8. Co czuli przed śmiercią?

9 1 0
                                    

Leżała na kanapie i bezmyślnie gapiła się na swoje ręce wysunięte do góry. Jej paznokcie wolały o pomstę do nieba, obgryzła je, zdarła lakier, przegryzła skórki, ale nie miała siły, ani ochoty teraz się tym zajmować. Miała na sobie leginsy i rozciągniętą bluzkę do spania, miała to na sobie od tygodnia i od tygodnia nie była w stanie dojść do porozumienia sama ze sobą. Jednego dnia twierdziła, że jedzie na ślub Amalie, że musi tam pojechać, drugiego jednak stała przy tym, że jej noga nigdy nie przekroczy granicy Washington, choćby się paliło i waliło. I tak w kółko, była zmęczona, była już naprawdę zmęczona, tym życiem, tym całym bałaganem w jej głowie.

Wstała z kanapy i wzięła zaproszenie, które od tygodnia leżało na stoliku kawowym, oparte o świeczki, tak żeby mogła je widzieć, nie zależnie od tego gdzie siedziała. Przyjrzała się mu jeszcze raz. Amalie Brown i Fredric Keating. Znała tą dwójkę, mężczyznę gorzej, niż kobietę, ale ich znała. Rzuciła zaproszenie na stół i schowała twarz w dłoniach. Nie była u Carolyn od ponad tygodnia, mimo że powinna była. Nie była w stanie do niej pójść, jeszcze nie teraz, nie po tym jak usłyszała jego imię. Carolyn wiedziała, że nadal coś do niego czuję i że to imię wywoływało w niej nagły, fizyczny ból, którego nie była w stanie powstrzymać. Starała się o nim nie myśleć przez te wszystkie miesiące, nie mogła o nim myśleć. Poczucie winy zalało ją tak ogromną falą, że nie była w stanie nabrać pełnego oddechu. Wiedziała, że go zraniła odchodząc, ale bardziej zraniłaby go zostając. Nie rozumiał przez co przechodziła i nie wymagała od niego tego aby zrozumiał. Nie mogła od niego wymagać całkowitego poświęcenia jej osobie, gdy miał tak wiele na głowie, gdy tak dobrze mu się układało, ale go zraniła. Bardziej niż sądziła zraniła jednak samą siebie.

Wodzona nagłym impulsem wzięła telefon i wpisała numer, który widniał na odwrocie zaproszenia.

-Halo- Nie był to głos jej przyjaciółki z przeszłości, ale i tak poczuła, jakby ktoś kopnął ją w brzuch.

-Dzwonię...żeby potwierdzić swoją obecność na ślubie- Jęknęła- Evie Berlusconi.

-Oczywiście, Amalie i Fredericowi będzie niezwykle miło. 

-Tak- Powiedziała automatycznie.

-Czy mam zapisać panią na listę prezentów?- Na początku nie zrozumiała o co jej chodziło, ale potem sobie przypomniała, każdy teraz tak robi.

Wpisuję gdzieś w internecie co potrzebuję, żeby goście nie musieli nadwyrężać swoich umysłów. Nie znosiła tego.

-Nie, ja... um już coś mam- Nic nie miała i nie miała bladego pojęcia co powinna dać parze z okazji ślub, ale prędzej przyjdzie na ten ślub naga niż kupi coś z tej zasranej listy.

-Oczywiście, gdyby miała pani jakiś pytanie, proszę dzwonić pod ten numer. 

-Jasne- Rozłączyła się szybko, nie będąc już w stanie tego znieść.


Zrobiła to, teraz wystarczyło tylko dożyć do dnia ślubu.

***

Nic nie mówiła, minęło już czterdzieści z pięćdziesięciu minut, ale ona nie powiedziała ani słowa. Carolyn patrzyła na nią bez słowa. Westchnęła w końcu i zamknęła notes, w którym o dziwo zapisała znacznie więcej niż, gdy mówiła.

-Rozumiem, że nadal jesteś na mnie zła- Powiedziała w końcu- Ale twoje dziecinne zachowanie nic nie daję Evie, bo czasami z ciszy można wyczytać znacznie więcej niż ze słów, przecież o tym wiesz.

Evie jednak nadal uparcie milczała.

-Jeśli nic nie powiesz nie dam ci recepty.

-Co?- Oburzyła się- Jaki z ciebie psychiatra? Co to ma być? Szantaż?

Carolyn uśmiechnęła się zwycięsko.

-Przeszłyśmy etap psychiatra pacjent, gdy musiałam odebrać cię z komisariatu.

-Oho- Zaśmiała się gorzko Evie- Więc teraz chcesz być moją przyjaciółką. Wiesz myślę, że zmienię psychiatrę, chodzę do ciebie już ponad jedenaście miesięcy, a mój stan się jedynie pogorszył.

-Nie rób tego Evie, nie nastawiaj się wrogo przeciwko mnie.

-Dlaczego?!- Krzyknęła- Dlaczego tak bardzo ci na mnie zależy? Nie mam nic do zaoferowania, nie wyzdrowieje, wiesz o tym, na zawszę będę tą...parszywą osobą jaką jestem.

-Dlaczego tak myślisz? Wiesz jaki jest twój największy problem Evie?- Carolyn była już zmęczona, była zmęczona osobą, której tak bardzo pragnęła pomóc- Mówisz, że tak bardzo nienawidzisz tego jak żyjesz, ale tak naprawdę wygodnie ci w ten sposób.

-Co?- Evie szepnęła zdenerwowana- Myślisz, że specjalnie nabawiłam się depresji? Myślisz, że to ja sama zachciałam mieć paranoje i stwierdziłam, że pewnego dnia po prostu zacznę zachowywać się paranoicznie? Wiesz o mnie tyle ile sama nie wiem i mówisz takie rzeczy?- Wstała, żeby wyjść, nie była wstanie na nią patrzeć, nie powinna była mówić takich rzeczy, nie teraz, nie w przyszłości, nigdy.

Carolyn jej nie zatrzymała, nie tłumaczyła się, nie prosiła, żeby na nią nie naskarżyła do poradni, za którą płaciła duże pieniądze, po prostu pozwoliła jej wyjść. Evie była zła, wściekła, nie czuła takiej wściekłości od dawna. Stanęła na chodniku i pozwoliła, żeby chłodny deszcz zakatował jej ciało. Zadrżała, nie miała siły schodzić spod deszczu, ani wołać taksówkę. Pragnęła się rozpłynąć, przestać być. Nigdy nie chciała problemów z psychiką. Nigdy nie prosiła o depresję i o stany lękowe, chciała się wyleczyć, nie pragnęła niczego więcej, bo nadal miała nadzieję, że gdyby się wyleczyła...gdyby jej się udało, mogłaby na nowo stworzyć życie z mężczyzną, którego kochała. A Carolyn po prostu nie była dostatecznie dobra, żeby to dostrzec.

W końcu się ruszyła, przywołała taksówkę i wsiadła do środka mocząc tapicerkę. Taksówkarz ją zapytał, gdzie ma jechać, ale nie odpowiedziała, nie wiedziała gdzie ma jechać, nie wiedziała gdzie było jej miejsce, z kim było jej miejsce i jak miała je znaleźć. Wiedziała jedynie, że bardzo potrzebuję tego miejsca, że bez niego długo nie pociągnie. Kazała mu jechać na most Brooklyński. Poczuła nagłą potrzebę pojechania właśnie tam. Gdy taksówka się zatrzymała pomyślała, że to zbyt cliche kończenie swojego życia właśnie tutaj. Ludzie, którzy kończyli swoje życie skacząc z mostu Brooklyńskiego byli już u kresu, byli bardziej u kresu niż, ci którzy kończyli z kulką w głowie, niż ci którzy podcinali własne żyły, ci którzy skakali z mostu Brooklyńskiego mieli już tak całkowicie dość, że potrzebowali po prostu odejść, nawet tym najbardziej typowym sposobem. Oparła się o barierkę i popatrzała w dół. Zastanawiała się co czuli przed śmiercią, czy to był nagły impuls, czy planowali swoją śmierć od dawana? Czy myśleli o innych, czy tylko o tym, żeby skończyć? Czy ubierali swojej najlepsze ubrania, czy szykowali się do własnej śmierci? Popatrzyła na swoją sukienkę, była zbyt droga, żeby w niej skakać, a może właśnie zbyt tania. O kim by pomyślała przed śmiercią? O nim? A może o swojej terapeutce, która obarczyła by się winą za jej śmierć? Czy życie przeleciało by jej przed oczami, jak stary film, gdy jej ciało leciało by na spotkanie z lodowatą powierzchnią wody? Uśmiechnęła się smutno. Ile razy samobójcy przychodzili tu i myśleli o tym, żeby skończyć, zanim rzeczywiście skończyli?

Just a little bit sadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz