Rozdział 2.

962 122 43
                                    


Przez resztę drogi, która prowadziła do domu rodziny DeLuciano, mężczyźni omawiali plan dnia. Z tego, co podsłuchałam, dowiedziałam się, że mieli tamtego dnia wyjazd do jakiegoś pubu, by sprawdzić, czy nic złego tam się nie dzieje, a później obydwoje mieli mieć przerwę, aż do wieczora, by na koniec móc przejąć wartę nocną przy bramie posiadłości.

– O cholera… – Po kolejnych kilkunastu minutach wymknęło się z moich ust.

Było to spowodowane widokiem zza okna.

– Wjazd robi wrażenie, co nie, młoda? – Mężczyzna prowadzący samochód, na oko po czterdziestce, skręcił w wybrukowaną dróżkę, która prowadziła do ogromnej, czarnej bramy.

– Bardzo tutaj... – Zastanawiałam się chwilę nad słowami – tajemniczo.

Kiedy przejechaliśmy przez bramę wjazdową, byłam zdezorientowana, bo miałam się wrażenie, jakbyśmy się magicznie przenieśli z miasta, do malowniczej krainy.

Posiadłość DeLuciano otaczał gęsty las. I choć brzmiało to ciekawie, wygląd wyłaniającego się znad drzew czarnego dachu, wywoływał u mnie gęsią skórkę. Moja wyobraźnia podsuwała mi różne wizje. Wyobrażałam sobie przez krótki moment,  że ich dom był starym brzydkim zamczyskiem, niczym z horroru, usytuowanym pośród wielu drzew. Na szczęście to się nie sprawdziło.

Po kolejnej minucie przekonałam sie, że willa DeLuciano była jednak nowoczesna. Biała farba pokrywała ściany domu aż po sam dach. Wydawało się,
jakby jego szczyt sięgał chmur. Środek budynku miał dwa piętra, zaś zewnętrzne jego strony miały o piętro więcej, niż jego centrum. Wtedy pierwszy raz w życiu zobaczyłam taką konstrukcję budynku i szczerze mi się spodobała.

Moim oczom ukazała się także marmurowa, biała fontanna. Znajdowała się ona na środku podjazdu, a wokół niej, po obu stronach położony był jasny bruk, który docierał aż do głównych schodów posiadłości. Nawet nie chciałam w tamtej chwili myśleć, ilu ogrodników było zatrudnionych przy pracach na zewnątrz domu. Dość, że las wokół niego wydawał się być z idealnie zaplanowanym rozłożeniem drzew, to bajeczny ogród, w najbliższym jego otoczeniu, sprawiał, że człowiek zastanawiał się, czy to co widzi, jest prawdziwe. Kwiaty i krzewy były nienagannie przystrzyżone, a ozdobne kamienie, bez zastrzeżeń, ułożone wśród roślin.

Auto się zatrzymało, a ja, dopiero po pewnej chwili postanowiłam ruszyć się z tylnej kanapy SUV-a. Tak naprawdę, huk zatrzaskujących się przednich, przypomniał mi, że mam wyjść z samochodu.

Zaskakując z progu auta, zadarłam głowę w górę.

– Może to jednak zamczysko, tylko nowoczesne? – mruknęłam pod nosem.

– Co powiedziałaś? – Matt przerwał rozmowę z kolegą i zmrużył oczy na to, co powiedziałam.

Na szczęście nie usłyszał moich myśli, które beż kontroli wypuściłam z ust.

Znowu musiałabym się mu tłumaczyć…

– Nic, nic – rzuciłam pospiesznie. – To, gdzie mam iść? 

Ruszyłam w stronę głównego wejścia.

– Nie tędy, Liv. – Brat mnie upomniał. – Przez te drzwi przechodzi tylko rodzina. Pracownicy wchodzą bocznymi wejściami. Zapamiętaj to, proszę.

Zacisnęłam usta, widząc jego wzrok. Wiedziałam, co miał na myśli.

Przecież miałam się nie rzucać w oczy, a bez niego pewnie już dawno zrobiłabym jakąś głupotę, mimo że byłam na ich posesji dopiero kilka minut.

I tak, jak Matt powiedział, weszliśmy bocznym wejściem, mijając po drodze kilku ochroniarzy. Przeszliśmy przez jeden korytarz, później drugi, aż na końcu znaleźliśmy się w jakimś pomieszczeniu, które wyglądało raczej, jak mała poczekalnia. Usiedliśmy na wolnych krzesłach. Naprzeciwko nas siedział jakiś mężczyzna, zapewne również czekał na wezwanie. Uśmiechnął się do mnie i to była jedyna interakcja między nami. Byłam wtedy zadowolona, bo naprawdę zaczynałam się stresować.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: 3 days ago ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Motyl Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz