XXX

507 35 57
                                    

I faktycznie tego samego dnia Juliusz dał się zaprosić na ugotowane z wielką pasją przez starszego danie i siedział w chwili obecnej w jego kuchni przy stoliku sam nie wiedząc, jak znalazł się w takiej sytuacji. Jakim cudem starszy mieszał mu tak w głowie, że robił wszystko o co ten go poprosił.

Już na samym początku przecież mógł nie przejmować się jego słowami przed teatrem i nie pojawić się wogóle. W końcu kim on dla niego był, że nie śmiał by odmówić. W każdym innym wypadku przecież taka sytuacja wogóle nie miała by miejsca, z każdą inną osobą postąpił by on surowo i nawet z pewną arogancją. Na pewno oburzył by się na słowa wypowiedziane w jego stronę z ust jakiegoś pierwszego lepszego cynika, który uważa się za nie wiadomo kogo by mówić mu takie rzeczy wskazujące ewidentnie na szantaż.

Sam aż na tę myśl mocno się zdenerwował przez co zacisnął dłonie w pięści, co widocznie zauważył dotychczas zajęty grzaniem potrawy Mickiewicz. Zdziwiony nieco i równie zatroskany tą zmianą humoru szatyna, wziął dwa naczynia z daniem i postawił jeden z nich przed zadumanym Juliuszem.

Ten natychmiast tym czynem został wyrwany z głębokiego zamyślenia i spojrzał automatycznie w górę na stojącego przed nim Adama. Ten rzucił mu serdeczny uśmiech, przez co natychmiast jego spojrzenie złagodniało a rysy twarzy się rozluźniły.

Poczuł przyjemnie rozchodzące się ciepło w środku na ten widok i zganił od razu w myślach za tak wielkie roztrząsanie tamtej sytuacji. Przecież Mickiewicz nie był byle kim i mimo jego słów po koncercie Chopina, Juliusz nie zdenerwował się i nie wybuchł jakby to zrobił z każdym innym, a wręcz przeciwnie. Poczuł wtedy iskierkę ekscytacji i mimo lekkiego stresu, w głębi duszy nie mógł się wręcz doczekać spotkania ze starszym.

Ten cały potok myśli przeleciał mu przez głowę, a zdołał rozwiać go tak prędko tylko ten jeden szczery i prosty uśmiech. Mimowolnie Juliusz sam również się rozpromienił podążając wzrokiem za starszym, który to usadowił się zaraz obok niego.

Po krótkiej chwili wpatrywania się w bruneta, poeta zdał sobie sprawę, że chyba za długo jednak mu się przygląda, ponieważ teraz jego uśmiech stał się bardziej nieco rozbawiony. Opamiętał się więc natychmiast i spojrzał na danie przed sobą, zmieniając wyraz twarzy na niezbyt przekonany co Adam od razu zauważył i zmarszczył brwi.

- Co jest, nie mów mi tylko, że nie jesteś głodny.. - powiedział przejęty spoglądając na niego badawczo. Nie po to przecież ciągnął go tak daleko w las żeby go trochę pomęczyć i wygłodzić. Taki był jego plan od samego początku i narazie wszystko szło bardzo przyjemnie i gładko. Każdy przecież doskonale wie, że ruch fizyczny wzmaga apetyt.

Może Juliusz nie lubił takiej kuchni, może nigdy mu nie smakowała i po prostu nie chciał mu zrobić przykrości dlatego się zgodził na kolację. To jednak by do niego nie pasowało. Adamowi zdawało się, że Słowacki zazwyczaj raczej stawia na szczerość, czasem być może przykrą, ale jednak szczerość.

- Nie, nie, po prostu.. - zaczął się zaraz tłumaczyć sam nie wiedząc co chciałby powiedzieć. Może zostało w nim nieco uprzedzenia i gdzieś z tyłu głowy siedziało mu przypuszczenie, że starszy dosypał tam jakiejś trucizny czy coś w tym rodzaju. I chociaż wcale tak nie chciał myśleć to coś blokowało go do wzięcia łyżki w dłoń. A może jednak to nie to było powodem. Być może po prostu był nieco onieśmielony zjedzeniem posiłku sam na sam we dwójkę ze starszym. Niby to nic dziwnego gdy dwoje ludzi po spędzeniu razem całego dnia, je razem również posiłek, a jednak ktoś mógłby pomyśleć że to..

Randka.

To słowo dziwnie przewijało się przez jego głowę, za co karcił się ciągle raz za razem, a to dlatego bo faktycznie czyny starszego skutecznie zbijały go z tropu i ukazywały zupełnie nową, nikomu nieznaną stronę wielkiego Mickiewicza. Tylko jemu.

Pan "M" [ Słowackiewicz ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz