Każde dzikie zwierzę którejś bezchmurnej nocy budzi się ze snu, w jakim tkwiło latami i postanawia rzucić się do biegu.
Szuka swojego celu, podąża tropami innych, śledzi i wypatruje.
Wędrówka może trwać latami, a może ciągnąć się i wieczność. Czasem nie znajduje się swojego celu, czasem po prostu się gubi. Ścieżki są kręte i zdradzieckie, tropy mylące, coś nie chce być odnalezione. Mówienie, że to tylko mętne wrażenie nie pomaga.Prawdziwy drapieżnik nigdy nie wypuszcza ofiary spod ostrych pazurów. Gdy już ją zrani, gdy poleje się pierwsza krew, a potem podrażni delikatnie nozdrza bestii, to już nigdy jej nie puści. Nigdy nie przestanie gonić, nie porzuci swojego celu.
Będzie gonił noce i dnie, będzie umierać z głodu i pragnienia, a jego celem będzie już tylko gonitwa.Nie każdy jest drapieżnikiem, nie każdy umie poświecić wszystko by ganiać za jednym celem. Nie każdy też jest na tyle uparty by go dopaść i po tym poznać można, czy spotkało się prawdziwą bestię. Ona nie musi mieć kłów, nie musi warczeć i jeżyć sierści, by dało się poznać ją na pierwszy rzut oka. Bestia ma wiele innych cech. Ma łagodność, ma dumę i porusza się powabnie. Nosi łeb wysoko, patrzy na innych z góry, ale nie atakuje. Pilnuje lasu. Czai się w mgle.
Widzi wszystko.
I wszystkich.
Czasem da się słyszeć ich śpiew. Długi skowyt niosący się lasem, mierzwiący liście na drzewach, peszywający do kości dzikim chłodem.
Jeśli ktokolwiek chce przeżyć spotkanie z wilkiem, musi zaśpiewać mu jego własną pieśń.
*
1993 Denver
San nie był drapieżnikiem, a przynajmniej nigdy w to wystarczająco nie wierzył. Miał swój dom, swoje cztery ściany, swoją rozpadającą się rodzinę i...
Tak. Cóż, opowiadanie o sobie nigdy nie szło mu za dobrze. Właściwie nie wychował się nigdy w kulcie własnej osoby, był raczej pobocznym rozdziałem w życiu swoich rodziców. Jego matka kochała siebie. Kochała mówić o sobie, śmiać się z siebie, wyliczać własne sukcesy i po prostu dużo mówić. Mówiła tyle, że San nie musiał się odzywać wcale. Żył zawsze w wierze, że im mniej mówi, tym więcej ciszy wokół siebie rozsiewa. W ich domu zawsze było głośno, a więc ciszę cenił sobie najbardziej.
Jego ojciec też mało mówił, ale to dlatego, że on generalnie niewiele robił. Istniał, to byłoby dobre słowo i pojawiał się tylko gdy był naprawdę potrzebny.
Gdy był mały, pamięta to bardzo dobrze, jego matka zabierała go do swojego ulubionego salonu kosmetycznego. Mówiła, że robi to dla jego dobra, żeby w końcu poznał innych ludzi, odezwał się do nich. Trudno jednak o dzieci w jego wieku w różowym, przepełnionym trajkotającymi kobietami salonie kosmetycznym. Z czasem dopiero zrozumiał, że to była jedynie jej wymówka.
Nie miała co z nim zrobić, oto była prawda, resztki sumienia nie pozwalały jej zostawić sześcioletniego syna samego w domu, musiał iść z nią. Więc chodził właściwie wszędzie.
Na zakupy, do marketów, na targ, do teatru, do muzeum. Wszystkim mówiła, że robi to dla niego, ale to nieprawda. Był po prostu przeszkodą.Gdy dorósł zastanawiał się nawet, czy nie byłoby lepiej gdyby zniknął. Albo nigdy się nie urodził. Chciał spytać ją dlaczego postanowiła mieć syna, ale nie pozwoliła mu na to odwaga, a raczej jej brak. Wszystko stało się jasne któregoś naprawdę pięknego, ciepłego dnia. Nie spodziewał się, bo były wakacje, myślał wciąż o ostatnich wolnych dniach, o braku nauki, może trochę o zeszytach, które rzucił w kąt i nadchodził czas, w którym wypadało sobie o nich przypomnieć.
CZYTASZ
Tell The Wolfs I'm Home ¤ WOOSAN
FanfictionSan tracąc rodzinę zyskał nową. Co prawda na drugim końcu kraju, otoczony mgłą i lasem, ale to zawsze było coś nowego. Jednak lasy wokół małego miasteczka skrywają tajemnicę. Często widuje pośród drzew przemykające wilki, a w nowym liceum poznaje ro...