Setki lodowych strzał wraz z jednym mroźnym podmuchem wiatru wydawały się na raz wtopić w ciało dziewczyny, a przynajmniej takie miała uczucie. Tegoroczna zima okazała się być wyjątkowo mroźna, znacznie sroższa, niż w poprzednich latach. Hazel siedziała na wystającym spod warstwy śniegu głazie, wpatrując się w strome górskie stoki oraz szpiczaste granie, nad którymi w oddali wznosiły się pojedyncze wywerny. Nie bała się ich. Wiedziała, że jej nie zaatakują, gdyż robiły to głównie w dzień, nieprzystosowane były bowiem do nocnego trybu życia. I tak za kilka chwil ukryły się między wierzchołkami, osiadając w jaskiniach.Niebo tego wieczoru było doprawdy przepiękne. Przodkowie Hazel sprezentowali jej w dzień 20 urodzin piękny różowo-pomarańczowy firmament, żegnający nieśmiało zachodzące Słońce, ustępując miejsca gwiazdom oraz Księżycowi, który już niedługo miał zagrać na nieboskłonie iście majestatyczny nokturn. Choć temperatura wyjątkowo nie sprzyjała pobytowi na otwartej górskiej przestrzeni, to Hazel była w stanie wytrwać ten mrożący do szpiku kości chłód, właśnie dla takich chwil jak ta.
To już dziś. Tej nocy miała wkroczyć w nowy etap swojego życia. Miała przestać być zwykłą dziewką, stając się prawdziwą kobietą, panią domu i kandydatką do wyjścia za mąż. Na samą tę myśl dziewczyna dostawała ciarek na plecach, a na policzkach pojawiały się wypieki. Z jednej strony niesamowicie ekscytowała ją perspektywa bycia dorosłą, z drugiej strony wiedziała, że już za moment skończy się ta niewinna beztroska, lekkość bytu i ostatnia cząstka dziecinności uleci z niej, zupełnie jak dojrzała wywerna opuszcza gniazdo. Wylatuje z niego i już nigdy nie wraca.
—Hazel! Chodź już! Robi się ciemno! I wszyscy oczekują cię w gospodzie!
Dziewczyna zwróciła wzrok w kierunku siostry, stojącej nieopodal. Musiała biec, bowiem jej twarz pokryta była rumieńcami i z trudnością łapała oddech.
—Już idę.
Hazel wstała i powolnym, dumnym krokiem podeszła bliżej Astrid. Poczochrała ją po skołtunionych czarnych włosach, na co ta zachichotała.
—Dzieciaku! Kiedy ty ostatnio czesałaś te kołtuny?
Dziewczynka założyła ręce na piersi i tupnęła nóżką.
—2 dni temu! I nie nazywaj mnie dzieciakiem, pani dorosła! — burknęła z niezadowoleniem.
Hazel tylko delikatnie się uśmiechnęła, objęła siostrę wpół i dała soczystego buziaka w policzek, podnosząc ją do góry.
—Przecież wiesz, że cię kocham, głuptasie! —odstawiła brunetkę na ziemię.
—No wiem...—Astrid nieśmiało chwyciła siostrę za nadgarstek i pociągnęła za sobą —Pośpiesz się! Wiesz, że mama nie lubi, gdy się spóźniasz.
—W moje urodziny chyba przysługuje mi immunitet na jej humory, myszko.
—A co to immunitet?
—To taka ochrona, wiesz? Tarcza, która chroni mnie przed gniewem mamy.
—Taka, jakiej tata używa podczas walki przeciwko demonom gór?
—Haha, no coś w tym stylu.
—Ale super! I ja też będę taką miała?
—Tak, maluchu. Gdy już dorośniesz.
Dziewczęta pośpiesznym krokiem wróciły do osady. We wszystkich chatach było ciemno, jedynie z gospody bił blask palących się w środku świec oraz paleniska, nad którym na ruszcie piekła się dziczyzna. Już z daleka słychać było gwar oraz całą gamę zapachów odświętnych potraw, gotowanych tylko na wyjątkowe okazje.
CZYTASZ
| Ruby of Sukkuria |
Viễn tưởngWalka. To idealne słowo, opisujące realia świata, w którym żyje Hazel. Nie jest łatwo, gdy codziennie żyje się ze świadomością, że owy dzień może być tym ostatnim. Odkąd przed czterystoma laty na Ziemię wstąpiły demony, zesłane przez Selmuna, ludzk...