2. Ruda.

15.9K 715 235
                                    

Alessandro

Pochyliłem głowę, patrząc przez ramię na wszystkich gołodupców stojących za mną. Widziałem uśmiechy formujące się na ich twarzach. Sam nie omieszkałem się tej chęci i uniosłem kącik ust, z powrotem zwracając się w stronę klawisza. Prężył się przede mną, próbując pokazać swoją wyższość. Starał się jak tylko mógł, bo miał przed kim. Niestety dla niego, na nas już to nie działało. Stety dla rudej, bo musiała to tolerować.

– Lepiej porządnie się podetrzyj, osadzony. Nie znasz czasu ani miejsca, kiedy po ciebie przyjdę – odpowiedział na wdechu Kitty, rozglądając się po łaźni z nerwem w oku. Znałem jego pulsującą powiekę aż za dobrze, bo każdy, kto był tu chociaż dłużej niż rok wiedział, że Baker nie był postrachem wśród więźniów i ten odruch pojawiał się u niego z dużą częstotliwością. – Ruszcie tyłki, obiad sam się nie zje.

Taktyczna zmiana tematu.

Jedyne, na co się zdałem, to prychnięcie. W głównej mierze to właśnie tak na niego reagowałem. Nie potrafiłem ani patrzeć, ani traktować poważnie typa, który skakał wokół każdego, żeby tylko mu się przypodobać. Zwłaszcza, jeśli mowa była o kobietach. To nie pierwsza lekarka, którą już od samego przekroczenia progu odprowadzał wzrokiem. I gdyby nie ten mundur, już dawno wgnietliby go w podłogę.

Przed pójściem na stołówkę dostaliśmy chwilę czasu, żeby odnieść ręczniki na kaloryfer.

– Wracam za minutę i macie być gotowi, jasne? – rzucił strażnik po tym, jak skończyli nas przeszukiwać i wpuścili z powrotem do cel.

Odłożyłem rzeczy na miejsce, bo każda z nich jakieś miała. Lubiłem, gdy w moim rewirze panował porządek. Pilnowałem go i gdy tylko na horyzoncie pojawiał się jakiś nowy kandydat na współlokatora, uświadamiałem go jaki jest dla mnie ważny. A jeśli miał przebywać choćby w odległości pięciu metrów ode mnie, dla niego również miał taki być.

Trzymania się zasad nauczył mnie starszy brodacz o imieniu Rick. Gdy tylko tu trafiłem, byłem młodym gnojkiem, który nie wiedział, jak się zachować. Staruszek miał do mnie naprawdę sporo cierpliwości, której nakłady wykorzystywał właśnie do nauczenia mnie priorytetów. Czego warto było pilnować, o co warto było walczyć, co mówić, a co lepiej zostawić dla siebie. Teoretycznie zwyczajne sprawy, ale praktycznie rady, które sprawiły, że przetrwałem.

Zgodnie z obietnicą, strażnik wrócił po skrupulatnie wyliczonych sześćdziesięciu sekundach. Razem z Amigo w spokoju wyszliśmy na zewnątrz, gdzie ponownie nas przeszukano. Na szczęście cierpliwości również nauczył mnie Rick i z czasem przestało mi to przeszkadzać. Nie zwracałem już uwagi na liczenie, które często musiano wielokrotnie powtarzać. Nie patrzyłem na to, ile razy dziennie moje ubranie dotykane było przez strażników. Nie denerwowałem się komendami. Żadna z tych rzeczy nie miałaby sensu, bo więzienie bez rutyny byłoby jak buty bez podeszw.

– Pierdolona koperkowa z ryżem. Kto tak je, do chuja? Ryż w pomidorowej, okej. Ryż w ogórkowej jeszcze jakoś przeżyję, ale w koperkowej? Niedługo to nam do rosołu to wpierdolą – oburzył się Amigo, pociągając nosem.

Kolejka do bufetu ciągnęła się w nieskończoność, a jego narzekanie wcale mnie nie uspakajało. Chociaż z jednym miał rację. W naszym więzieniu dodawali ryż do wszystkiego. Makaronu na oczy nie widziałem od miesięcy.

– Może jeszcze powiedz, że do koperkowej z r y ż e m – dosadnie przeliterował – do picia dadzą kompot. Jak będzie kompot to podejdę do Kitty'ego i przysięgam, zabiorę mu broń i strzelę sobie prosto w łeb.

Tied with Lancaster [JUŻ W SPRZEDAŻY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz