i promise until the end of time

1.6K 102 127
                                    

Czerwone ślepia zatańczyły w ciemności nocy, a poza nimi nie było widać nic innego. Za mężczyzną ciągnęła się mgła, tak jakby był jej panem. Drzewa pozbawione liści wyglądały jak szpony upiorów, szelest listopadowych liści w ściółce jak łamane kości, a bezsenne sowy jak dusze, obserwujące chodzącego trupa, który w pełni księżyca błyszczał. Słodkim gruchotem zapraszały go do rozmowy, wszak dałby sobie uciąć rękę, że chociaż jedna z tych małych ptaszyc była zmiennokształtną, podziwiającą piękno mężczyzny.

Westchnął, kiedy do jego nozdrzy dotarł ukochany przez niego zapach palonego drewna i olejków roślinnych, które miały za zadanie odstraszać gnomy znane z kradzieży magicznych przedmiotów, a tam, gdzie zmierzał, magia wręcz dudniła w uszach. Drewniana chata wyglądała niepozornie, choć mogłaby zainteresować zwykłych ludzi. Z tego powodu inteligentny czarodziej użył całego pliku wymyślnych run, które łatwo stworzyły iluzję, a ta powodowała, że dla istot niemagicznych ten domek zwyczajnie nie istniał. Brunet uważał się za farciarza, który mógł poznać nieśmiertelnego czarodzieja.

Mały dzwoneczek nad drzwiami zaalarmował o przybyciu nowego klienta. Mężczyzna skrzywił się na jasne światło, do którego nie był przyzwyczajony. Żyrandol kręcił się za pomocą magii, czego brunet nie umiał zrozumieć, ale brał to za zwykły bajer dla kupujących. Wziął wdech, a jego płuca wypełniło kilka tuzinów różnych zapachów, woni i smrodów. Rozejrzał się dookoła. Nie miał pojęcia, na czym powinien się skupić. Chata w środku była o wiele większa niż zewnątrz, co także było zasługą kilku skomplikowanych zaklęć. Na wprost od wejścia stała lada, za którą przeważnie stał powód, dla którego w ogóle trudził się, żeby podróżować całe dnie ze swojego miejsca zamieszkania. Po obu stronach pod sam sufit rozciągały się regały z najróżniejszymi szpargałami i przedmiotami magicznymi. Mężczyzna szczególną uwagę zwrócił na tabliczki podpisujące sekcje w regałach, a tam w oczy rzuciły mu się amulety, nasiona, przysmaki dla magicznych stworzeń i odległe dla niego księgi z czarną magią, które można było jedynie wypożyczyć. Przy nieoddaniu takiej księgi, na złodzieja miała spaść przypisana do przedmiotu straszliwa klątwa, spływająca później na co najmniej dziesięć pokoleń. Ze sprzedawcą nie warto było zadzierać.

Powolnym krokiem ruszył w stronę lady, na której stało stare, przedwojenne radio, które wyzionęło ducha kilkadziesiąt lat temu. Grało jednak jedną z dobrze znanych mu melodii. Znowu, zasługa magii. Przewrócił oczami, a kącik jego ust uniósł się w półuśmiechu, gdy piosenka przełączyła się na ukochany hit bruneta. Czasem mówił młodszemu czarodziejowi trochę zbyt wiele.

— Minho! Mój ulubiony klient! Czym mogę służyć? — Po drugiej stronie szklanej lady nagle zmaterializował się niebieskowłosy czarodziej, który wyglądem raczej przypominał nastolatka. Dalej Minho nie umiał uwierzyć, że ktoś z takim wyglądem chodził po tej ziemi od ponad trzystu lat. — Mam nowy przepis na sos czosnkowy, chciałbyś? — Uniósł brew z figlarnym uśmiechem, na co Minho jedynie prychnął pod nosem.

Czarodziej był śliczny, bo tylko tak umiał go opisać Minho. Tak jak on był Koreańczykiem, choć znajdowali się właśnie w tajemniczej Szwecji, która słynęła z obecności wilkołaków. Minho doskonale wiedział, dlaczego Han osadził się akurat tam. Granatowe włosy mężczyzny o dziwo były naturalne. Jego pulchne policzki, miodowa karnacja, szeroki uśmiech w kształcie serca, wąskie, ale miękkie usta. Te wszystkie cechy sprawiały, że ciężko byłoby uwierzyć, że czarodziej był już od dawna dorosły. Jego nieśmiertelność wywodziła się z pradawnych run, które wytatuował sobie na plecach, w czym pomógł mu jego przyjaciel — alfa Chan. Jisung miał dwadzieścia dwa lata już od trzystu lat. Ciemne i głębokie oczy patrzyły na Minho niecierpliwie. Lee znał ten wzrok. Ta wizyta nie miała prawa skończyć się zbyt szybko.

bloodsucker||minsungOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz