*

772 83 20
                                    

Matka.

Pieniądze.

Jubiler.

Carbo.

Tracker.

Policja.

Syreny.

Montanha.

Kara dla Svena.

Gdzie jest Montanha?

Jeden dzień.

Drugi dzień.

Trzeci dzień.

Czwarty dzień.

Jebane cztery dni.

CZTERY

DNI

Umysł Erwina ciągle pracował. Nie potrafił się skupić. Jechał opętanie przez siebie. Za nim wyły syreny. Gdzieś w słuchawce rozbrzmiewał głos Nicollo, jego brata. Mówił coś do niego.

Przesiadka. Tak przesiadka. Miał się zatrzymać na parkingu czerwonym i przebiec na autostradę. Miało być prosto. Bez przeszkód.

Jeszcze otrzymywał kolejne połączenia. Speedo, który oferował przesiadkę do siebie. Do swojego brioso. Postarał się również i to zapamiętać.

- Madka! - Krzyknął, gdy odebrał kolejny telefon — Przelej mi kieszonkowe!

Usłyszał w odpowiedzi westchnięcie. Nie dał jej nawet dokończyć. Rozłączył się chamsko, jak to miał w zwyczaju.

Wjechał z impetem na parking czerwony. Wyskoczył gwałtownie z auta i ruszył w stronę caracary, w której siedział już Carbonara. Otwarte drzwi do środka rozświetliły się w jego oczach niczym Święty Graal.

Próbował dostać się do niej, kiedy poczuł, jak jego ciało drętwieje. Opadł jak lalka na ziemię. Poczuł nieprzyjemny prąd przechodzący przez ciało.

Dostał tazerem.

Wstał ledwo. Próbował ruszyć dalej. Caracara dalej zachęcała do siebie. Nie chciał się poddać. Nagle poczuł kolejne napięcie. Zaklął cicho pod nosem. Jego ciało słabło.

Zerknął na samochód. Carbonara walczył o przetrwanie caracarą. Już nie miał opon i znikał z jego pola widzenia. Kątem oka zerknął na kolejne, przejeżdżające obok niego malutkie auto. Brioso pędziło jak szalone i on zerwał się gwałtownie. Ruszył na niego, pełen adrenaliny.

Upadł po raz kolejny, a brioso odjechało bez opon.

- Jebane psy — Zaklął pod nosem Erwin.

Nie poddawał się dalej. Wstał i pokracznie zaczął biec z powrotem czerwonego parkingu. Jakimś cudem wybiegł z niego, unikając strzałów z tazera. Biegł jak szalony, mimo że już powoli ciało się poddawało. Słyszał, że głosy policjantów, którzy krzyczeli za nim, oddalały się.

Uśmiechnął się do siebie. Miał szansę.

Skręcił w kolejną uliczkę. Odwrócił się na chwilę. Nie ujrzał żadnych policjantów. Parsknął śmiechem.

- Jebana ama...

- STÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓJ!

Stuk.

Puk.

Eksplozja Myśli | MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz