Część II

315 33 11
                                    

Ron i Hermiona zostali z nim w ciszy i rozmowie na długo, bo przez kilka godzin. Ich wyjście nie zależało od tego, ale wtedy na dworze zaczęło się już ściemniać, choć nikt nie zaglądał w okna.

Draco wrócił do nich po może niecałej godzinie, żeby stanąć gdzieś przy ścianie i splatając ramiona na piersi, obserwować Harry'ego, Rona i Hermionę z boku.

I przy tym widoku myślał tylko, jak uczynić pożegnanie łatwiejszym.

Z tym też źle się czuł. Ciągle wypominał sobie, że zamiast skupić się na Harrym teraz i w tej chwili, myślał, co będzie za ich parę. Coś, co choć może nie było jeszcze pewne, ale nieustannie i szybko tej pewności nabierało. Marne pocieszenie.

Czasem potakiwał tylko na słowa któregoś z nich, zdawkowo raczej, bo wciąż wracał jeszcze do siebie i odzyskiwał złamany głos. Wrócił i zdawał się spokojniejszy, ale Harry nie był sam pewien, czy w dobry sposób. Cieszył się mimo wszystko, że Draco już tak nie drży, a on zdążył w międzyczasie wymienić parę istotnych, choć lekko brzmiących zdań z Hermioną i Ronem.

Oboje wyszli jednak wreszcie, z Harrym żegnając się najpierw dobry kwadrans, bo nie mogąc znaleźć słów ani nie chcąc być ostatnim, które powie zdławione Do później. Draco znów został z nim sam. Zrobił się wieczór i czuł się tak nieswojo, jak nie czuł się już od lat. Był mrok na zewnątrz i była jakaś ciemność, która rosła w głos, w miarę kiedy słabł kochany ton Harry'ego. Gwiazd na niebie pewnie nie było. Draco nie wierzył, że były.

Ale za Harrym zdążył już zatęsknić w sytuacji, kiedy minuta musiała wystarczyć za lata.

- Powiedziałeś im? - zagadnął zaciekawiony, siadając na kraju łóżka Harry'ego. - Że masz męża?

Harry z jakiegoś znalezionego w tych słowach powodu roześmiał się.

- Nie - zaprzeczył z otwartymi jeszcze w uśmiechu ustami. - Nie powiedziałem. Niczego nie zamierzam przed nimi ukrywać, ale jeśli wyjdę z tego cało, to po to, żeby zobaczyć ich miny.

Draco nie odpowiedział, ale pokręcił pobłażliwie głową.

- Nic od wczoraj nie jadłeś - wypomniał mu po chwili. Harry wywrócił oczami, nie podnosząc nawet tyłu głowy z poduszki.

- Tak jakbyś ty jadł albo spał. Nie myśl, że nie wiem. Prawie stąd nie wychodzisz.

Draco wzruszył lekceważąco ramionami, kiedy na niego spojrzał, marszcząc brwi na sposób, który Harry uznawał za jego charakterystyczny.

- Nie lubię marnować czasu.

Ale ten czas powoli znów rozpłynął się w ciszy. Nic głośniejszego jej nie przerywało, jedynie z głębi korytarza, za słabo uchylonymi drzwiami, czasem dobiegały czyjeś kroki albo dalsze jeszcze głosy, w których nie mogli rozróżnić słów. Jakiegoś ledwie słyszalnego dźwięku możnaby domyślać się jeszcze tylko w kilkunastu trzaskających płomykach oświetlających pomieszczenie. I dwa rytmy oddechów splatały się ze sobą niemo. Draco co chwila powtarzał szeptane Kocham cię, nie otrzymując głośnej odpowiedzi.

I czuł, że w tej ciszy jest coś dziwnego. Że to muzyka ostatnich chwil.

I znów przytulał go z delikatnością miękkiego puchu, kiedy Harry był tak jednocześnie cholernie blisko i tak o ten cal daleko, że on miał jedynie ochotę krzyczeć z okrutnego niedosytu.

Nie wiedział, która była godzina. Jedynie że było coraz bliżej końca jego snów.

Nikt nie zaglądał do tej sali, oprócz wcześniej Rona i Hermiony na prośbę Harry'ego. Gdyby pojawił się tu któryś z uzdrowicieli, oznaczałoby to tylko najgorsze albo najlepsze. Draco liczył, że to się nie zmieni, że nikogo nie zobaczą w drzwiach. Bo bardziej obawiał się złych wieści niż spodziewał się zbawiennych.

Ostatnim wrogiem... || drarry short storyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz