Część I

470 34 5
                                    

Całe życie Dracona kończyło się w jego własnych ramionach.

Biel ścian sali Szpitala świętego Munga go oślepiała, toteż od dłuższego czasu załzawione oczy miał ukryte za mocno zaciśniętymi powiekami. Dobijała go i sprawiała, że sam czuł się jak pacjent na skraju wytrzymałości. I może taki w rzeczywistości był.

Ta biel była tak okropnie różna od mocnego granatu w jego domu, wśród którego zwykł zasypiać. Cisza tak boleśnie różna od szeptu jego narzeczonego, który, choć i teraz będący obok, milczał tak uparcie, jak jeszcze nigdy.

Draco miał gdzieś zakazy uzdrowicieli, którzy wielokrotnie grozili mu wyrzuceniem z sali, widząc go leżącego na tym samym niewygodnym, szpitalnym łóżku co ich pacjent. Można powiedzieć, że im więcej razy mu tego zabraniano, tym więcej godzin on spędzał na łamaniu tych zakazów, których, choćby chciał, nie potrafił usłuchać.

Łamało mu się serce, kiedy ostrożnie obejmował wstrząsaną okropnym kaszlem sylwetkę Harry'ego.

To rozchodziło się w żyłach bruneta w tempie, z jakim kiedyś jego ciało wypełniało uczucie do rywala. W takim tempie, że nawet nie wiedział, kiedy to nabrało takich obrotów. I szczęście, i pech są przecież jak na pstryknięcie palców - ale nigdy nie tych należących do osoby, o której losie miały zdecydować.

- Wyjdź już, proszę - usłyszał głos Harry'ego, wyczerpany równie co jego właściciel. Po tak długiej ciszy Draco spiął się na to, wstrzymał oddech, jakby koniecznie chciał wyłapać najsubtelniejszy dźwięk pokroju drobnego płatka róży, opadającgo powoli na trawę. Harry niestety tonu wcale nie miał mocniejszego. - Nie chcę, żebyś tu wtedy był. Bo nie będziesz w stanie zapomnieć tego widoku już nigdy.

Harry czuł na piersi dotyk pobladłych, zimnych z ciągłej niepewności dłoni. Dotyk tak umyślnie delikatny, jak tylko chłód płatków śniegu na rękawiczkach. Ale nie mogli inaczej.

Harry nieustannie już czuł gorące iskierki uderzające i palące całe ciało - kiedy ktoś go dotykał, to tylko pogarszało sprawę. Ale już kilka dni temu poprosił też, aby Draco się tym nie przejmował. Ten ból wytrzyma - brak kontaktu z nim w takiej sytuacji, nie.

W sytuacji, kiedy Harry czuł się bardzo chory. Bezsilny, z ograniczonym spojrzeniem, oddechem coraz płytszym i zmęczony sercem, którego rytmu Draco rozpaczliwie doszukiwał się pod swoją dłonią. Nie wiedział, co Harry'emu było ani jak długo ono będzie jeszcze z tym walczyć. Tak naprawdę, nikt nie wiedział, nawet Harry nie potrafił tego wyjaśnić.

Wszystko zaczęło się miesiąc temu. Choć właściwie to już cztery lata wstecz, kiedy niespełna osiemnastoletni Harry otrzymał propozycję od Ministerstwa Magii. Nikogo nie dziwiło, że zaczął szkolić się na aurora i w dość szybkim tempie faktycznie nim został - również Dracona, który, chociaż od początku mu się to nie podobało, nie mógł mu zabronić czegoś, co on kochał. Niby Harry był tylko jednym z wielu, ale już wtedy, jak i teraz, zdanie jego i szefa Biura Aurorów były niemalże brane jako równoważne. Nawet jeśli Harry wtedy miał ledwie dwadzieścia jeden lat, a ten drugi lekko ponad czterdzieści.

Wtedy Draco był z tego naprawdę dumny. Cieszył się, jak ważny w całym Ministerstwie jest Harry i jak wiele zależy od jego zdania, mimo że Potterowi często było z tego powodu głupio.

Teraz podobnie czuł się Draco. Bo Harry oprócz swojego autorytetu, miał co gorsza temperament w głowie i odwagę w sercu, które gdzieś miało słowa każdego, z kim się nie zgadzało.

A przecież Draco prosił go, żeby uważał, że pod sławnym imieniem Wybrańca nie może być swojego bezpieczeństwa pewien. Zresztą, znając go, Draco z tyłu głowy wiedział, że on pewnie nawet o tym nie myślał. Nawet nie myślał, żeby przemyśleć, co robi.

Ostatnim wrogiem... || drarry short storyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz