Ludzie w głównej mierze używają ziemi, by zaznaczać sobie przebytą trasę, gdy ci tylko znajdą się w pustej, ciemnej oraz podłej, piekielnej krainie, która strwoży każdego, zaś każdy tam się bez skrupułów uda.
Ja również idę w ich ślady. Fioletowe promienie portalu, który otoczony jest zwęgloną ramą z kamienia wydobywanego w czeluściach piekielnych dają mi po oczach. Otacza mnie zewsząd pustka, która zwieńczona jest szkarłatną grzybnią, której zarodniki rozprzestrzeniają się naokoło mnie.
Ów krwista natura broniona jest gangiem krwiopijców, który dumnie w swych świńskich kopytach dzierżą pozłacane miecze, których ostrza błyszczą, będąc naświetlane przez Lawę, która płynie gdzieś tam od szczytów z popiołu aż po ogromne bajora ów.
W oddali, gdzie mgła łączy się z wypaczonymi grzybami, rozciąga się gmach Bastionu. Mosty, wykonane ze zwęglonych czaszek wszystkich nieszczęśników, którzy mieli tu nieprzyjemność przybyć, łączą jeden segment z następnym. W tym pierwszym brutalne świnie, które naszyjniki mają z kości ludzkich, a których brzuchy urządzają huczne przyjęcie po skonsumowaniu entego****** płomyka, który roztopiłby kogo w sekundę, łażą wszędzie po budynku. Przez kraty widać, jak ich siekiery błyszczą niczym kryształ. W drugim zaś znajduje się upragniony skarbiec, którego każdy wyczekuje, lecz nikomu nie udaje się go podbić.
Stawiam swe pierwsze kroki w tej krainie, a kolejne świniaki dmą płucami ile sił w kozie rogi, z których wydobywa się straszny pisk, jakby ktoś właśnie przeistaczał się w marny pył, zaś jego eksklamacje*, roznosiłyby się tylko i wyłącznie na lichych skrzydełkach pośród całej siarczystej czeluści, która permanentnie***** pochłania następne życia.
"Jedyne, czego pragnę, to znaleźć się teraz śród nietopniejącego lodu. Jedyne, czego pragnę, to być w tym momencie gdzieś, gdzie śnieg pokrywający glebę wygląda jak stado pasających się owiec. Jedyne, czego pragnę, to wydostać się z tego piekielnego środowiska" - myślę tak sobie, lecz pracę należy sumiennie wykonać.
Kroczę ponownie. Spod moich nóg wydobywa się odgłos, jakbym łaził komuś po kręgosłupie, a cienkie kości pękałyby mu niczym mizerne gałęzie pochodzące z ledwo co zasadzonego drzewa, którego liście tworzyłyby skromy, zielny baldachim.
Ma ręka sięga ruchem, niby automat po tę ziemię, która kruszy się w moich palcach. Rozbijam ją w drobny mak. Ona zaś gdy pada na marną, wyjałowioną ziemię, piszczy tylko słabo, a ja nie odpowiadam na jej wołania, bym kierował się do wyjścia, bowiem to wszystko zaraz ukróci mój żywot.
I kruszę tak, i kruszę. Znajduję się przed Bastionem. Do moich uszu dobiega zdławiony głos kolejnego nieszczęśnika. Stłumiony. Kolejny świński wojownik chwyta oburącz włócznie, a następnie dokładnie wymierzywszy przebija gardło pechowca na wylot. Ten może tylko zanurzyć opuszki swych palców w rozżarzonej lawie, w której to oni znajdują upodobanie. Ponieważ to ona trawi ich niechybniej, a ich dusza już za ułamek sekundy krąży gdzieś po dolinie takowych właśnie. Wtem bierze ona eteryczną latarnię, która rzuca lazurowe** światło, po czym błąka się w poszukiwaniu ukojenia.
Charłak*** czarny jak smoła szepcze mi do ucha "Chłopcze, to kres twego żywota". Nie lękam się bynajmniej tej wieści, a jego głosu. Jakby przejechano po tablicy kredowej świeżo naostrzonym nożem, którym wcześniej zgładzono przynajmniej kilka stworzeń, bo to wtem jest najnieprzyjemniejszy.
Rozglądam się wokół. Ni widu, ni słuchy o mej ziemi, która kruszona była na prawo oraz lewo. Prószyłem ją wszem, gdzie tylko me stopy ścierały się z glebą.
Panikuję. Łapię się za łeb, pocieram nieprzeciętnie o skroń, jakby miałoby mnie do pomóc w odnalezieniu trasy do domu. Nigdzie nie tli się ni ździebełko tego promienia, które dotąd mnie oślepiał. Ametystowe******* jarzenie uciekło, zgasło chyżo******** jakby marna pochodnia.
Odwracam się. Całe moje ciało przeszywa podmuch żarliwego wiatru, który zaprowadzony był w oto właśnie miejsce gdzieś z zachodu, gdzie uformowane było istne morze siarczystej lawy. W uszach dudnią wtórne**** apelowania oraz błagania o wyciągnięcie do nieszczęśników ręki.
Jegomość odziany w krucze szaty podąża do mnie. Wokół mnie rozciąga się ciemny pas, który pochłania wszystko po kolei. Kolejne zarodnie, świniaki znikają w mgnieniu oka. Lecą prędko w stronę otchłani. Jegomość trzyma srebrną kosę, która jaśnieje krwią, którą ten właśnie stwór poplamiony jest równie na pysku. Ta bordowa ciecz krzyczy, pojawiają się na niej spiekłe usta. "Uciekaj" - piszczy licho, a pan tylko spławią ją machnięciem ręki, jakby odganiał muchę pospolitą, a w rzeczywistości radził sobie z gaworzącą krwią. Pas jego wykonany jest z maleńkich, śnieżnych czasek, które wybałuszone są po brzegach, jakby ktoś nałożył na nie koronę, którą udekorowałby tasakami.
Ziemia. Ziemia leży za mną. Spojrzawszy w tył widzę ziemię. Ciemną, kasztanową ziemię. Jestem ocalony. "Jestem ocalony" - myślę, biorę nogi za pas, po czym prześmiewczo oraz kpiarsko macham panu ręką na "do widzenia".
* Żale, okrzyki, błagania (o litość) (przyp.autor.)
** Kolor, przypominający jasnoniebieski (przyp.autor.)
*** Szkielet, upiór (przyp.autor.)
**** Następne (przyp.autor.)
***** Na amen (na zawsze, na wieczność) (przyp.autor.)
****** Następnego (przyp.autor)
******* Piękne, fioletowe, nazwa tego koloru pochodzi od pewnego minerału (przyp.redag)
******** Szybko (przyp.autor)