Meropide wcale nie było wielką, metalową twierdzą więzienną. To był raczej wielki, potężny okręt na którego banderze znajdował się obraz trzygłowego, piekielnego psa - Cerbera. Zaś książę Wriothesley wcale nie był panem incognito mrocznych głębin, lecz pozytywnym kapitanem okrętu Meropide, z beczkami herbat, zamiast rumu pod pokładem.
Załoga łajby była roześmiana i zawsze pozytywnie nastawiona na nowe przygody. Jedyną ich klątwą były... syreny. Cholerne, te dziewuszyska. Jednak nie tyle co dziewuchy, to ich głównym problemem był wodny smok, rzekomo Lewiatan, strzegący mórz od Fontaine po Sumeru. Przez rzekomych świadków, smok morski był opisywany jako węgorz elektryczny, ale trzydzieści, nie! Czterdzieści razy większy, z niebieskimi, cudownie jaśniejącymi łuskami, które tak pięknie odbijały blask górującego nad wodą, słońca.
Kamraci Meropide w dzisiejszym dniu byli równie pozytywnie nastawieni na przygodę, kiedy to przyszło im zmierzyć się z inną załogą. Nigdy nie zapomną kapitana Keayi oraz jego szarmanckiego uśmieszku, który jednak nie mógł równać się z tym należącym do księcia Wriothesleya.
Dziś, właśnie dzisiaj, mieli polować na smoka. Wielką poczwarę bez skrzydeł, topiącego się w morskich odmętach Lewiatana z czterema parami oczu i wielkim rogiem na środku głowy. Na pokładzie od samego rana roznosił się zapach świeżo parzonej herbaty z najwyższych gór Liyue - Qingyun Peak. Usta marynarzy wykrzywiały się w znajomy rytm, śpiewając wesoło.
- Jakąś damę roześmianą król przytuli wnet! Gdzieś między palcami sennie płynie czas!
Szanty. Tak. Zdecydowanie coś, co załoga Meropide kochała najbardziej. Przyśpiewki i morskie legendy nucone przy mocnej herbacie i drogim rumie.
Kapitan nie bał się tej podróży. Wiedział, że jeśli ma to być jego ostatnia, to chociaż odejdzie z godnością, zabierając ze sobą na dno nie tyle co swój okręt, a także wodnego smoka. Nie było szans, aby odpuścił taką zdobycz. Wriothesley stał teraz przed dziobem statku, wyglądając za zbliżającą się zmianą zachowania morza. To właśnie miało oznaczać, że Lewiatan był w pobliżu. Jednakże jego wyczekiwania przerwała jedna z członkiń załogi - Carole, jedna z meluzyn, stworzeń morskich, które książę uratował z łapsk przemytników podczas jednej ze swojej podróży. I znów Meropide udowadniało, że piraci wcale nie są źli. Chociaż w zasadzie dzielą się na dobrych i złych, wśród społeczeństwa zaczęto przyjmować tylko tą złą stronę ich działań.Carole wyjaśniła, że Clorinde znowu nie potrafiła przygotować posiłku dla piątki stworzeń. Książę zaśmiał się szarmancko, układając swoją zabandażowaną i poranioną dłoń na czubku głowy niższej od siebie dziewczynki.
- Zaraz coś zaradzimy. - Odparł z uśmiechem, kierując się pod pokład wielkiej łajby, gdzie znajdowała się kuchnia, w której kapitan przygotował swoje popisowe danie - Żeberka w tajnym sosie, porcji pięć.
Niestety można było się domyśleć, że delikatne, morskie stworzenia takie jak meluzyny nie przepadają za mięsem, czy ostro-kwaśnymi sosami, jednakże aby nie sprawić księciu Wriotheslyowi przykrości siadły do stołu i wszystkie zgodnie dokończyły swój posiłek.
Wtem z pokładu można było usłyszeć głośny krzyk jednego z załogantów.
- Kapitanie! Sztorm na horyzoncie!
Nic tak bardzo nie pobudziło pana incognito do działania niż wzmianka o sztormie. Pojawił się na łajbie tak szybko jak nigdy, wypatrując w oddali wijących się w zapętleniu długich ogonów, albo okropnie długiego rogu.
Jednakże jedyne co zauważył w wzburzonym morzu, to piękny, jaśniejący naprzeciwko promieniom słonecznym, długi i majestatyczny turkusowy ogon, z dużą i idealnie wykończoną płetwą, w odcieniach jaśniejszego niebieskiego u dołu, tworząc ombre z pozostałymi łuskami. Syreni ogon, znikający wśród niespokojnych fal. Ogon, który zaparł dech w piersiach kapitana Meropide, księcia, czy pana incognito. Wriothesley był oniemiały po piękności, którą dostrzegł w ogonie stworzenia. Jednakże szybko został z tego wytrącony, przez nagłe i agresywne poruszanie się statku. Mężczyzna, którego włosy łączyły się w kolorach pieprzu i soli, stał teraz na środku pokładu, wypatrując swojego celu. Większą zagadką było, dlaczego syreny zapuszczają się w tak niebezpieczne zakątki morza? Dlaczego podczas sztormu?
- Zarzućcie sieci! - Rozkazał nagle kapitan. Załoga bardziej niż skonfundowana, wykonała swoją powinność wobec księcia Meropide. Mocne, grube siedzi uderzyły z hukiem o taflę wody, aby po paru, przedłużających się chwilach, zacząć wić się w rytmie, znanym całej załodze.
- Ciągnij! - Krzyk i wrzask wszystkich mężczyzn na statku połączony z przerażeniem wielkich, ciekawskich oczu wyglądających spod pokładu.
Wriothesley dołączył do załogi, wciągając tajemniczą postać na łajbę. Tajemniczą postać z tym samym, pięknym ogonem, który odbijał wszelkie promienie słońca.
Był to z wyglądu młody tryton, z długimi, pięknymi platynowymi włosami, z których wyplecione były dwa, niebieskawe pasemka, coś na kształt smoczych rogów.
Zimne oczy przesuwały się po członkach załogi, aby w końcu zatrzymać się na kapitanie.
Meluzyny szybko schowały się pod pokładem, trzaskając klapą wejściową. Clorinde, która była wraz z nimi, nie pozostawała obojętna naprzeciw ich chwilowemu przerażeniu.
- Carole? Sadienne? Kto to jest? - Zapytała ciemnowłosa kobieta, unosząc nieznacznie klapę ku górze. Przyglądała się nieznajomej postaci, czekając za odpowiedzią, jednakże zadanie takiego pytania był jak strzał w kolano dla morskich stworzeń, które zbiły się razem, z czego powstała kolorowa, puchata kulka przerażenia. Kobieta, prawa ręka pana incognito, nie pozostała obojętna na strach malujący się na uroczych twarzach dziewczynek. Wyciągnęła do nich swoje ramiona, aby wszystkie, w miarę możliwości objąć.
- Powiecie mi? - Powtórzyła prośbę, a najodważniejsza, Sadienne, cicho chrząknęła.
- Ta... piękna syrena, którą pan Wriothesley właśnie wyciągnął... - Zaczęła, ale coś nie pozwoliło jej dokończyć.
- To ten smok, którego pan Wriothesley tyle szukał! - Odezwała się kolejna, tym razem Acelira.
Clorinde stanęła w niedowierzaniu i słysząc właśnie, że jeden z załogantów wybiera się po harpun, rzuciła się do wyjścia, stając przed trytonem. A może przed smokiem morskim, który w jednej chwili przeraził się i zjechał jeszcze bardziej w tył, opierając się teraz całym kręgosłupem o burtę.
- Zostawcie go. Wriothesley, to jest ktoś, kogo szukasz. - Wskazała na przerażoną, pół-rybią postać. - Lewiatan. Morski smok. - Dopowiedziała, a harpun wypadł z rąk harpunnika, tocząc się wprost pod jej nogi.
Kapitan nie wymówił ani jednego słowa przez moment, aby w końcu cofnąć się parę kroków wstecz. Ulewa doskwierała im coraz to bardziej, a biedny smok wciąż próbował się oswobodzić.
- Zawracamy. - Rozkazał, posyłając dwóch załogantów do steru, reszcie każąc się rozejść, kiedy to przykucając obok trytona, rozplątał go z grubych lin i sieci. W końcu odrzucił je na bok i chwycił młodego mężczyznę jedną ręką pod ogonem, drugą pod plecami, jak morską pannę młodą. Nie trzeba być geniuszem, aby domyślić się, że śliskość ogona utrudniała całą tą podróż.
W końcu smok morski odnalazł swoje miejsce w wielkie beczce, do której napadała wystarczająca ilość wody, aby przetransportować w niej syrenę.
- Jesteś smokiem morskim? - Zapytał w końcu kapitan, opierając się rękami o beczkę i na wręcz niekomfortową odległość zbliżając się do twarzy morskiej istoty. - Masz jakieś imię? - Dopytywał, a młody mężczyzna był widocznie zmieszany, jednak w końcu zdecydował się odezwać.
- Jestem. - Odpowiedź brzmiała pewnie, jednak dla księcia Meropide, była to jak zaśpiewana w najcudowniejszy sposób pieśń. Głos mężczyzny rozchodził się w jego uszach przez następne chwile, jakby usłyszał wezwanie anielskie. - Nazywają mnie Lewiatanem, jak powiedziała tamta kobieta. - Tym razem nieco ciszej, odwracając wzrok od rozmówcy, na łajbie był bezbronny, a przynajmniej tak wydawało się panu incognito. - Jednakże me imię to Neuvillette. - Przedstawił się, a końcówka jego ogona zadrgała w zabawny rytm. - Czy teraz mógłbyś mnie wypuścić? - Zapytał.
Wriothesley się otrząsnął. Ciężko było w tym wypadku ostać się o zdrowych zmysłach, kiedy ktoś tak piękny, okazuje się być... okrutnym smokiem.
- Kapitanie! Pod pokład! - Krzyk jednego z załogantów bardzo szybko dotarł do księcia, co spowodowało równie szybkie jego odwrócenie się i odejście do beczki, pozostawiając trytona
CZYTASZ
Sea Shanty [WRIOLETTE]
Fanfiction[PL VER] Meropide wcale nie było wielką, metalową twierdzą więzienną. To był raczej wielki, potężny okręt na którego banderze znajdował się obraz trzygłowego, piekielnego psa - Cerbera. Zaś książę Wriothesley wcale nie był panem incognito mrocznych...