Promienie słoneczne, które wtargnęły przez okno, obudziły mnie z letargu. Powoli obróciłam się na drugi bok, próbując uniknąć bezpośredniego kontaktu ze słońcem. Wczorajszy wieczór był dla mnie mglistą tajemnicą, której niemalże nie pamiętałam. Kiedy wróciliśmy na to miejsce, gdzie mnie przetrzymywali, natychmiast zamknęłam się w pokoju i przez kilka godzin opłakiwałam swoje przeżycia. To nie były już zwykłe łzy, towarzyszyła im histeria. Tęskniłam za domem i chciałam przekonać ich, że nie ja powinnam tu być. Moje marzenia skupiały się wyłącznie na tym, by móc się przytulić do bliskich i ukojeniu ich bólu. Moi rodzice musieli być załamani. Została mi tylko Ida, która już miała swoją własną rodzinę - kochającego męża, dzieci, własny dom i ogród, na którym biegał ich pies. Ja nie miałam tego wszystkiego. Byłam zupełnym przeciwieństwem mojej siostry. Zawsze stałam w jej cieniu i przyzwyczaiłam się do tej roli. Nigdy nie chciałam być w centrum uwagi, co było dla mnie ulgą, ponieważ nie musiałam odpowiadać na milion pytań, które byłyby nie tylko dziwne, ale także upokarzające.
Z dystansem podchodziłam do ludzi, którym zależało na mojej osobie. Nie miałam wielu przyjaciół, tylko jedną przyjaciółkę i przyjaciela, z którymi rzadko się rozstawałam. Aria była w moim wieku, i poznaliśmy się w gimnazjum, gdzie nasza przyjaźń się zaczęła. Byłyśmy dla siebie ogromnym wsparciem. Gdy jedna z nas miała problem, druga zawsze pomagała. Razem uczestniczyłyśmy w imprezach, gdzie poznawałyśmy nowych ludzi, choć zazwyczaj kontakt ograniczał się do jednego wieczoru. Nawzajem dbałyśmy o siebie, pilnując, aby nic złego się nie wydarzyło.
Łukasz, starszy ode mnie o dwa lata, poznałam na studiach, więc nasza przyjaźń nie była tak długa jak ta z Arią. Nasze kłótnie były częstym zjawiskiem, ale zawsze potrafiliśmy się przeprosić. Nasza relacja z Łukaszem była zupełnie inna niż ta z Idą - nie uczestniczyliśmy razem w imprezach, ale często zostawaliśmy w domu, gdzie razem oglądaliśmy filmy lub razem się uczyliśmy.
Dziwnym zbiegiem okoliczności nie widziałam Łukasza wczoraj. Nie pojawił się. To absolutnie niemożliwe, aby nie wiedział, co się stało. Musiało być głośno o tym w całym miasteczku. A może nasza przyjaźń nie była wystarczająco głęboka? To nonsens. W mojej głowie roiło się od miliona pytań, na które nie znałem odpowiedzi.
Powoli opuściłam łóżko i skierowałam się do łazienki, gdzie wzięłam długi prysznic. Krople wody spływały po moim ciele, podczas gdy myśli w mojej głowie toczyły się chaotycznie. W tym momencie nie chciałam wychodzić z łazienki, ponieważ czułam tam pewien rodzaj spokoju, jeśli można to tak nazwać. Gorąca woda oczyściła moje zmęczone ciało, które cierpiało po wydarzeniach ostatnich dni. Siniaki powoli zaczęły zanikać i przestawały być bolesne. Tydzień wystarczy aby wszystkie ślady wypadku samochodowego znikały. Upozorowanego wypadku samochodowego. Pamiętam tylko uderzenie a potem obudziłam się cała obolała w tym właśnie pokoju gdzie patrzyły na mnie dwie pary oczu: te zielone właśnie oraz brązowe. Chciałam wtedy uciec lub zadzwonić po policje ale nie dałam rady. Zielonooki przez pierwsze trzy dni nie opuszczał tego pokoju prawie wcale. A warto wspomnieć, że to jest niezbyt miły typ. A wręcz jest dupkiem w mojej opinii. Brązowooki za to był o wiele starszy, miał na oko 40 lat i przedstawił się jako „szef tego zamieszania". Cokolwiek miało to znaczyć.Wyszłam spod prysznica i szybkim ruchem ubrałam pozostawione dla mnie ubrania. Związałam włosy w warkocz i skierowałam się ku drzwiom. Szłam długim korytarzem ozdobionym obrazami, przedstawiającymi abstrakcjonizm. Na płótnach widniały jaskrawe, nieregularne wzory, które mimo swojego „bałaganu" tworzyły harmonijną całość.
Każdy obraz wydawał się opowiadać inną historię. Jeden z nich, pełen wirujących spirali i rozmytych plam, przywodził na myśl emocje targające ludzką duszą. Kolory – od intensywnej czerwieni po głęboki granat – splatały się ze sobą, tworząc dynamiczną kompozycję. Kolejny obraz, bardziej stonowany, przedstawiał plątaninę linii, które przecinały się w pozornie chaotyczny sposób, ale przy bliższym spojrzeniu odsłaniały skryty porządek. Wzory układały się w kształty przypominające fragmenty pejzaży, jakby malarz próbował uchwycić esencję natury w jej najbardziej pierwotnej formie.