1

236 19 12
                                    

Przechodzę przez podwórko, kopiąc błoto. Zanurzam dłoń w fartuszku i nasypuję kurom ziaren. Zbiegają się wesoło, gdacząc pod moimi nogami. Uśmiecham się, po czym podchodzę do krzywo wkopanego w ziemię, drewnianego płotu i robię daszek z dłoni. Na zachodzie zbierają się ciemne chmury.

Wypatruję wozu papy. Powinien był wrócić dwa dni temu i zaczynam się trochę niepokoić. Pocieram zmarznięte ramiona palcami.

Droga prowadząca z Belle Vallée wchodzi do bezkresnych lasów, w których cieniu dzieją się rzeczy, o których każdy boi się mówić. No, prawie każdy. Nie raz widziałam najstarszego z braci, Basile, wchodzącego z jedną panien między konary. Dziewczęta to jednak są głupie. Za nic bym tam nie weszła po zmroku, no chyba, że bym naprawdę musiała.

Wielokrotnie z siostrami słyszałyśmy, jak przechwala się przed Antoinem i Marciem. Ile dziewcząt tam zaprowadził i jak głośno krzyczały. Kiedy Antoinie zauważył, że to niebezpieczne, Basile wzruszył ramionami i odparł, że wchodzą tylko na skraj lasu i w razie niebezpieczeństwa szybko uciekną. Dziewczętom podobno bardzo się podoba taka dodatkowa adrenalina.

Basile potrafi być bardzo przekonujący. Musiałyśmy mu oddać – jest wyjątkowo przystojny, wysoki o śniadej skórze i niebieskich oczach.

Antoinie dorównuje mu krzepą, lecz jego twarz szpeci kartoflowaty nos, który nie pomaga mu w zalotach. Ale ludzie go lubią. Jest pomocny i zawsze uśmiechnięty. Najmłodszy, dwunastoletni Marco przy dwóch braciach wygląda jeszcze jak dziecko.

Nasze siostry, Sophia i Lorrette spędzają większość czasu na przymiarkach sukien i robieniu nawzajem fryzur. Dobrze radzą sobie również z makijażem. Sophia może poszczycić się długimi do pasa blond włosami, a ruda Lorrette długimi rzęsami okalającymi niebieskie oczy.

W chwili obecnej są na targu. Zastanawiam, ile budżetu spożywczego przepuszczą na balsamy i olejki upiększające.

Ostatnie promienie słońca zostają pożarte przez chmury. Bury pies szczeka i stroszy sierść na karku, wpatrując się jednocześnie w las przez płot. Mam wrażenie, że czai tam coś niebezpiecznego. Mgła sunie po polu przed lasem niczym zapowiedź niebezpiecznych wydarzeń.

Miejscowe legendy prawią o potworze, który zamieszkuje w głębi lasu i pożywia się na dziewczętach. Raz nawet znaleziono nieopodal ścieżki odrąbaną głowę z wytrzeszczonymi oczami.

Mrużę oczy, bo widzę zarys powozu wyłaniający się na drodze między drzewami. Postawna postać w kapeluszu ściska lejce. Po chwili stwierdzam, że to jednak nie ojciec. A przynajmniej nie nasz. To tata Gastiena, znajomego moich braci.

Na chyboczącym powozie wracają z polowania. Z tyłu stoi Gastien i ściska w dłoniach strzelbę. Rozgląda się czujnie po konarach. Lodowata dłoń strachu chwyta mnie za serce, bo na drewnie widzę ślady pazurów, a jeden z koni utyka.

Kiedy wyjeżdżają z lasu na pole widzę, że wyraźnie się rozluźniają. Słyszę strzępki rozmowy o tym, że było blisko i śmiechy wypełnione ulgą. Każda podróż przez las obarczona jest ryzykiem. Czasami myślę o tym, by spakować resztki ze spiżarni, zabrać rodzeństwo i wyruszyć w podróż poza lasy. Poszukać lepszego miejsca na ziemi i zostawić raz na zawsze za sobą strach.

To jednak niemożliwe. W Belle Vallée jest nasz dom. Lichy, bo lichy, ale zawsze jest. Papa mówi, że na zewnątrz jest jeszcze gorzej. Poza tym nie pozwoliłby wejść ani mnie ani siostrom do lasu. Bestia tylko czeka na młode dziewczyny, by je porwać.

Stukot kopyt zaczyna być głośniejszy, kiedy konie wjeżdżają na bruk. Gastien z daleka mnie dostrzega i jego śmiech się urywa. Przypatruje mi się intensywnym spojrzeniem, który wzbudza we mnie dreszcze.

Miłość ponad klątwąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz