Rozdział 1: Powrót do Plęsawic

300 8 1
                                    

– Kurwa!
Tak brzmiały pierwsze słowa Joanny, kiedy słońce swym delikatnym promykiem musnęło jej oblicze o poranku. Trzeba dodać, że poranek był, niestety, grudniowy, a to oznaczało, że jeśli słońce i jego promyki miały szansę dostać się do Asinej sypialni, to ona sama była już mocno...
– Jestem w dupie! – wykrzyknęła w przestrzeń, kiedy zobaczyła, która jest godzina. – Kurwa, kurwa, kurwa! – powtarzała, odrzucając kołdrę i wyskakując z ciepłego łóżka, które jeszcze chwilę temu było bezpieczną przystanią.
– Kurwa, kurwa, kurwa! – Przebiegała pomiędzy pomieszczeniami i w sposób pozbawiony logiki, łapała jakieś, bardziej lub mniej losowe przedmioty i wrzucała je do walizki, która leżała otwarta na kanapie.
– Kurwa, kurwa, kurwa! – Do torby wepchnęła telefon, laptop i kosmetyczkę. Jakieś rajstopy, jakieś leginsy, jakiś sweter i jakaś sukienka zostały pochwycone, zgniecione (bo nie można tego nazwać złożeniem) i wepchnięte do bagażu. Aśka miała w głowie ogólne kategorie przedmiotów, które należy ze sobą zabrać, ale porażona stresem, nie do końca krytycznie oceniała swoje wybory. W dodatku nienawidziła się pakować, a jeszcze bardziej niż pakowania, nienawidziła tylko pośpiechu. Nic dobrego nie mogło wyniknąć z tego połączenia, o czym przekona się później.
To wszystko wina tej pieprzonej pracy, cholernego awansu, debilnego szefa i w ogóle wszystkiego.

* * *

Zima ma taką nieznośną tendencję do robienia scen. Na przykład, postanawia zupełnie niespodziewanie zasypać pół kraju dokładnie wtedy, kiedy nikt się tego nie spodziewa, czyli dwa tygodnie przed zimowymi świętami. Szok, jaki spowodowały opady śniegu w grudniu, miał się odbijać czkawką nie tylko mieszkańcom Pląsawic, niewielkiego miasta w północno-wschodniej Polsce, ale też aktywistom walczącym o większą świadomość zagrożenia klimatycznego. Niestety, opady śniegu zimą spowodowały lawinę, nomen omen, komentarzy, w których politycy, celebryci i inni obywatele wyśmiewali sam pomysł globalnego ocieplenia, kompletnie ignorując różnice pomiędzy pogodą a klimatem.
Kto jeszcze ignorował pogodę? Zdawało się, że drogowcy, którzy nie raczyli odśnieżyć drogi do Pląsawic, w wyniku czego z Gnęblina, miasta wojewódzkiego i jedynej stacji kolejowej w promieniu 100 kilometrów, nie wyjechał żaden bus. Zaniedbanie to wynikało nie tyle z cynicznie zarzucanego drogowcom zaskoczenia zimą, co bardziej z faktu, że operatorzy spycharek i piaskarek usiłowali w tamtej chwili wykopać się z własnych domów albo uruchomić niewspółpracujący samochód. Niemniej jednak, bez względu na powód, jakkolwiek nie byłby ważny, faktem było to, że drogi w Plęsawicach pozostawały zaśnieżone, a nieliczne samochody, które udało się tego ranka uruchomić, co chwilę wpadały w poślizgi. Dzieci zostały w domach, ludzie spóźniali się do pracy lub przedzierali przez zaspy bez większego przekonania.

* * *

W oddalonym o kilkaset kilometrów Gdańsku sytuacja była lepsza. Lekki przymrozek powitał Joannę, która wyleciała z impetem z klatki schodowej swojego bloku i od razu pośliznęła się na zamarzniętej kałuży. W ostatniej chwili złapała równowagę, podpierając się walizą, którą można było zakotwiczyć statek wycieczkowy, nie tylko średniego wzrostu kobietę po trzydziestce. Ale dopiero co po trzydziestce. Świeżo. Prawie-że-niemal-przed.
Kierowca Ubera, mający ją dowieźć na dworzec, nerwowo postukiwał w kierownicę. Przynajmniej Aśce wydawało się, że nerwowo. W rzeczywistości po prostu wystukiwał rytm piosenki, która wyrywała się z radia. On nie miał powodu się niecierpliwić. Asia natomiast była wiecznie przekonana, że jest zawsze dramatycznie spóźniona. I tym razem rzeczywiście... była dramatycznie spóźniona. Kierowca szczęśliwie nie miał nic do powiedzenia ani na temat pogody (że zimno) ani na temat sezonu (że niedługo święta). Musiałby najpierw przekrzyczeć radiową Lady Gagę, a ona nie miała zamiaru stworzyć ku temu warunków. Swoim milczeniem zyskał pięciogwiazdkową ocenę w systemie.
Coraz bardziej spóźniona Jonna wtargnęła na teren dworca Gdańsk Główny jak dzik w kukurydzę i natychmiast doświadczyła magicznego działania rzeczywistości, która najwyraźniej dzisiaj nawiązała współpracę z PKP. Jej pociąg do Gnęblina był opóźniony o godzinę. Wszystkie poranne „kurwy" na nic. Mogła jeszcze spać. Mogła pomalować drugie oko. Mogła zjeść!
Bardzo potrzebowała nie być teraz w Gdańsku. Po ostatnich wydarzeniach w pracy nikt nawet nie śmiał skomentować jej pospiesznie wziętego urlopu. Pewnie jej szefowi było to nawet na rękę i liczył, że Aśka ochłonie do nowego roku.
Prawdę powiedziawszy, ona też liczyła, że ochłonie. Pierwsze dwa dni wolnego były jednak gorsze niż się spodziewała. Od powrotu ze Sztokholmu marzyła o czasie, kiedy mogłaby tylko siedzieć i pisać, a teraz, kiedy dysponowała całym tygodniem, kompletnie nie miała na to nastroju. Tym bardziej, że prace nad książką, które wymagałyby jej udziału już dawno się skończyły, a ona nie miała pomysłu na nic nowego, co tylko dodatkowo ją przygnębiało. Skoro nie mogła pisać, próbowała odpoczywać, ale wtedy jej głowa w zapętleniu odtwarzała wydarzenia ostatniego tygodnia i o żadnym odpoczynku nie było mowy. W jej mieszkaniu było zdecydowanie za cicho, za spokojnie i za mało ludzi. Szczęśliwie znała miejsce, w którym sytuacja wyglądała dokładnie odwrotnie.
Gnęblin nie był miastem, które było na czyjejkolwiek liście miejsc do odwiedzenia. Tylko najbardziej uparci entuzjaści urbexu znaleźliby tutaj coś ciekawego, a i to bardziej w okolicy, niż w samym mieście. Gnęblin onegdaj był... może nie stolicą, a raczej pewnego rodzaju... skupiskiem lokalnego przemysłu. Produkowano tutaj tekstylia, cegły oraz wódkę. W okolicy była też cukrownia i kilkanaście wywłaszczonych folwarków, które przeszły swoją drogę od PGR-u do prywatnych rąk. Nieco sztucznie namaszczony na miasto wojewódzkie Gnęblin, składał się z blokowisk poprzetykanych szkołami, kościołami i pustymi placami po ryneczkach, tworzących aktualnie scenografię do filmów grozy o trudnych polskich realiach. Jednak z powodu swojej przemysłowej przeszłości do Gnęblina dochodziła jedyna w tej części kraju nitka torów i można było dotrzeć tutaj dwa razy w tygodniu z Gdańska w mniej więcej trzy godziny (plus losowe opóźnienie i problemy techniczne). I tak właśnie znalazła się tutaj Asia, która wywlokła walizę na zamarznięty i wymagający raczej rekonstrukcji niż remontu, peron.
Joasia po raz kolejny boleśnie spotkała się z rzeczywistością, kiedy ta wdarła się pod jej wełniany płaszcz mroźnym wiatrem. Dotarło do niej, że na wschodzie, a szczególnie północnym, klimat jest nieco inny niż w Gdańsku. Szczękając zębami skierowała się na przystanek, z którego zwykle udawało się złapać jakiś bus do Plęsawic, jej rodzinnego miasta. Poza nią nikt nie wpadł na taki pomysł; przystanek był całkowicie opustoszały, a tablica z rozkładem jazdy tak oblepiona śniegiem, że nie szło nic z niej przeczytać. Próby otrzepania znaku nie przyniosły rezultatów, więc internet był jej ostatnią deską ratunku.
Byłby. Gdyby działał.
Niech to wszystko kurwa mać.
Zrezygnowana wróciła do hali dworca, żeby zapytać panią w okienku czy wie coś na temat busów. Pani zrobiła taką minę, jakby przez chwilę rozważała posłanie petentki na drzewo, ale widocznie zbliżające się święta topiły najbardziej zmrożone serca.
– Wie pani, wszystkie okoliczne miasta są zasypane i możliwe, że oni po prostu nie dojechali. Ma pani numery telefonów do tych przewoźników? – zapytała z nagłą troską.
– Nikt nie odbiera.
– Na pewno przyjedzie bus z Nowego Jeziora, bo dzisiaj nim jechałam, więc jeśli ktoś panią potem stamtąd odbierze, to... może tak...?
Nowe Jezioro było miejscowością wielkością przypominającą Plęsawice, jednak na tym kończyły się podobieństwa. O ile po Plęsawicach trudno spodziewać się czegoś dobrego, o tyle wobec Nowego Jeziora nikt nie miał żadnych oczekiwań i srogo by się zdziwił. Miasto wygrało kilkukrotnie jakieś wojewódzkie plebiscyty, było dobrze dofinansowane i ciągle usprawniano w nim infrastrukturę. Z Nowego Jeziora do Plęsawic było jeszcze 30 kilometrów lasu do pokonania. Mało wykonalne dla kogoś, kto postanowił zrobić rodzinie niespodziankę i przyjechać na święta kilka dni wcześniej.
Kilkanaście minut później na postoju busów rzeczywiście znalazł się biały mini-bus z tabliczką „Nowe Jezioro - Gnęblin", którą kierowca właśnie odwracał tak, żeby pokazywała odwrotną trasę.
– Nie wie pan czy z Plęsawic coś dzisiaj wyjechało? – zapytała Asia, kiedy wszyscy już wysiedli, a kierowca naciągnął przez głowę gruby, wełniany sweter, który gryzł w szyję od samego patrzenia.
– Do Plęsawic, tak? – Podrapał się po karku. – Nikogo nie widziałem na drodze, chyba ich całkiem zasypało, wie pani.
Joasia zmartwiła się i chociaż zwykle udawało jej się trzymać emocje na wodzy, tym razem aż głośno westchnęła.
– Wsiada pani, coś pomyślimy – machnął ręką.
– Ale pan jedzie do Nowego Jeziora...
– To i tak bliżej niż Gnęblin. Kto tam na panią czeka? Bo pani to chyba studentka na święta, tak?
Asia zaśmiała się nieco histerycznie. Studia skończyła dziesięć lat temu i teraz to ewentualnie mróz tak naciągnął jej skórę na twarzy, że mogłaby udawać kogoś dekadę młodszego.
– Już dawno nie studentka, ale na święta. Tak.
– Tę walizkę to niech do tyłu pani wrzuci i wsiada, bo ciepło nam wylatuje – ponaglił ją gestem.

SZCZODRE GODY W PLĘSAWICACHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz