#One.

196 23 5
                                    

Po przebudzeniu, ruszyłam w kierunku łazienki, wcześniej biorąc potrzebne mi rzeczy. Wykonałam poranną toaletę i zeszłam na dół, targając za sobą butlę z tlenem. Zastałam pustą kuchnię. Jest to wywołane tym, że mieszkam sama od roku. Głównie przez jedno, głupie nieporozumienie. Wtedy też; rodzice się mnie wyrzekli i wyrzucili z rodzinnego domu. Jedyną osobą, która mnie wspiera finansowo, jak i psychicznie, jest mój wujek. Odegrał znaczącą rolę, podczas mojej depresji. Staram się o tym zapomnieć, ale wciąż dręczą mnie koszmary i wspomnienia z dnia, w którym moje życie uległo zmianie. Jest dzisiaj początek roku szkolnego, więc nie mogę się spodziewać, że niczego nie popsuję ani się nie zbłaźnię, na oczach wszystkich uczniów. Powinnam zachować szczególną ostrożność w tym dniu. Zjadłam śniadanie, założyłam czarne baleriny i wyszłam z mojego, małego lokum. Do liceum, szłam mniej więcej 20-30 min. Był to wolny, oraz uspokajający spacer po ulicach miasta, w którym zawsze chciałam mieszkać - Londyn. Odkąd pierwszy raz tu przyjechałam z bratem, rozpamiętywałam atmosferę, która panowała w tej metropolii. Wróciły do mnie wspomnienia, w których moje rodzeństwo, po powrocie do rodziny, wyjechało i zostawiło samą. Jest to dość stara historia, która nie cieszy się dobrą sławą. Mniej więcej dlatego, że ja byłam osobą, obwinianą za to, że opuścił mury naszego rodzinnego domu. Być może nawet, za jego śmierć.

Na miejscu, znalazłam się o 7:50. Wokół mnie, było strasznie dużo ludzi. Niektórzy ubrani bogato, inni skromnie i elegancko; drudzy zaś zbyt wyzywająco, a mam tu na myśli brunetkę, śliniącą się do jakiegoś napakowanego chłopaka. Zapewne elita. Wszyscy się również znają, wnioskując po ciepłych przywitaniach. Nie wiem, czy tylko ja, jestem nowa w tym roku?

- Dasz radę. Jesteś Rose Evans. Nie przyniesiesz sobie wstydu. - powtarzałam w duchu, próbując przedrzeć się przez tłumy na placu.

~*~

Godzina 8:10. Apel, z okazji rozpoczęcia semestru już się zaczął. Wszyscy siedzieli ustawieni pod linijkę, z wyjątkiem garstki osób, rozciągających się luźno na krzesłach. Grupka "zbuntowanych" licealistów. Natomiast moją uwagę, najbardziej przykuł chłopak, który zajmował miejsce przy ścianie. Z tego co byłam w stanie dostrzec, miał postawioną, blond czuprynę i ubrany był w luźny, czarny T-shirt. Gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, poczułam falę zimnego dreszczu na plecach; był to wzrok, mrożący krew w żyłach. Zignorowałam to uczucie i po zakończeniu monologu dyrektora, wraz z resztą, opuściłam budynek. Przez marsz na zewnątrz, waga butli, bardziej
dała mi się we znaki. Pomimo, że mam ją 9 miesięcy, wystarczająco się nie przyzwyczaiłam. Pytanie; po co licealistka, ma targać ze sobą "garnek" z tlenem? To ma ułatwić mi oddychanie. Tak już jest, jeśli w płucach, mieszka malaria, uaktywnionych bakterii rakotwórczych. Jednak noszę ją tylko wtedy, gdy szykuje się dużo wysiłku, albo gdy po prostu nie czuję się najlepiej. Za to, zawsze, noszę przy sobie inhalator. Nigdy nie zaszkodzi, jeśli w torebce podręcznej znajdzie się takie małe, pożyteczne urządzenie.
~*~
Po dotarciu przed budynek, zagościłam w spokojnym i odosobnionym miejscu, przy starej wiśni. Potrzebowałam odpoczynku oraz ciszy. Siedząc na ławce, wpatrywałam się w ludzi po drugiej stronie ulicy. Wszyscy się śpieszyli, niemal popychani nawzajem, pędzili w różne miejsca, w różnym celu. Dla mnie, w chwili zdiagnozowania choroby, czas się zatrzymał. Przestałam przejmować się błahostkami, zmieniłam swój wygląd oraz charakter, zaprzestałam spieszenia, przez które wszystkie, ważniejsze momenty mojego życia, przeciekały między palcami jak woda. Teraz jest dobrze. Nie uczestniczę w awanturach, w moim miejscu zamieszkania, panuję spokój. Zyskałam dystansu do wielu spraw, a także częściej poznaję się na ludziach, kolejno analizując fakty. Żyć, nie umierać - tak jakby. Po paru następnych tematach do rozmyślań, poczułam się obserwowana. Kolejny raz, towarzyszyły mi nieprzyjemne dreszcze, a następnie dzwonek powiadomienia o SMS. Po małym szoku, wyciągnęłam z kieszeni spodni, "przenośne pudełko" i odblokowałam je, przesuwając palcem po ekranie.

Nieznany: Będziesz miała przejebane.

Ja: Przejebane, powiadasz. Mogę wiedzieć z jakiej racji, i kto wysyła mi te groźby? C:

Nieznany: Ja już wiem czemu. To miejsce nie jest dla ciebie.

Ja: Rób przecinki jeśli masz zamiar do mnie pisać, poza tym w formie pisemnej, miło by było jakbyś użył formy grzecznościowej. :')) I trudno. Skoro nie jest dla mnie, sama bym chciała się o tym przekonać. ;')

Nieznany: O jeju. Raz nie zrobiłem przecinka, straszne. ;_: Poza tym, tylko "CIĘ" ostrzegam, ponieważ nie wyglądasz na dość stabilną psychicznie, żeby wytrwać w tym liceum.

Ja: Ostrzeżenia są tu bezowocne. I oświadczam Ci, że jestem wystarczająco silna psychicznie, żeby skończyć rok nauki. Więc jakbyś mógł, po prostu do mnie nie pisz. Ok?

Nieznany: Zrobię to, co będę uważał za słuszne.

Następnie była cisza, żadnego sygnału, ani hałasów wokół. Tak, jakby nikogo nie było i miasto zostało opuszczone. Nie powiem, że to nie dziwne uczucie, bo skłamałabym. Sens w tym, że je lubię.
~*~
Na ławce siedziałam do wieczora. Czas zapełniły mi kolejne rozdziały książki "Szeptem". O dziwo, po mimo to, że jest to powieść fantastyczna, spodobała mi się. Wkładając ją do torebki, wstałam i ruszyłam w kierunku powrotnym. Idąc, wybierałam tylko te najcichsze i oświetlone latarniami ulice - a przynajmniej się starałam.. Całą tą swoją wybrednością, zasłużyłam sobie na totalne przeciwieństwa. Po przebrnięciu ledwie połowy drogi, usiadłam na krawężniku. Stwierdzam, że chore płuca są do bani. c: Uspokajając oddech, poczułam wibracje, dochodzące z moich spodni.
- Pewnie wujek. - pomyślałam. Wyciągnęłam telefon i wstukałam pin. Z początku, oślepiona wyświetlaczem, nic nie widziałam. Gdy stan oczu, był "stabilny", kliknęłam w kopertę na ekranie.

Nieznany: Powinnaś wracać do domu.

Rozejrzałam się dokoła w celu znalezienia jakiegoś typa. Brak żywej duszy. Byłam tylko ja, na wpół żywa.

Ja: Miałeś do mnie nie pisać. Poza tym, to moja sprawa kiedy wracam do domu..

Nieznany: Daruj sobie morały życiowe i po prostu wracaj.

Ja: Nazywaj to sobie jak chcesz. Poza tym, czemu się mnie uczepiłeś?

Nieznany: Kaprys - tak jakby. Wracaj.

Ja: Nie. Daj mi spokój.

Nieznany: Nie zmuszaj mnie, żebym to zrobił.

Ja: Nie zmuszam. To Twoje życie. Więc i wybór, też należy do Ciebie.

Nieznany: Sama tego chciałaś...

Po odczytaniu ostatniej wiadomości, zauważyłam ciemną postać, która szła w moim kierunku. Zlękłam się, ponieważ nie dałabym rady biec. W chwili namysłu, podniosłam się na równe nogi i podeszłam do najbliższego domu, otwierając, o dziwo nie zamkniętą furtkę, i chowając się za budynkiem. Stałam przy ścianie, a gdy usłyszałam zbliżające się kroki, zmieniłam pozycję na siedzącą.
- Co ma być, to będzie. - powiedziałam do siebie, a następnie ujrzałam nad głową, muskularnej postury, mężczyznę. Poczułam głębokie duszności, po tym jak musnął moje włosy opuszkami palców. Dusiłam się. Z każdą sekundą było coraz gorzej. Wtedy też, uniosłam się w górę, otoczona silnymi ramionami. Gdyby nie groziła mi śmierć, zapewne kazałabym mu żeby mnie zostawił, bo nie jestem głupią księżniczką z bajek, którą trzeba ratować, biorąc na ręce, ale teraz.. Po prostu chcę do szpitala. Pamiętam tyle, że niósł mnie do jakiegoś samochodu. Następnie, była ciemność.
~*~
Cześć. Oto i jest pierwszy rozdział mojej histori. Przypuszczam, że to mogą być dla Was wypociny. xD
Ehm..
I tak chciałabym żebyście je przeczytali, skomentowali, a gdyby się spodobały, dali gwiazdkę. :')) Pozdro. /// Kokos

Dwa odbicia ✉Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz