~

445 27 2
                                    

Szef jednostki wreszcie postanawia dać swoim pracownikom chwile dla siebie.
Otrzymują bilety, na miejsca poza ich miastem.

Brunet przekłada w dłoni owy sztywny papier z nadrukiem jego nazwiska jak i nazwy miasta, w którym spędzi najbliższe dni.
Odpoczynek należał się mu - branie 24 godzinnej służby nie jest czymś przyjemnym, dla Gregory'ego to błahostka, ale dla kogoś innego już przesada.

Obkręca się na obrotowym fotelu, wstaje. Bierze do ręki szklany kubek z nadrukiem jego oraz jego dzieci, chwile się przygląda i w końcu bierze łyk zimnej już kawy. Odkłada naczynie, a następnie udaje się do wyjscia.

Poprawia mundur, włącza GPS'a, odpala radio oraz nadaje komunikat statusu pierwszego.

- Grzesiek! - Wyrywa go z myśli Hank, podbiega i łapie za oba ramiona bruneta. - Jedziemy razem do Bristol'u! Nie znam miasta kompletnie, ale ważne, że Ty będziesz. Nie cieszysz się stary?

- Ciesze się, ale jednak nie mam jakoś sił, aby tam jechać. To nic nie zmieni i tak, skoro będąc tam dłuższy czas i tak wrócimy do nas spowrotem, i wszystko będzie znowu tak samo.

- Będzie dobrze Grzesiu, ja wracam do domu odpocząć. Widzimy się jutro pod wieczór! Trzymaj się oraz miłej służby!

Ciemnowłosy macha do przyjaciela, uśmiecha się, a na koniec odwraca i pomału opuszcza teren jednostki.

**

Ponowny dzień spędzony w budynku z wielkimi reflektorami jak i neonowymi napisami na środku ściany wraz z głośną muzyką, która większości osób zapadła w pamięć, a tym bardziej sąsiadującymi ulicami obok.
Unoszący się smród alkoholu czy również papierosów pomieszanych z marihuaną, nie było niczym nowym w owym klubie.
Uczestnicy imprezy, która odbywała się tam dzień w dzień, przyzwyczaili się do owych warunków.

Już nie mówiąc o mocniejszych używkach, które zabłąkane nastolatki próbują wcisnąć komu popadnie, aby zdobyć forse, na zakup kolejnych.

Idzie jak nigdy nic.
Z parteru błąka się po korytarzach. Wchodzi na pierwsze piętro, zachaczając palcami o metalowe barierki. Wchodzi na kolejne i pozostaje przy nim. Stwierdza, że zadomowi się przy swoim ulubionym stoisku przy barmanie.
Zna to miejsce najlepiej, jest gościem numeru jeden, który potrafi przesiedzieć paręnaście godzin w owym klubie.
Parkiet, kochał go. Popisywał sie na nim nie raz, a toaleta, w której pierwszy raz sprzedawał prochy lub zachęcał nieznanych mężczyzn i kobiet do przyjścia tu, aby zapewnić im najlepszy numerek na świecie, gdzie kończy się na odurzaniu ich narkotykiem i okradaniem z drogocennych rzeczy lub samych pieniędzy - też była ulubionym jego miejscem.

Poprawia włosy, trzydniową koszule jak i delikatnie rozmazaną kreskę pod oczami. Łapie za szklankę, w której znajduję się do połowy wypite whisky z lodem oraz colą. Pije trunka, po chwili odkłada, a następnie odwraca głowę ku dosyć wysokiemu mężczyźnie z ciemnym zarostem jak jego włosy oraz niebieskimi oczyma. Przygląda się, zjeżdża wzrokiem na ruchy jego ręki, które aktualnie trzymają żółtą ściereczkę i wycierają przezroczysty kieliszek.
Nowy barman najwidoczniej.
Nawet jeśli obecny mężczyzna był nowy, bardzo atrakcyjny - tak uważał.
Uśmiecha się zadziornie i czeka.

Z minuty na minutę coraz bardziej odechciewa mu się siedzieć i czekać, aż jaśnie pan zwróci na niego uwagę.
Ile można wycierać jebany kieliszek!?
Denerwuje się, stuka palcami w blat.

Wywraca oczami, po chwili widzi jak błękitne oczy spoglądają w jego stronę.

Wreszcie.

Oczy drugiego przelatują go wzrokiem od stóp do głów. Uśmiecha się i odkłada wcześniejszą ściereczkę na blat za sobą.

Who The Fuck Are You? | Morwin Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz