Płonął. Języki ognia lizały jego stare, zacerowane ubranie, zahaczając o policzki i powodując przy tym gwałtowny ból. Biegł przed siebie, po chwili potknął się o coś i upadł. Było to koryto dla koni, pełne brązowej i wątpliwie pachnącej wody. Widocznie ktoś wyżej się nim opiekował, inaczej zaraz dokonałby żywota. Ośmioletni chłopiec imieniem Philip, wrzeszcząc i wierzgając nogami, stoczył się z powrotem na ziemię. Cały przemoczony, podniósł wzrok i spojrzał na miejsce, z którego przed chwilą uciekł. Chlipiąc i ocierając łzawiące od przeraźliwego bólu oczy, zobaczył swój dom. Klasztor, w którym była jego rodzina, jedyne osoby, które znał na tym świecie. I to właśnie miejsce zamieniało się w stos płonących belek, tuż przed jego oczami. Ogień trawił sosnowe deski niczym wygłodniałe zwierze pożerające swoją ofiarę. Gorące powietrze blokowało dostęp do środka. Nagle, usłyszał płacz i pobiegł w kierunku, z którego dobiegał. Za załomem budynku, ukazała mu się dwójka jego przyjaciółek: Lettie i Keina, przytulające się do siebie nawzajem. Patrząc na ich twarze zapomniał przez chwilę o bólu. Były jedynymi osobami, które udało mu się uratować. Wokółnich zdążył już zebrać się spory tłumek. Ludzie patrzyli obojętnie, lękając sięjedynie czy ogień nie przeniesie się na ich domostwa. Część z nich zaczęła biecpo wodę.
Kiedy obudził się i poczuł dym, zaczął szukać reszty. Siostry zakonne miały pokoje na górze, ale nawet do pokojów kolegów obok również nie mógł się dostać. Korytarz był cały w płomieniach, drewno podłogi prawie topniało od gorąca. Dzięki temu że deski w niektórych częściach pokoju były słabo zbite i spróchniałe, udało mu się uciec, wyłamując sobie drogę. Ten sam manewr próbował powtórzyć w innych pokojach, ale udało mu się tylko w jednym. Troje pozostałych dzieci i opiekunowie zostali w środku. Wołał dorosłych na pomoc, ale nie zdało się to na nic. Było już za późno, woda lana wiadrami wyparowywała natychmiastowo, ogień strzelał prześmiewczo. Spojrzał na nie jeszcze raz. Był najstarszy, obie dziewczynki były młodsze od niego o rok. Musiał wziąć się w garść, tak jak go o to prosiła siostra Anne. Trzeba było poszukać schronienia. Klasztor nie leżał w najbezpieczniejszej dzielnicy, a nie wiadomo na kogo nawiną się po nocy. Wziął je za ręce i pociągnął za sobą. Nie opierały się, dalej szlochały, oddychając szybko. Dotarli do wejścia bocznej uliczki prowadzącej do gospody. Chłopczyk spojrzał ostatni raz na ruiny swojego byłego domu, po czym odwrócił się i poszedł przed siebie, dalej roniąc łzy. Nie odczuwał bólu, choć powinien. Czuł tylko pustkę, głęboką i lodowato zimną.
Szli powoli, aż w końcu ich oczom ukazała się gospoda. Nie mieli co marzyć o noclegu w niej, mogli za to spróbować swojego szczęścia w stajni. Phil otworzył po cichu tylne drzwi i pociągnął obie dziewczynki za sobą. Rozejrzeli się dookoła. W kącie blisko nich znajdowała się mała górka siana, jedna z kilku w pobliżu. O ile nikt ich nie nakryje, będą w stanie się na niej przespać. Spojrzał na pled służący za okrycie nocne dla jednego z koni – na to też nie mogli sobie pozwolić. Usiadł na ziemni przy snopku, Lettie i Keina zrobiły to samo, wpatrując się w przestrzeń bez celu. Przytulił je obie, po czym cała trójka osunęła się na siano i natychmiast usnęła. Wyczerpane płaczem dzieci spały długo, regenerując siły.
Następnego dnia, głodne, wyszły z miasta. Szczęśliwym trafem, na jabłonkach rosnących przy moście było nieco owoców. Każde z nich wzięło kilka, część zjadło a część schowało do kieszeni. Strażnicy nie zwracali na nich uwagi, w końcu co mogą zrobić dzieci? Potem, wrócili do swojego byłego domu. Zobaczyli jedynie zgliszcza jakie ogień po sobie pozostawił. Dziewczynki odwróciły się do Philipa i wtuliły w niego, nie mogąc na to patrzeć. On również długo nie wytrzymał. Cała trójka szła smętnie uliczkami miasta. Nadzieje na to, że wydarzenia poprzedniej nocy były koszmarem sennym bezpowrotnie minęły. Musieli jakoś sobie poradzić, i to szybko. Jabłka na długo nie wystarczą, w dodatku żywiąc się tylko nimi, niedługo zachorują. A choroby w mieście Barat były jak wyrok śmierci. Zaczęli pytać przechodniów o pracę, lub choćby strawę w zamian za pomoc z pracami domowymi. Pytali, pytali i pytali. Cały dzień zszedł na nic. Nikt nie ofiarował swojej pomocy, każdy albo patrzył na nich z obrzydzeniem, albo uważał, że chcą coś od niego ukraść. Taki los sierot wychowanych w ubogiej dzielnicy. Spędzili na tym również następne dni, z takim samym rezultatem. Już po pierwszym dniu Philipowi zbierało się na płacz. Jak miał sobie poradzić? Jak miał utrzymać wszystkich troje przy życiu w tak okrutnym mieście? Odpowiedź nie nadeszła.
Piątego dnia, kiedy mieli już się poddać, spotkali pewnego starszego pana. Był dostojnie ubrany, biała tunika wkasana w czarne, błyszczące spodnie, do tego fioletowy płaszcz ze złotymi obszyciami oraz złota biżuteria.
- Doszły mnie słuchy, że trójka dzieciaków szuka pracy. To wy? – odezwał się z uśmiechem mrużąc oczy
- Tak, Panie – na ustach chłopca zawitał nikły uśmiech. Pojawiła się szansa na przetrwanie
- Mam coś w sam raz dla was. Chodźcie za mną. – stwierdził równie przyjaznym tonem, po czym udał się powoli w stronę jednego z wyższych budynków w okolicy.Gdy przyjrzeli się z bliska, zobaczyli napis: ,,Różności Mortiara" na dębowym szyldzie zawieszonym na drążku. Budynek był w większości wykonany z polakierowanego na zielono drewna, zbudowany na wzór magazynu. Za ladą, oraz dookoła na półkach, stało mnóstwo słojów z różnymi cieczami, woskiem, oraz przeróżnymi przedmiotami użytku codziennego. Być może dobrze trafiliśmy, pomyślał zadowolony chłopiec.
- Dziewczynki tutaj – wskazał na drzwi po prawo – będziecie służyć jako pomoc domowa, oraz pomagać w sklepie. Maja, zajmij się nimi – rzucił do stojącej w środku pokojówki.
- Ciebie natomiast, chłopcze, potrzebuję do innego zadania. Chodź ... - po czym zszedł do piwnicy i zapalił lampę przy ścianie.Wyglądało to jak normalny pokój, chociaż kto robiłby taki pokój w piwnicy, której właz został wyciszony dodatkowo skórą? Coraz mniej mu się to podobało
- Otóż, oprócz zwykłych klientów, mamy też niektórych ... nieco niebezpiecznych – przemówił tymczasem mężczyzna – Musisz wiedzieć, że oprócz wosku, szczotek czy skóry, sprzedaję też ... specjalne przedmioty. Inaczej mówiąc: trucizny i tym podobne. Niestety, aby biznes przynosił zyski, trucizny muszą być skuteczne, a antidota jeszcze bardziej. I tu wchodzisz ty. Jeśli zgodzisz się być ... powiedzmy to, „testerem", zatrudnię twoje towarzyszki. Co więcej, będę wam płacił więcej niż normalni ludzie zobaczą w ciągu swojego życia. Mogę nawet pomóc wam w przyszłości z wymarzonym zawodem. Pod warunkiem że nikomu, pod żadnym warunkiem o tym nie powiesz, również tym dziewczynkom, oraz że przez 7 lat będziesz mi pomagał z truciznami. Jeśli natomiast się nie zgodzisz ... cóż, umowa jest nieważna, a wy wracacie na ulicę. Więc, jak będzie? – zakończył, dalej uśmiechając się przyjaźniePhilip był śmiertelnie przerażony. Chciał uciec stamtąd jak najszybciej. Ale, po chwili się zawahał. Czy ma inną opcję? Nawet rolnicy nie chcieli ich przyjąć. Każdy patrzył na nich jak na szkodniki. Jeśli tego nie zrobi ...
- Dobrze – powiedział chłopiec ze łzami w oczach
- Cudownie. Rozgość się – po czym wyszedł, zostawiając klapę otwartą.Chłopiec rzucił się na łóżko i zaczął szlochać.