Wiecie jaka jest prawda o nowych szkołach? Nikt nie przychodzi nagle się przywitać. Na nikogo przypadkiem nie wpadacie, na nikogo nie wylewacie kawy, a potem nie przyjaźnicie się do końca szkoły.
Przypadki się zdarzają, los przecież istniał. Powodował, że pewnej rudowłosej dziewczynie upadły książki, a jakiś chłopak pomógł jej je pozbierać. Sprawił, że mały chłopczyk, który płakał w parku spotkał dziewczynkę, która podarowała mu lizaka i uśmiechnął się pierwszy raz od śmierci mamy. Przecież tyle się czyta o takich rzeczach.
W większości tych historii zazwyczaj bywało szczęśliwe zakończenia. Zupełnie jak te, o których czytali mi rodzice, kiedy byłam mała.
Los też sprawił, że lecąc samolotem trafiłam na niesamowitego mężczyznę, który przez te kilka godzin stał się moim udawanym dziadkiem. I była to chwila o której chyba nigdy nie byłabym w stanie zapomnieć.
Los mógł łączyć ludzi, chociaż może to nie do końca było tak. Być może ktoś się wcześniej już spotkał, zobaczył ale zapomniał. Może historia pewnych osób nie zaczęła się od zwykłego „cześć" w pewnym miejscu, o pewnym czasie, tylko od spojrzenia rzuconego kilka lat wcześniej.
Byłam ciekawa, jaką historię ma przypisaną dla mnie. Nie lubiliśmy się jednak z przeznaczeniem, bo odebrał mi rodziców, tak samo jak czas, który nie chciał mi dać od siebie odrobinę więcej. Mimo, że błagałam. Mimo, że płakałam. Nie mogłam dostać nawet minuty, żeby powiedzieć „kocham Cię ” ten jeden raz więcej.
Prawda była taka, że byłam jak małe dziecko. Siedziałam w klasie prawie na samym tyle, ciągle upewniając się, czy na pewno jestem w odpowiednim miejscu. Wszyscy ze sobą rozmawiali i wydawali się tacy szczęśliwi. Zazdrościłam im tego. Przypominało mi się, jak siedziałam z Cloe w szkolnej ławce i śmiałyśmy się z najmniejszych rzeczy. Jednak nie było jej wtedy obok mnie, a ja musiałam sobie z tym poradzić.
Z samotnością, która ściskała moje serce. Nawet jeśli była to raczej przenośnia, ja dosłownie czułam się, jakby jakieś niewidzialne kolce wbijały się w moje serce za każdym razem, kiedy myślałam o tym ile osób już straciłam.
Mama mówiła, że byłam marzycielką. W tym zdaniu użyłam dwa razy czasu przeszłego, bo mamy już ze mną nie było, a ja chyba nie potrafiłam więcej marzyć. Nawet jeśli tata powtarzał, że one wszystkie na pewno się spełnią.
I chciałam w to wierzyć. Jednak nie mogłam. Bo moje największe marzenie nigdy więcej nie usłyszy o tym, jak bardzo kocham i tęsknię.
Klimatyzacja w nowym miejscu zawsze jest trudna, a przynajmniej tak twierdziła ciocia. Ja sądziłam, że za tym kryje się coś więcej. Nie chodziło o to, w którym momencie przywykniemy do miejsca ale o to, kiedy poczujemy się częścią tego wszystkiego. Trudno mi było dostrzec choćby jeden dobry aspekt ale wiedziałam, że muszę poczekać.
Czas był zabójczy. Mijał, a czasem nic się nie zmieniało. Dawał o sobie znać, nie zostawiając czasem nic więcej niż wspomnienia. Innym razem był najpiękniejszym podarunkiem.
Tak więc egzystowałam, starając się nie wychylać. W normalnej sytuacji byłabym duszą towarzystwa i starałabym się pokazać z jak najlepszej strony. Nie chciałam myśleć, że już mi na niczym nie zależy, bo to było bardziej bolesne.
Pierwszy dzień szkoły minął szybko. Wszystkie informacje zostały mi przekazane, a jakaś osoba została przydzielona do oprowadzenia mnie po szkole. Naomi Clark należała do szkolnego samorządu i już z początku stwierdziła, że też powinnam spróbować swoich sił. Była taką typową przewodniczącą, którą wszyscy lubili, a przynajmniej tak mi się wydawało.
CZYTASZ
HIRAETH
Roman pour AdolescentsBracia Nelson. Dwa słowa, które w mieszkańcach małego miasteczka Boonville w Kalifornii wywoływały strach. Życie jednak nie polega na baniu się zagrożenia, a na jego zwalczaniu. Ci, którzy zdają sobie z tego sprawę są silni, zupełnie jak Elizabeth B...