Zawsze zastanawiało go, skąd Erwin brał swoje ubrania. Zazwyczaj idealnie dopasowanego do jego budowy ciała, ale tragicznie do innych ubrań. Zawsze idealnie nowe, ale nigdy nie wyprasowane.
Nawet buty, które jeszcze kilka godzin wcześniej na pewno świeciły od pasty, a które teraz nie nadawały się do niczego przez ilość błota na nich, wydawały się być zbyt dobrej jakości, żeby kupić je w Los Santos.
Gregory westchnął, gdy zobaczył Erwina na tym klifie. Trochę z ulgi, a trochę, bo Erwin wyglądał dobrze, o wiele lepiej niż gdy oświadczył mu się po raz drugi. Czarna koszula, złoty łańcuch i czerwona kreska na przymrużonych oczach nadawały mu bardziej groźnego wyglądu niż uzbrojone diablice wokół niego.
Erwin próbował zachować powagę i dystans na początku ich spotkania, ale pozorne znużenie zniknęło w momencie, gdy Gregory wyciągnął nóż. Odwołał diabły i podszedł do niego, nie szczędząc nawet spojrzenia zadźganemu porywaczowi, którego pewnie sam wynajął.
Zafascynowanie w błyszczących oczach i zabłąkany uśmiech o wiele bardziej pasował Erwinowi niż zmarszczone brwi.
Kilka godzin później cieszył się, że koszula (bardzo miękka, ale i wytrzymała) była czarna. Biała by była nie do odratowania… Nie żeby czarna się już nadawała do czegokolwiek.
Może i Gregory powinien był się trochę bardziej przejąć tym, jak bardzo Erwin ufał szwom swojej koszuli, że nawet nie mrugnął, gdy Gregory popchnął go nad samą krawędź klifu. Jak bardzo ufał jemu, że opuścił ręce wzdłuż ciała i odchylił lekko głowę w niemym pytaniu.
— Cieszę się, że się odezwałeś — mruknął, gdy Erwin podniósł rękę i zaczął miziać go po brodzie i szyi, rozmazując przy tym krew. Szczupłe palce zahaczyły o jego usta i tam się zatrzymały.
Wzrok Erwina na chwilę powędrował za Gregorego, w stronę lasu i niebiesko-czerwonych policyjnych świateł, ale szybko wrócił do niego.
— Grzegorzu, jesteś poszukiwany — zamruczał, uśmiechając się jeszcze szerzej, i znowu zerkając za niego.
Gregory chciał tylko sprawdzić ile jeszcze mają czasu, zanim jego współpracownicy znajdą go z Erwinem w rękach i krwią na twarzy. Jedno spojrzenie, nie za długie.
Wiedział, że Erwin specjalnie zwrócił jego uwagę na policję. Znał go na tyle długo, żeby zawsze podejrzewać go o odpierdolenie czegoś w momencie, gdy nie ma na sobie całej uwagi Gregorego.
Spodziewał się, że przewróci go na ziemię, albo zrzuci z klifu; zaatakuje, albo zacznie krzyczeć, że jest porwany. Nie spodziewał się mokrego języka na swojej szyi.
Prawie zapomniał jak się oddycha, gdy Erwin przejechał językiem wzdłuż jego szyi. Krew nie była jedynym czerwonym kolorem na jego twarzy, gdy Erwin, z przymrużonymi oczami i krwią na ustach, rzucił mu spojrzenie. Zdawał się mówić teraz twój ruch.
Wpił się w jego usta zanim zdążył pomyśleć o konsekwencjach. Smak krwi mu nie przeszkadzał, nie bardziej niż przepaść, od której Erwin go odsunął, gdy próbował przysunąć się jeszcze bliżej.
Chciałby móc powiedzieć, że myślał wtedy tylko o Erwinie, ale w głowie miał tylko wiązanki przekleństw zakończone tak głośnym "w końcu, kurwa!", że gdyby nie miał zajętych ust, to by się zastanowił, czy nie powiedział tego na głos.
Gregory mógłby całować go do rana. Chciał ściągnąć z niego tę koszulę, chciał dotknąć wszystkie tatuaże i blizny, chciał zrobić z nim tyle rzeczy, że większości pewnie nie umiałby nawet nazwać.
Odsunęli się od siebie na dźwięk klaksonu. Radiowóz z numerem 203 na dachu stał za nimi, oświetlając ich czerwonym i niebieskim światłem. Erwin zaśmiał się i wychylił się zza niego.
— MATKA, RUJNUJESZ MI RANDKĘ! — Lucy z nietęgą miną nacisnęła na klakson jeszcze raz i wyszła z radiowozu, zgłaszając coś na radiu. — MAMO, KURWA!
Lucy niewzruszenie podeszła do nich i zmierzyła wzrokiem od góry do dołu. Pełna profesjonalizmu, zachowywała się tak, jakby wcale nie przyłapała własnego syna na obściskiwaniu się ze swoim porwanym przyjacielem.
Gregory był pewny, że się tego spodziewała.
— To twoja krew? — Kiwnęła na Gregorego.
— Nie, tego… — zawiesił głos, gdy spojrzał w miejsce, gdzie wcześniej zostawił wykrwawiającego się mężczyznę. — …porywacza.
— Diablice go już zabrały — dodał Erwin. — Chyba nie przeżył spotkania z Gregorym, napalonym terminatorem.
Lucy westchnęła i potarła czoło.
— Nie mam siły do was, naprawdę. Po prostu… — przerwała i machnęła na nich ręką. — Nieważne. Bawcie się dobrze, nie spadnijcie z klifu i tak dalej. Ja już pójdę.
I poszła, zostawiając ich samych na klifie. A to co się stało na klifie zostało między nimi i kimkolwiek, kto ich słyszał.
CZYTASZ
koszula i krew | morwin
FanfictionByła koszula, była też krew, było gorąco, były światła, te niebieskie i czerwone, wyła syrena, wyły też wszystkie zmysły. Gregory nie wiedział o czym już powinien myśleć, bo przed oczami miał tylko Erwina, AŻ Erwina, tego samego, który zamieszkał w...