5

83 7 7
                                    

Gastien jest wyraźnie niepocieszony, że nie wylądujemy w szopie na noc. Mówi się trudno. Szarpię na niego brodą, żeby się przesunął, co czyni z ociąganiem. Staje bardzo blisko mnie, jakby specjalnie chciał mnie rozkojarzyć.

Za mną rozlegają się głośne komentarze o tym, że jestem szczęściarą i to będzie gorący pocałunek. Nikt nie sądzi, że mogłabym wygrać. Przez nich wszystkich i duszącą bliskość Gastiena nie mogę się skoncentrować. Wypuszczam drżący oddech, próbując sobie wyobrazić, że ich tu nie ma. Stoję sama na polanie, bez presji i mierzę dla zabawy. A nie po to, żeby coś komuś udowodnić.

Zaciskam drżące palce na lotce i celuję grotem w wydrążone koło na pniu. Z tej odległości ledwo je widzę, ale wiem, że jest całe podziurawione nieudolnymi strzałami chłopaków. Słyszę w uszach dudnienie własnej krwi, która pędzi ze zdenerwowania. Cięciwa smyra mi policzek, kiedy wypuszczam strzałę. Przecina powietrze ze świstem, chwilę później patrzę na drżący bełt. Mam ochotę skakać do góry. Na szczęście udaje mi się zachować dystans i patrzę na Gastiena, jakby to była dla mnie pestka. Uśmiech na ustach chłopaka zamiera, kiedy orientuje się, że trafiłam w tarczę.

Zalega cisza jak makiem zasiał.

Podaję Gastienowi łuk niedbałym gestem. Oczywiście pewnie wygra, ale i tak jestem bardzo dumna, że się nie zbłaźniłam. Chwyta go, z premedytacją dotykając moich palców. Staję obok niego z dumnie uniesionym podbródkiem, zastanawiając się czy moja obecność również go zdekoncentruje. Gastien nie cacka się jak ja. Po prostu mierzy i strzela z łatwością jaką mógłby mu pozazdrościć niejeden łowczy.

Wstrzymuję oddech, kiedy strzała trafia w sam środek wyszczerbionych okręgów. Oczywiście, że tak. Nie jestem wcale zaskoczona. Przecież spędził godziny na polanie, celując do drzewa, ćwicząc techniki. Polował w lesie...

Gastien odwraca się do mnie z bezczelnym uśmieszkiem.

– Czas na moją nagrodę – oznajmia z zadowoleniem. Lodowaty wiatr przemyka między nami, szarpie moją grzywką i kokardą. Gastien zdaje się nie zwracać na to uwagi, wbija we mnie wzrok i czeka z tym swoim irytującym uśmieszkiem.

Podchodzę do niego na miękkich nogach. Przenoszę wzrok z jego ust, które ułożył w dziubek, na upstrzone gwiazdami niebo i wypuszczam z płuc długi oddech. Wiem, że wszyscy nas uważnie obserwują. W myślach proszę o to, by coś przerwało ten moment.

– Spokojnie, Bellienne. Na pewno ci się spodoba – zapewnia. Arogancja w jego głosie działa mi na nerwy. Może przez chwilę sądziłam, że przy Gastienie będę mogła poczuć to, co podczas czytania książek. Przyjemne uczucie zalewające me ciało od stóp do głów, motyle trzepoczące w brzuchu. Zamiast tego ogarnia mnie ochota, żeby mieć to już z głowy.

Czuję muśnięcie warg Gastiena na swoich i odsuwam się odruchowo.

– To się nie liczy! – protestuje i łapie mnie za ramiona, by przyciągnąć do swojej szerokiej klaty. Przełykam ślinę, zaniepokojona tym nagłym dotykiem. W niebieskich oczach widzę poczucie zwycięstwa, które mnie przeraża.

Zaczynam kręcić głową.

– Gastienie, pocałowałam cię, przecież! – mimo protestu, zaciska dłoń na moim karku i siłą przysuwa moją twarz. Czuję się niekomfortowo. Kładę dłonie na jego ramionach, próbując się odepchnąć, ale niestety jest silniejszy.

– Nie ... – łkam, kiedy przyciska usta zapalczywie do moich.

W tym momencie z okolic lasu dobiega głośny i niski ryk, który trzęsie ziemią w posadach. Całe moje ciało przepełnia przemożny strach. Palce lodowacieją mi zaciśnięte na koszuli Gastiena.

Przestraszone ptaki wzbijają się w powietrze.

– To bestia! – krzyczy ktoś za nami. Gastien odwraca głowę w kierunku lasu, nieco mnie puszcza, a potem chowa za siebie. Widzę, że wyciągnął nóż zza paska. Za plecami słyszę tupot stóp. Ze ściśniętym gardłem rzucam spojrzenie za siebie i uzmysławiam sobie, że prawie wszyscy rzucili się do ucieczki. Basile macha na mnie niecierpliwie ręką. Stojący obok niego Antoine trzyma w zaciśniętych dłoniach widły do przerzucania siana. Przełykam z trudem ślinę, wracając myślami do bezbronnego Marca w łóżku. Został tam zupełnie sam i pewnie bardzo się boi. Patrzę wymownie na braci i układam usta w słowo Marco, ale chyba nie rozumieją. Basile błaga mnie wzrokiem i gestem, żebym się ukryła, ale ja podjęłam decyzję. Działa instynkt, który każe mi stanąć do walki. Imponuje mi odwaga Gastienia i postanawiam, że nie zostawię go tu samego.

– Ukryj się – warczy do mnie.

– Nie.

Odwróciwszy głowę, wytężam wzrok, wbijając go w ciemność i próbując znaleźć źródło dźwięku. Chwytam łuk z ziemi i wyciągam strzałę z kołczanu. Staję obok Gastiena gotowa bronić miasteczka choć pewnie dużo łatwiej byłoby się ukryć.

– Uciekaj stąd! – syczy Gastien.

– Pomogę ci.

– Nie rozumiesz? To ty to wabisz!

Dostrzegam czerwone ślepia, gdzieś w gęstwinie, i podnoszę łuk, celując strzałą w tamto miejsce. Zimny podmuch owiewa mi twarz, jak gdyby ostrzegał mnie przed działaniem. Zaciskam zgrabiałe ze strachu palce na lotce, słysząc w uszach dudnienie własnego serca. Nie boję się bestii. Boję się, że skrzywdzi moich najbliższych. Podejrzewam, że zabiła papę, który nie wraca od wielu dni. Te myśli pomagają mi podjąć decyzję. Wypuszczam strzałę, która przemyka przez polanę z prędkością spadającej gwiazdy, po czym znika w gąszczu mroku. Kolejny złowieszczy ryk przecina powietrze, sprawiając, że po plecach spływają mi lodowate dreszcze. Zdaje się, że trafiłam.

==========

Co sądzicie o tym? Macie pomysł co się dalej stanie?

Miłość ponad klątwąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz