Prolog

16 0 0
                                    

W pewnym mieście, którego nazwa jest kompletnie zbędna do opowiedzenia tej historii, wydarzyły się rzeczy co najmniej dziwne. Zaintrygowały mnie do tego stopnia, że postanowiłem owej mieścinie przyjrzeć się bliżej, aby odczuć dziwność tych zdarzeń na własnej skórze. Mam przeczucie, że możecie czuć się nieco zdezorientowani, mam rację? Już śpieszę z wyjaśnieniami.

To miasto... Nie, wróć, miasteczko pasuje zdecydowanie lepiej. A więc: to miasteczko leżało (a być może nadal leży?) u podnóża pewnej sporych rozmiarów góry. Piękny to był widok, szczególnie latem. Kamienny kolos, porośnięty zielonym włosiem, w którego rolę wcielały się krzewy i trawa, a pod jego stopami gromada chatek, ludzie pracujący jak mrówki, dzieci pochłonięte przez świat marzeń... Przepraszam, rozmarzyłem się. 

Kiedy byłem w tym miasteczku, a od wydarzeń, jakie tu opisuję, mija właśnie piąty rok, wzbudziło ono we mnie sielskie odczucia. Jakby sprawiedliwi po latach spędzonych na łąkach Elizjum, upajający się zabawą i winem, wreszcie stwierdzili, że pora się pobudować. Drewniane domki wśród łąk, zwierzęta biegające bez żadnej uwięzi... Wyjątkowości tej krainie dodawał brak stróżów prawa w okolicy. Tak bardzo ludzie ci byli ufni sobie wzajemnie, że myśli o jakimkolwiek przestępstwie popełnionym wobec członka wspólnoty nigdy nie pojawiały się w ich głowach.

Ja mieszkałem niedaleko, w większym mieście oddalonym od centrum tej opowieści o kilkadziesiąt kilometrów. Już tam, w środku cywilizacji, docierały do mnie niemal legendy o tej mieścinie, gdzie od pięćdziesięciu z górą lat nikt nic nie ukradł, nikogo nie zabił, nie wyrządził żadnej szkody. Przyznaję, wówczas traktowałem to, jak bajki wyssane z palca. Miasto, mówiłem, może i małe, może i więzi społeczne silniejsze niż tutaj, ale w takie wiadomości zdrowy rozsądek zabrania mi wierzyć. Nikczemność w ludziach jest silniejsza niż jakakolwiek więź. Taki był wtedy mój pogląd, taka opinia o stanie ludzkiej natury. Dodatkowo zawód, jaki wykonywałem, utwierdzał mnie w tym przekonaniu. Byłem bowiem detektywem.

Jeśli pojawiła wam się przed oczami postać wąsacza w średnim wieku, z monoklem, berecikiem i w brązowym płaszczu w kratę, to muszę was zmartwić. Realia mojej pracy znacząco odbiegały od takiego wizerunku. Zwykle siedziałem w gabinecie w przetartych jeansach, ze skrzyżowanymi na piersiach rękami, w szarej (mojej ulubionej) kamizelce. Nogi zwykłem kłaść na biurku, czyniąc sobie pewną parodię łóżka, na którym można było spać w oczekiwaniu na klientów. Kiedy już przyszedł ktoś ze sprawą, a czyniono to rzadko, zazwyczaj miała ona charakter miłosny. A więc śledziłem podejrzanych o niewierność partnerów, tudzież partnerki, badałem gusta obiektów westchnień moich pracodawców... Innymi słowy, pełniłem niemal wyłącznie usługi matrymonialne. 

Nie ukrywam, po pewnym czasie monotonność zleceń zaczyna nudzić. W moim przypadku nie było inaczej. Szukałem jakiegokolwiek sposobu, aby przerwać rutynę. Zaczytywałem się w książkach z mojej sporych rozmiarów biblioteczki, wychodziłem do knajp, spacerowałem po mieście. Żadna z tych aktywności nie zapewniała mi satysfakcji. Czułem, jakbym błąkał się bez celu. Aż w końcu stało się coś, co ucieszyło mnie, choć z moralnego punktu widzenia nie powinno. 

W gazecie, którą prenumerowałem, na stronie tytułowej pojawił się artykuł: "Widmowe zabójstwo! Makabryczny koniec przepięknej historii." Opowiadał on o morderstwie, dokonanym właśnie w tym miasteczku, które w mojej okolicy słynęło z prawości. Im dłużej wczytywałem się w jego treść, tym wyżej podnosiły się kąciki moich ust. Ofiara, kobieta imieniem Anastazja, była bardzo szanowana przez mieszkańców. Wykazywała się bezinteresownością, hojnością i zawsze niosła pomoc tym, którzy ją o to poprosili. Zamordowano ją w jej własnym domu, gdy jej mąż jeszcze był w pracy, mniej więcej o godzinie piętnastej. Obok zwłok nie znaleziono narzędzia zbrodni, ale wstępne oględziny ciała wskazują na nóż. Wewnątrz nie dostrzeżono żadnych śladów walki. Artykuł kończył się zdaniem: "Zabita została nie tylko ta Bogu ducha winna kobiecina, ale i miasteczkowa sielanka, od tak dawna mieszkająca wśród tego prostego ludu."

Sprawa była idealna dla detektywa. Nie czekając ani chwili wstałem z fotela w moim gabinecie, nałożyłem na siebie czarny płaszcz, gdyż była to jesień, i wyszedłem z gabinetu, zamykając drzwi na klucz. Następnie udałem się do granic miasta, gdzie usługi świadczył dorożkarz. Za opłatą zawiózł mnie na spotkanie przygody, której tak długo oczekiwałem.



You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Nov 04, 2023 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

MiasteczkoWhere stories live. Discover now