VI

294 25 10
                                    

[ONA]

Ach... Kolejna pobudka w ramionach ukochanego. Czy może być coś piękniejszego?
Tak. Może. Biorąc pod uwagę, że ten ukochany nie czuje do mnie tego samego, co ja do niego, to nie ma się czym zachwycać.
Xavier otworzył oczy i spojrzał na mnie zaspany.
- Cześć. - wymamrotał.
Wypuścił mnie ze swoich ramion, podniósł się z łóżka i poczłapał do łazienki. Kilka minut później usłyszałam, jak woda uderza o ściany kabiny prysznicowej.
Wyczołagałam się z łóżka żałośnie jęcząc nad swoją głupotą. Padłam na podłogę i leżałam na niej plackiem, czekając na zbawienie. To moja pierwsza miłość, taka prawdziwa miłość. Tylko dlaczego to musiał być chłopak, który próbował mnie zabić?
- Dlaczego? Dlaczego moje życie jest takie niesprawiedliwe? - jęknęłam.
Chwyciłam kołdrę i szybkim szarpnięciem zrzuciłam ją na siebie. Przy okazji spadły poduszki, ale to mnie nie obchodziło. Zaczęłam owijać się kołdrą, a kiedy w końcu osiągnęłam oczekiwany efekt, ułożyłam się na ziemi, olewjąc cały świat.
Jakimś dziwnym trafem zrobiło mi się na tyle ciepło i wygodnie, że po raz kolejny padłam w ramiona Morfeusza...

***

Byłam w swoim pokoju. Spojrzałam na kalendarz, który wisiał na ścianie. Nędzny, biały papier kalendarza z wypisanymi liczbami wyróżniał się przekreślonymi czerwonym markerem numerami. Obok skreślonej, błękitnej dwunastki świeciła pustką nieszczęśliwa trzynastka. Dzisiaj był kolejny dzień upalnego czerwca, piątek trzynastego, czyli innymi słowy: moje urodziny.
W mojej głowie już formowały się plany na moją osiemnastkę. Spokojny dzień spędzony z rodzicami, a później szalona noc w klubie z przyjaciółmi. Skrzywiłam się myśląc o kacu, który będzie mnie prześladować następnego dnia.
Oficjalnie nie spożywałam alkoholu, ale jeżeli chodziło o wypady z ekipą, nie mogłam sobie pozwolić na trzeźwy umysł. Gra w butelkę, wspólne szaleństwo na parkiecie. Te czynności wymagały ode mnie kompletnego braku świadomości.
Usiadłam na brzegu łóżka i wyciągnęłam ramiona w górę jak najbardziej umiałam. Przy okazji moja już i tak za mała koszulka podniosła się jeszcze bardziej, odsłaniając mój brzuch. Nie przejęłam się tym.
Przejechałam zaspanymi oczami po swoim pokoju. Różowe ściany z błękitnymi akcentami w postaci malutkich kwiatków raziły mnie po oczach. Meble w kolorach białej czekolady poustawiane przy ścianach stały, niczym przestępcy gotowi na odstrzał. Granatowy, miękki dywan miło układał się pod moimi stopami. Zaczęłam jeździć nogami po frędzlach dywanu. Na moje usta wpłynął uśmiech. Ponownie padłam na łóżko i zadowolona wpatrzyłam się w kryształowy żyrandol wiszący nade mną, który zabawnie odbijał promienie światła.
- Witaj nowy dniu. Wszystkiego najlepszego z okazji moich urodzin, dla mnie. - wyszeptałam.
Wstałam i zaczęłam poszukiwania ubrań na dzisiaj. Postanowiłam, że dzisiaj ubiorę się w kwiecistą sukienkę do kolan, zasłaniającą ramiona. Do tego chwyciłam z jednej z szaf zielone sandałki. Rozczesałam swoje blond włosy, związując je w schludną kitkę. Spojrzałam w lustro wiszące przede mną, posyłając mu promienny uśmiech. Dzisiejszy dzień miał być idealny.
Podeszłam do kalendarza, chwyciałam marker i przekreśliłam nieszczęśliwą trzynastkę, po czym wybiegłam z pokoju, prawie potykając się o swoje nogi. Zbiegłam po schodach. Wbiegłam do jadalni i dałam soczystego całusa swojej mamie, a następnie przytuliłam tatę.
- Moja mała córeczka tak szybko dorosła... - powiedział mężczyzna, dyskretnie ścierając łzę z policzka.
- Oj, tato nie rozklejaj się. - uśmiechnęłam się pokrzepiająco, wychodząc z niedźwiedziego uścisku taty.
- Wszystkiego najlepszego, Ester! - krzyknął mój braciszek, zbiegając ze schodów. Chłopiec podbiegł do mnie i przytulił moje nogi. Na ten widok zaśmiałam się cicho. Kucnęłam i przytuliłam się do brata.
- Dziękuję, Knight.
Mój dziesięcioletni braciszek był bardzo podobny do mnie. Miał krótkie, blond włosy, szmaragdowe oczy, okolone wachlarzem długich rzęs, jasną karnację i uśmiech, potrafiący rozkruszyć nawet najtwardsze serce. Knight niedość, że miał wygląd anioła, to jeszcze był sprawiedliwy, waleczny i bohaterski. Jego imię mówi samo za siebie; miał duszę rycerza.
W moją stronę podeszła mama. Stanęła przede mną i obdarzyła mnie uśmiechem pełnym rodzicielskiej dumy.
- Ach... Jak te dzieci szybko dorastają, prawda Richard? - tata spojrzał wpierw na mamę, a później na mnie.
- Co racja, to racja Sophia. Za pewne nim się obejrzymy, a nasz Knight będzie dorosły.
- I wtedy będę wysoki i będę nawet wyższy od Ester! - powiedział chłopiec, podskakując z rękami wyciągniętymi do góry.
Roześmiałam się głośno razem z rodzicami. Nasz śmiech jeszcze kilka sekund później rozchodził się po ogromnej sali jadalnianej, wyłożonej na przemian białymi i czarnymi płytkami. Ściany jadalni były białe, a przy nich stały szafy z ozdobną porcelaną, czy srebrnymi sztućcami. Na środku sali stał machoniowy stół z krzesłami z tego samego budulca. Salę w nocy oświetlały kryształowe lampy zwisające dumnie z sufitu.
- A gdzie jest Scott? - zwróciłam się do rodziców z nurtującym mnie od kilku minut pytaniem.
- Wszystkiego najlepszego Ester. - ze schodów schodził mój straszy o dwa lata brat. Wyprostowany, stąpał dumnie po schodach, niczym właściciel całego dobytku rodziny Erdhart'ów. Całą czwórką spojrzeliśmy na niego, nie wiedząc w sumie, jak zareagować na jego typowe zachowanie. Nikt z nas nie miał pojęcia kiedy, ani w jaki sposób zrodziła się w tym chłopaku taka duma. Każdy z nas postanowił się tym nie przejmować i traktować go po swojemu.
Dlatego też, kiedy mój brat łaskawie zszedł ze schodów i podszedł do mnie, ja od razu zanurzyłam rękę w jego jasnych włosach, psując jego idealne uczesanie.
- Ester! Co ty robisz?! - powiedział podniesionym głosem, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami.
Nie przejęłam się tym. Kiedy skończyłam miętolić włosy braciszkowi, zostawiłam je w artystycznym nieładzie i przytuliłam się do brata, gniotąc jego śnieżnobiałą, wykrochmaloną koszulę. Zadowolona z efektu, odsunęłam się w końcu od brata, posyłując mu promienny uśmiech. Chłopak w końcu wyglądał jak on. Tak w zasadzie był starszą wersją Knight'a. Te same oczy, ten sam kolor włosów i identyczna karnacja.
- Też cię kocham, Scott. - chłopak obdarzył mnie morderczym spojrzeniem, ale na tym poprzestał. Po raz kolejny roześmiałam się perlistym śmiechem.
- Dobrze, dobrze dzieci. Najwyższa pora na śniadanie. Pomożecie mi? - spytała mama.
- Tak! - odparliśmy chórem.
Moja rodzina rozpoczęła szykowanie się do śniadania. Biegali w te i wewte, co jakiś czas informując się nawzajem o tym, co trzeba wziąść, albo zabrać.
Uśmiechnęłam się widząc moją ukochaną rodzinę. Byłam szczęśliwa i czułam, że niczego mi nie brakowało.
Nagle, jakby ktoś zmienił film. Zza okien padało krwawe światło. Zdezorientowana rozejrzałam się dookoła. Byłam w tym samym miejscu, lecz wszystko było inne. Moi rodzice leżeli na ziemi z podciętymi gardłami, dusząc się krwią. Knight i Scott byli przytrzymywani przy ziemi przez dwójkę ludzi, ubranych na czarno. Nie mogłam dostrzec ich twarzy. Raptem ludzie w maskach podcięli gardła moim braciom. Po policzkach Scott'a i Knight'a zaczęły spływać łzy. Mordercy rozpłynęli się w powietrzu. Moja rodzina spojrzała na mnie i jednym głosem wycharczała:
- Uciekaj.
Kolejna zmiana filmu. Byłam z przyjaciółmi na imprezie z okazji mojej osiemnastki. Wszędzie byli ludzie, pachnący potem i alkoholem. Poruszałam się w rytm głośnych basów, otaczających mnie z każdej strony. Byłam szczęśliwa, otumaniona, przepełniona energią i euforią, które dziko płynęły w moich żyłach razem z ogromną ilością procentów.
Później przed moimi oczami pojawiały się kolejne migawki. Ta sama sala, lecz byłam w niej ja, moi przyjaciele i oni. Ludzie w czarnych ubraniach. Podcinali gardła moim przyjaciołom. Kiedy zamaskowani skończyli swoją robotę, po raz kolejny rozpłynęli się w powietrzu. Moi przyjaciele, tak samo jak moja rodzina kilka minut temu, spoglądali na mnie ze łzami w oczach, mówiąc chórem tylko jedno słowo:
- Uciekaj.
Tym razem przeniosło mnie do miejsca, które ostatnio stało mi się bardzo bliskie. Był to dom Xaviera.
Staliśmy przy sobie, spoglądając sobie w oczy. Nasze emocje wypływały z nas niczym woda z gąbek. Miłość, tęsknota, smutek, radość, szok... Chłopak delikatnie położył dłoń na moim policzku. Spojrzałam na jego usta. On zrobił to samo.
- Zrób to. - wyszeptałam.
Zanim nasze wargi się złączyły, obraz znowu się zmienił. Pojawił się zamaskowany człowiek. Trzymał Xaviera za szyję, dociskając go do ściany dzielącej salon od kuchni. Człowiek wyciągnął sztylet i bez zawahania wbił go w serce chłopaka. Po moich policzkach popłynęły łzy. Padłam na kolana, cicho pochlipując. Morderca zniknął, a Xavier padł na ziemię. Z jego ust wypłynęła strużka krwi. Spojrzał na mnie błagalnie i wyszeptał to słowo:
- Uciekaj.

Proszę, nie zabijaj mnie.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz