Przemykam między drzewami pędząc jak najdalej od tego piekła, Nienawidzę tam przebywać.
Na początku jest tak głośno, a za chwile trzask.... i cisza. To chyba 4 raz w ciągu tygodnia, powinnam się do tego przyzwyczaić to już trzeci rok. Moi rodzice kiedyś tak bardzo się kochali, a teraz nienawidzą, ale dalej ze sobą mieszkają, tylko dlatego, że są sobie przeznaczeni . Osoby które są sobie przeznaczone i złożą przysięgę wierności (coś jak ludzki ślub), już na zawsze będą ze sobą, a odległość może ich zabić.
Ponoć przysięgę da się złamać, ale jest to prawie niemożliwe.
Rodzice kłócili się między sobą non stop, a ojciec wychodził z domu i wracał pijany. Wyżywał się na mojej matce, która była bardzo kruchą kobietą i bała się ojca, a zarazem go bardzo kochała i wszystko wybaczała. On ją bił, a gdy mu jeszcze brakowało wyżywał się również na mnie.
Po roku moja matka nie wytrzymała i kiedy wróciłam do domu leżała na podłodze w kałuży krwi. Popełniła samobójstwo. Chwile po mnie wrócił ojciec i kazał mi sprzątnąć to wszystko oraz zakazał dzwonić mi na policje, wcześniej grożąc, że mnie zatłucze na śmierć. Miałam wtedy 16 lat.
Mój brat - Shone jest do teraz w szkole wojskowej skąd wysyłał nam listy co 2 tygodnie, a ja odpisując przekazywałam jemu, że wszystko jest w porządku. Nie chciałam, żeby tracił swoją wymarzoną przyszłość, nad którą pracował całe życie tylko przez rodziców. Bardzo chciał oddać się ojczyźnie i pracować u boku najwyższych.
Od straty matki ojciec zaczął wyżywać się na mnie jeszcze bardziej, przyprowadzając kolegów, którzy też pijani, bawili się mną.
Nagle poczułam, że tracę równowagę przez wielką gałąź, na którą wpadłam. Przez te wszystkie myśli przestałam patrzeć gdzie biegnę.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami... Nie wiem ile tak leżałam , może godzinę. Po chwili słyszę cichy szelest. Próbuje wstać albo chociaż otworzyć oczy. Po kilku próbach otwieram lekko oczy, ale nadal nie potrafię ruszyć choćby nogami. Wszystko co staram się dostrzec jest rozmazane.
Widzę tylko kogoś kto ma jasne zielone oczy, jak szmaragdy... czuję nagle dreszcz, który przechodzi przez całe moje ciało. Leże na liściach i próbuje wstać i przesunąć się jak najdalej od istoty przede mną, lecz moje ciało ani drgnie. Czuję silny ból na moim brzuchu. Dotykam ręką bolącego miejsca i z bólu syczę. Na dłoni widzę ciemną maź. Krew. Staram się nie zwracać uwagi na ból, który roznosi się po całym moim ciele.
- Wezwijcie pomoc.- słyszę głos, ale nie potrafię określić do kogo należy.
- Główny alfa będzie zły, zostawmy ją tu poradzi sobie- próbowałam spojrzeć się za siebie słysząc kolejny męski głos. Pewnie zabiorą mnie gdzieś i znów będę czyjąś zabawką.
- Teraz ja Ci mówię co masz robić!- usłyszałam donośny głos, przenikający przez całe moje ciało. Z wrażenia, skuliłam się przez co poczułam kolejną fale bólu. Nie miałam pojęcia, że można mieć taki przerażający a zarazem władczy głos.
Bałam się co się zaraz może stać, a przed oczami ukazał mi się obraz ojca. Wszystko co za chwile widziałam stało się bardzo rzeczywiste jakby działo się chwile temu:
Usłyszałam trzask drzwi a przed nimi stał ojciec, patrząc się na mnie z tym swoim pijackim uśmiechem. Słyszałam hałasy kolegów mojego ojca dobiegające z salonu i kuchni.
- Dzień dobry, moje dziecko. Co dzisiaj masz dla mnie?- zbliżył się do mojego łóżka, na którym leżałam. Zdjął koszulę, która była cała wybrudzona i miała małe dziury.