Samolot wylądował dość niedawno, nie zajęło mi długo dostanie się przed lotnisko. Mój bagaż mieścił się w małej walizce, którą mogłem zabrać na pokład. Mój dorobek życia ledwo ważył pięć kilogramów. Wychodząc przez automatyczne drzwi, natychmiastowo uderzyły we mnie promienie słońca. Zmrużyłem lekko oczy rozglądając się po okolicy, już stąd widziałem oddalone ogromne budynki, które prezentowały się naprawdę pięknie. Centrum miasta. To tam musiałem się dostać, włączyłem Twittera z nadzieją na znalezienie jakiegoś ogłoszenia taksówki. Nic takiego nie było. Po chwilowej bitwie myśli, napisałem pytanie z prośbą o kontakt. Pokładałem w tym duże szanse, miasto było ogromne, a ja obeznałem się w informacjach przed przylotem. Wiedziałem, że jest tutaj wielu mieszkańców, a dla mnie było to na korzyść. Im więcej mieszkańców, tym mniej będę się wyróżniał.
Jeszcze wtedy nie wiedziałem, w jak dużym błędzie byłem...
Wyłączyłem telefon siadając na pobliskiej ławce, zerkając co jakiś czas na ekran urządzenia. Miałem szczerą nadzieję, że los się do mnie uśmiechnie i dostanę odpowiedź zwrotną. Wpatrując się w panoramę miasta, moje myśli uciekły w najmroczniejsze zakamarki mojego umysłu. Z tego wszystkiego wybudził mnie dźwięk telefonu. Ktoś dzwonił.
Widząc nieznany numer, w normalnych okolicznościach bym nie odebrał, lecz tym razem to mogła być moja taksówka. Dawne zasady życiowe musiałem odrzucić w zapomnienie... A przynajmniej ich część.—Tak słucham?– zapytałem zaraz po odebraniu. W słuchawce chwilę trwała cisza, a gdy miałem zamiar się rozłączyć, usłyszałem głos.
—Halo? Dzień dobry, mogę zaoferować transport.– lekka poskliwość początkowo mnie zdezorientowała. Kto miał taki głos?
—Gdzie podjechać?– odezwał się ponownie mój rozmówca, na co odrzuciłem wszystkie myśli na bok.
—Jestem na lotnisku międzynarodowym, dziękuję za kontakt.– mruknłem zerkając na jakiś plakat z reklamami, który wisiał na pobliskim słupie.
—W takim razie, do zobaczenia.– zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, nieznajomy o dziwnym głosie rozłączył się.
Westchnąłem wracając na Twittera, czytałem różne posty ludzi z miasta. W oczach mieniły mi się już nazwiska niektórych, którzy zawzięcie prowadzili kłótnie i dyskusje online. Montanha, McCarrot, Lych i Knuckles. Cztery najczęściej pojawiające się nazwiska, a zaraz przy nich wiele wyzwisk. Oderwałem wzrok od ekrany, gdy niespodziewanie blisko mnie rozbrzmiał dźwięk klaksonu.
Zetknąłem w stronę dźwięku i zauważyłem srebrny samochód, które marki nie potrafiłem rozpoznać.—Michael Quinn z Twittera?– zapytał ten sam głos, co kilka minut temu.
—Tak.– odpowiedziałem chowając telefon i ciągnąc walizkę w stronę pojazdu.
Spakowanie jej do bagażnika, jak to polecił nie za młody mężczyzna nie było trudne. Chwilę później siedziałem obok nie za wysokiego człowieka pochodzenia prawdopodobnie chińskiego. Przez kilka pierwszych minut wspólnej podróży, panowała między nami cisza.
—Bardzo panu dziękuję za odpowiedź i transport.– powiedziałem w końcu, gdy cisza zaczęła mi lekko wadzić.
—Ależ nie ma problemu! Pozwolisz Michaelu, że zapisze sobie do ciebie kontakt?– na zadane pytanie, na chwilę się zastanawiałem.
Nie byłem przyzwyczajonych do podawania swoich danych osobistych bądź tych do kontaktu, haczyk był jeden. Miałem zacząć nowe życie, jako nowa osoba, a to wszystko równało się również z poznawaniem nowych ludzi.
—Oczywiście panie...– I w tym momencie się zawiesiłem, czy ten człowiek mi się przedstawiał? Nie pamiętałem.
—Kui Chak, wybacz wypadło mi z głowy przedstawienie się. Również zapisz sobie mój numer na wszelki wypadek, a i proszę bez tego pan.– Chińczyk uśmiechnął się lekko.
W odpowiedzi kiwnąłem głową, czego razcej nie zauważył. Chwilę później byliśmy już w centrum pod wysokim apartamentowcem. I tutaj nadszedł czas pożegnania całkiem miłego staruszka.
—Jeszcze raz ci dziękuję panie Chak.– powiedziałem otwierając drzwi.
—Nie ma za co Michaelu, wydajesz się w porządku. W razie problemów dzwoń śmiało, mój numer masz.– odparł z uśmiechem.
Gdy zabrałem walizkę i zamykałem pojazd, ostatnim co usłyszałem tym piskliwym głosem to krzyk do nowego rozmówcy, który zadzwonił do niego chwilę wcześniej. "Misiu kolorowy przecież ci mówiłem, że to nierozważne!".
* * *
Minęły trzy tygodnie, które spędziłem na zapoznawaniu się z miastem. W tym czasie również zdałem sobie sprawę, że moje "nowe życie" będzie działać na zupełnie nowych i odległych zasadach niż to poprzednie. Kiedyś liczyła się służba, lojalnośćz oddanie do ojczyzny, siła, wytrwałość, psychika ze stali i wiele innych. Nie wszystkie musiały zostać zastąpione, lecz teraz czekała na mnie inna historia. Historia, która nie miała wiele wspólnego z wojskiem, a mi to wcale nie przeszkadzało. W głębi siebie czułem, że to tego typu odskocznia była mi potrzebna, to tego mi brakowało w ostatnim czasie.
Życia na wolności, a co najważniejsze prawa do własnych decyzji o swoim życiu. W tym momencie nikt nie był nademną, nikt nie wydawał rozkazów. Teraz to ja byłem panem swojego losu.--------------
Witam!Pierwszy rozdział, nie licząc wpisu z dziennika, który można uznać za "prolog".
Dawno mnie nie było, ale mam jakieś dwa rozdziały do przodu takżeeee to chyba mówi za siebie.
Dziś trochę krócej niż będzie zazwyczaj, no ale trudno.
Chcę tylko jeszcze zaznaczyć (co dla niektórych raczej może być oczywiste), że większość/lub prawie całość jest wymyślona i nie ma związku z wydarzeniami sprzed kilku lat na gtarp lub aktualnymi.Chyba tyle, więc do następnego!
Pozdrawiam i kc <3
P.S: przepraszam za błędy, ale nie sprawdzałam rozdziału :(
CZYTASZ
Sergeant's Journal - Laborant
Fanfiction[ZAWIESZONE] Od pewnego czasu mam chęć pożyć choćby chwilę jak normalny obywatel. Nie możliwe. Właściwie... Może jednak? Nie poznawałem tego miejsca. To nie był dobry znak...