PROLOG

29 3 0
                                    


 Obudziła się przestraszona i zerwała gwałtownie. Zachłysnęła się powietrzem zupełnie jakby była przez ten cały czas pod wodą, mimo, że sen w miękkim łóżku nic z topieniem nie miał wspólnego. No chyba, że zbyt dużo się w ostatnim czasie złych rzeczy nagromadziło. Gdyby jeszcze odgonić koszmary i zastąpić złe wspomnienia samymi dobrymi, cóż, mogłaby nie obudzić się zlana potem. Od pewnego czasu było to jednak niemożliwe. Cały jej spokój wyparował dawno temu.
Spojrzała na zasłony, które z trudem zatrzymywały ostatnie promienie słońca. Nie miała pojęcia, która mogła być godzina, ale najpewniej późno. Dużo, dla niej, za późno. Gdyby wierzyć jej intuicji niedługo nastanie noc. Najwyraźniej przespała niemal całe popołudnie. Bitwa skończyła się koło ósmej, później z trudem doczłapała się do łóżka i wyczerpana walką zasnęła jak niemowlę.
Powinna wstać skoro świt i zajmować się tym czym powinna zajmować się dziedziczka tronu. Niestety ostatnio uleciał z niej cały entuzjazm. Całe noce albo walczyła albo wspominała. Czasami robiła jeszcze to i to. Czas wojny się nie kończył. Czas strachu, żałoby i lęku nie miał końca... Jej królestwo było zagrożone, jej najbliżsi wykrwawiali się samotnie na polanach, które strzegły granic.
Oczy piekły ją niemiłosiernie, a barki pamiętające jeszcze poprzednią noc, wciąż bolały przy niemal każdym ruchu. Ktoś wszedł do wieży i teraz biegł po schodach w górę. Ciężkie buty dudniły na stopniach i wypełniały jej sypialnie dźwiękami. Wiedziała co to oznacza. Jest im potrzebna.
 Rozglądnęła się po pokoju i zarejestrowała miejsce swojego munduru. Prędko wstała i zaczęła się ubierać. Włosy miała spięte w niedbały warkocz i postanowiła ich nie poprawiać. Nie miała już żadnych pomocnic, wszystkie kobiety z dworu wraz z jej świtą odesłano wysoko w góry, do starej kryjówki. Musiała sobie radzić sama. Zresztą kto by teraz zwracał uwagę na jej fryzurę.

- Księżniczko! Pani! - krzyczał Palai już z korytarza i otworzył drzwi z impetem. Wiedział, że gdy będzie trudno musi ją niezwłocznie zawiadomić. Jego głowę nie zaprzątały teraz niepotrzebne zasady i nawyki. Etykieta dworska nie uratuje życia ludziom. - Pani! Przedzierają się! Kaolas się nie utrzyma.

 Lizzy spojrzała na niego ze smutkiem. Kaloas. Znowu walczy bez niej, znowu poświęca się dla tych których kocha. Przez pierwsze sekundy zastygła jakby bojąc się, że gdy przemówi coś się zakończy, zupełnie jakby cisza mogła zakłamać rzeczywistość. Czuła, że ostateczna bitwa nadchodzi, bała się że nie podołają. Teraz, będąc w tym miejscu poczuła, że być może nie jest dość silna. Zawsze wydawało jej się, że jest osobą właściwą na właściwym miejscu, że cokolwiek by się nie działo wspólnie z jej ludźmi i Kaolasem przezwyciężą wszystko. Teraz pomyślała o tym co by było gdyby była mężczyzną, czy wtedy zbudowałaby lepsze relacje z innymi królestwami?
Objęła wzrokiem malowidła na suficie. Malowali je jako małe dzieci i uparła się, że to będzie jej sypialnia już na zawsze. Czy patrzyła na te rysunki ostatni raz?
- Pani?

- Zbudź pozostałych – powiedziała z zimną krwią zapinając pasek, który miał opinać długi zielony płaszcz. Zanim zaczęła ubierać buty dzwony już biły. Niemal natychmiast usłyszała dziesiątki kotłujących się ciał. Ściągnęła ze ściany obok swoją najlepszą zbroje. Rzadko z niej korzystała, ponieważ była najcięższa i najcenniejsza. Czuła, że to jej czas. Czuła, że to ten moment. Nie mieli żadnego wsparcia, a wrogów było coraz więcej. Zbyt wielu. Wprawdzie rozesłała listy do wszystkich sojuszników, ale odpowiedzi nie nadchodziły. 

Wyjrzała przez okno, aby dodać sobie odwagi. Jej piechurzy zaczęli się już zbierać i gromadzić na dziedzińcu. Znowu to samo, znowu dała im zbyt mało czasu na wytchnienie. Znowu wyruszą i znowu tak wielu nie wróci...

Piękny miecz wykuty w Szklanej Skale, w królestwie elfów, połyskiwał w kącie. Podeszła do niego i nieśmiało się uśmiechając uniosła go w obie dłonie, a następnie przewiesiła i utwierdziła na plecach.

- Pani! - krzyczał z dołu Palai wyraźnie wzburzony. Był jej najwierniejszym sługą. Wysoki, barczysty, zawsze gotowy do walki. Wspierał ją i zawsze starał się szukać zalet w jej decyzjach.

 Elizabeth szybko zbiegła na dół. Jeden z jej pobratymców podał jej, zaraz przy wejściu na dziedziniec, kosz ze strzałami i łuk. Były pomalowane na niebiesko. Uśmiechnęła się wiedząc, że nawet w tak trudnych chwilach, jej ludzie dbają o takie szczegóły. Inny już wyciągał rękę aby pomóc jej wspiąć się na najwyższego wierzchowca. Podbiegła do swojego konia, gotowego do wymarszu i spojrzała na swoich ludzi.

- Dziś przed nami trudna noc – przemówiła już z konia.
Wokół niej zgromadziło się ze stu dzielnych piechurów. Wszyscy najdostojniejsi panowie jej królestwa. Wszyscy gotowi za zginąć, aby chronić swe królestwo i swych bliskich. - Wiem, że po wczorajszej bitwie wciąż jesteście zmęczeni, ale przyszedł dzień próby i my tę próbę zwyciężymy.

 Gdy usłyszała okrzyki ruszyła wprost w ciemną noc ze swoimi ludźmi na pomoc najdzielniejszym z nich. Wiedziała, że musiało być źle skoro Kaolas po nią posłał. Jej ludzie ruszyli zaraz za nią. Rozległy się bojowe nawoływania i rozmowy. Wjechali wprost w zarośla, na ścieżkę prowadzącą do Lasu Morgia. Czerwone, największe drzewo po jej lewej przyświecało im, oświetlając drogę. Wielu z nich miało zobaczyć ten cud ostatni raz w swym życiu. Ich święte drzewo, miało rosnąć dopóki będzie żył prawowity następca tronu. Jego soki potrafiły uzdrowić ale tylko wtedy gdy takie było przeznaczenie danego człowieka.

- Palai do mnie! - zakrzyknęła, gdy w końcu wjechali w las. Jechali szybko, konie galopowały w trzech szeregach, ścieżka coraz bardziej się rozrastała. Gdy odwróciła się w poszukiwaniu swego sługi zobaczyła ludzi, którzy powychodzili ze swych domów. Nie wszyscy opuścili swe domostwa i uciekli. Niektórzy woleli zginąć w swoich czterech kątach niż tułać się po świecie. Przerażenie, to była uczucie, które górowało. Spojrzała głęboko w ich oczy i się przeraziła.

- Pani? - sługa pojawił się niemal od razu z jej lewej strony. Poprawiła lewą dłonią delikatną koronę ze złota, która przypominała dwie złączone gałązki bluszczu i przemówiła:

- Jak wygląda sytuacja?

- Gdy wyjeżdżałem wchodzili na nasze ziemie.

- Ilu zabitych?

- Mnóstwo, ciała spadały w zastraszającym tempie.

Elizabeth pokiwała głową, tak naprawdę czuła, że sytuacja była krytyczna. Inaczej jej najlepszy przyjaciel i największy wojownik nigdy by jej nie wezwał.

Być może koniec był już bliski. Być może już niedługo nie będą mogli dłużej bronić swych północnych granic. Być może mieszkańcy Lasu Sarumel już cieszą się, że udało im się zgładzić kolejnych ludzi, że kolejne królestwo będzie ich. Ale nie tym razem, nie tym razem – powtarzała sobie usilnie księżniczka Lizzy w myślach. Ktoś przecież musi nadejść im z pomocą.
Te myśli spowodowały, że przyspieszyła konia i wjechała w zakręt z podwójną prędkością, uderzyła w gałąź wystającą z prawej strony i poczuła ciepłą woń płynącą po jej policzku, ale nie zwolniła. Jej ludzie także.

Wojownicy Othan chcieli obronić swój kraj, nawet gdyby miało ich to kosztować wszystko. Stado świetlików właśnie ich dogoniło i frunęły obok swej księżniczki oświetlając jej drogę. Wtem usłyszała dźwięk bitwy, wyciągnęła miecz i odwracając się do swoich wojowników zamachnęła się wysoko nad swoją głową. Nikt nie zawrócił, ani nie zwolnił. Wschodnia brama była naruszona, a na Polanie Motyli toczyła się walka.
Bitwa. Setki stworzeń, które walczyły. Gwar i jęki. Gdzieś w oddali płomienie ognia. Trole napierały, a na samym środku walczył Kaolas. Walczył na dwie ręce, a wokół niego trole padały niczym muchy. Jego niebieski płaszcz falował na wietrze, a księżyc, który właśnie ukazał się w całej okazałości migotał na materiale. Wtedy gdy go ujrzała rozcięła właśnie pierwszego z jej wrogów.

- Do boju! - zakrzyknęła, a za nią odpowiedziało wiele gardeł.

Opowieści czerwonego drzewaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz