jutro z samego rana. Zaproponowała mi picie jak i jedzenie. Nie widziałem żadnych przeszkód dlaczego miałbym tam nie iść. Węże i rozbójnicy uciekli z moich myśli zanim zdąrzyłem się nad nimi zastanowić. Narazie rozejrzałem się w poszukiwaniu miejsca do spania. Mimo zapewnień staruszki, że ma najlepszą sypialnię na świecie i mi ją urzyczy okazało się, że wyszliśmy z głównego domku i skierowaliśmy się w stronę palm. Za jedną z nich leżała deska. Staruszka wzięła ją i włożyła w ścianę. Od razu zapaliły się ledwo świecące latarenki. Po tym weszliśmy do kolejnego malutkiego pokoju, w którym na podłodze leżała słoma. Staruszka wpuściła mnie do małego pomieszczenia po czym bezgłośnie zamknęła za mną drzwi.
- Ale luksusy - pomyślałem z sarkazmem.
- Najlepsza - dodałem.
Od razu odwołałem te słowa po tym jak pomyślałem o nocy pod gołym niebie i śmierci głodowej...
- Luksusy - powiedziałem teraz już bez sarkazmu.
Dochodziła 20:30. Skoro mam wstać o piątej to muszę wcześnie pójść spać. Zgasiłem lampkę choć nie robiło to żadnej różnicy. Wyjąłem piżamę z walizki lecz nawet jej nie założyłem.
Rzuciłem nią w kąt. Powoli sen nadchodził. Kropla deszczu spadła mi na nos. Poderwałem się.
- Co u licha się dzieje - krzyknąłem na głos
Lało. Krople deszczu lały się strumieniami. Wszystko było mokre. Nic nie uciekło przeznaczeniu. Staruszka wparowała do pokoju i zaczęła zalepiać wszystko jakąś żółtoszarą  mazią. Gdy wyszła zrobiło się sucho i przytulnie a deszcz spowodował tylko większą ochotę na przespanie się. Oczy zaczęły mi się zamykać. Ulewa przestała zupełnie wchodzić mi w drogę. Może zaprzestała swoje czyny. Nawet nie zmrużyłem oka - tak myślałem a obudiło mnie poranne słońce. Rzecz, której nie zauważyłem wczoraj, to że ten mały pokoik ma nawet okienko.
- Luksusy - powtórzyłem.
Rozmarzyłem się. To miejsce miało takie piękne krajobrazy lecz miałem je dziś opuścić w poszukiwaniu ludności. Sprawdziłem godzinę. To znaczy chciałem sprawdzić lecz moją uwagę zwrócił jakiś hałas na dworze. Staruszka właśnie tachała drabinę by dostać się po swojego kociaka, który z nie wiadomych mi przyczyn sterczał na szczycie palmy.
- Że chce jej się wstawać tak wcześnie - pomyślałem.
Było jakoś jasno - za jasno. Głośno - za głośno a za razem spokojnie - zbyt spokojnie. Sprawdziłem godzinę. Gdy moim oczom ukazała się 9:31 na zegarze nie wiedziałem co się właśnie stało. Zaspałem?Budzik mnie nie obudził? Nie pewnie nie zmieniłem czasu. No tak wszystko było jasne dopóki uradowany nie wyszedłem z domu z zegarem i zrozumiałem, że trzymam zegar należący nie do mnie a do staruszki. To, że nie należał do mnie zmieniało postać rzeczy, bo oznaczało to, że faktycznie jest już po 9! W czasie moich rozmyśleń staruszka zdążyła zdjąć kota z palmy i zacząć przygotowywać śniadanie. To drugie poruszyło mnie bardziej, bo mój brzuch powtarzał coś w rodzaju.
- Nie wydaje mi się... Napewno jesteś głodny.
No i miał rację. Skromny banan poprzedniego dnia nie zbyt dostarczył coś do mojego brzucha. Pomimo tego uważałem, że nie mogę nadużywać gościnności staruszki. Chciałem wyjąć coś z walizki, ale staruszka weszła do mojego pokoju ze szklanką wody, kawałkiem chleba z masłem roślinnym i dwoma dużymi bananami.
Luksusy, luksusy, luksusy - przebiło mi się w głowie ostatni raz. Bo za nim zdążyłem podziękować to jednego banana już nie było. Wypiłem wodę i wstałem ożywiony. Reszty jedzenia nie przygarnąłem.  Wytłumaczyłem staruszce, że ona też musi coś zjeść oraz, żeby nie pomagała innym na własny koszt w tak wielki sposób, bo może za to zapłacić jakąś chorobą lub głodem. Zapewniłem, że sam ogarnę sobie jedzenie po dotarciu do pobliskiej wioski, o której przecież mi mówiła. I gdy już miałem zacząć zbierać wszystkie rzeczy by za chwilę wyjechać zabroniła mi. Słowa, które padły z jej ust nie zrobiły na mnie większego wrażenia lecz gdy chciałem wejść do pokoju aby się spakować zatrzasnęła przede mną drzwi prawie przytrzaskując mi rękę. Po krótkiej rozmowie zrozumiałem, że nie pozwoli mi opuścić domku, bo nie chce potem czuć się odpowiedzialna za to, że coś mi się stało. Rozumiałem ją w zupełności. No prawie... Bo przecież chciałem wyjść! Wszystkie niebezpieczeństwa wymieniane przez staruszka zdawały mi się nimi nie być i byłem pewny, że je ominę. Pomimo moich błagań staruszka nie pozwalała mi wyjść. Po niecałej godzinie znudziło jej się przebywanie w domku i wyszła na krótki spacer. Miałem się zrelaksować. Ale trudno się zrelaksować gdy siedzisz na twardej ziemi otoczony nieznajomym terenem i to jeszcze zamknięty na kłódkę.
- Przynajmniej raczej nikt się tutaj nie wkradnie a jak już to wykradanie i będę to ja - powiedziałem na głos wiedząc, że staruszka jest już daleko od domu a i tak pewnie by mnie nie zrozumiała. Wstałem i rozejrzałem się dookoła. Dochodziła 11 a ja wciąż sterczałem na jakimś odludziu. Wtedy zauważyłem go - kociaka. Coś mi się z nim kojarzyło czy on przypadkiem nie był na palmie a potem widziałem go łapiącego w sumie nie wiem co. Tak zgadza się. W takim razie musiał którędyś wejść, bo staruszka go nie wpuściła. Jednak to nie oznaczało mojego sukcesu. Z dwóch powodów. Po pierwsze muszę znaleźć to miejsce, po drugie raczej się tam nie zmieszczę biorąc pod uwagę, że kot jest jakieś siedem razy mniejszy ode mnie. Nie pocieszało mnie to, ale wiedziałem, że muszę spróbować. Zacząłem rozglądać się po pokoju i nie musiałem długo czekać by znaleźć niedomknięte okno. Teraz jedynie musiałem mieć nadzieje, że okno nie zablokowało się tylko, że staruszka o nim zapomniała. Sprawdziłem. Szyba z lekkim zgrzytem przesunęła się i okno otworzyło się na oścież. Z trudem lecz przedostałem się przez nie. Straciłem jeszcze kilkanaście minut na powrót po walizkę, której przeciśnięcie nie było zbyt łatwe. Ale po chwili stałem cały podrapany lecz szczęśliwy. Poczułem wolność. Wyjąłem kartkę i szybko nabazgrałem słowo podziękowania jakimś pierwszym lepszym długopisem. Ruszyłem. Krok za krokiem przesuwałem się w stronę wioski. Nagle coś ujrzałem. Coraz dokładniejsze zarysy dochodziło do moich oczu.
- Czy to jest...?

ODKRYWCY  -Tylko piach-Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz