ROZDZIAŁ 1

52 8 3
                                    

Słyszę dźwięk budzika. Piąta trzydzieści. Wyłączam ten denerwujący dźwięk i wstaję z łóżka. Biorę potrzebne mi rzeczy, po czym zmierzam do łazienki. Tam przebieram się w strój do biegania, związuje włosy w wysoki kucyk i wracam do pokoju. Biorę słuchawki z telefonem. Schodzę po schodach do kuchni, żeby wziąć ze sobą wodę. Miłym zaskoczeniem dla mnie jest to, że moja mama też już wstała.

- Cześć kochanie. Chcesz coś do jedzenia? - pyta.

- Cześć mamo. Nie dzięki, biorę wodę i idę pobiegać. Wrócę za około godzinę. - mówię i uśmiecham się do niej, po czym dodaje - Miłego dnia.

Wychodzę na ulice Kansas. Zaczęło się lato więc zza domów zaczynają pojawiać się pierwsze promienie słońca. Zapowiada się dziś piękny dzień.

Nie myśląc już więcej zakładam słuchawki i puszczam muzykę. Gdy słyszę pierwsze dźwięki "SOS" Rihianny, zaczynam biec. Moja droga codziennie wygląda tak samo. Wychodząc z domu biegnę w lewo, robię większe koło, po czym wracam. Dzisiaj jednak muszę skrócić tą drogę, bo lecę do taty, który mieszka w Anglii.

Meghan Smith-Jones i Anthony Jones się rozwiedli. Głośno było o tym w mediach. Nagłówki mówiły: "Sławny prawnik, Anthony Jones, rozwodzi się z żoną, właścicielką kawiarni "U Meghan", Meghan Smith-Jones. Co będzie dalej z ich córką?". Był to ciężki okres, podczas którego kawiarnia mamy trochę podupadła. Po całym zamieszaniu, gdy już wszystko było "dobrze", tata stwierdził, że najlepszym pomysłem, żeby nie spotkać przypadkiem mamy, jest wyprowadzka na inny kontynent. Tak oto znalazł się w Europie. Latam do niego regularnie, rozmawiamy przez telefon, ale to już nie to samo co kiedyś.

Z ostatniej rozmowy, zrozumiałam, że nie mieszka już w Londynie. No cóż zobaczymy...

***

Po godzinnym bieganiu, w końcu wróciłam do domu. Mamy już nie było, co znaczy, że pojechała do kawiarni. Jest to dobry znak. Może w końcu uda jej się "wrócić do życia" po tym co przeszła. Nie było jej łatwo po rozwodzie. Tata znalazł sobie nową kobietę i od tego się wszystko zaczęło.

Weszłam na górę po schodach i ruszyłam do łazienki. Za 4 godziny muszę być na lotnisku więc mam czas na spakowanie. Biorę szybki prysznic i wracam do pokoju. Wyciągam walizkę z szafy i... no właśnie. Co teraz? Tata pewnie znowu mnie obkupi nowymi ubraniami więc czy powinnam brać ich dużo? Mam tam zostać 2 miesiące. Wzdycham po czym wykręcam numer mojej przyjaciółki. Ona jako jedyna wspierała mnie podczas rozwodu rodziców. Każdy inny się ode mnie odwrócił.

- Cześć - witam się z Laylą - potrzebuję pomocy.

- Hejka. Co tam? Coś nie tak? - pyta zaniepokojona

- Nie wiem co spakować do taty.

- Hm... Myślę, żebyś nie brała za dużo. I tak Cię pewnie obkupi.

- Taa, właśnie tego się obawiam - siadam na łóżku - mam już wystarczająco ubrań. Nie potrzebuję więcej. Poza tym, wiesz, że wolę żyć skromnie.

- To może powiedz to tacie? - sugeruje.

- Co ty. Załamie się. Pieniędzmi wynagradza mi to, że odszedł.

- W takim razie musisz przeżyć - śmieje się - Daj znać jak dolecisz. Ja muszę się zacząć szykować.

- Spotkanie z Joshem?

- Tak. Wiesz, że go lubię.

- Haha, tak. Ale jest szósta czterdzieści. Rano. O której wy się widzicie?

- Jakoś o piętnastej.

- I TY JUŻ SIĘ SZYKUJESZ?

- No oczywiście. Mam tylko niecałe osiem godzin, a idę jeszcze dziś na siłownie.

- No dobra. - odpowiadam - Lecę się pakować. Pa

- Paa. - rozłącza się.

Odkładam telefon na łóżko i podchodzę do szafy. Wyjmuje parę ubrań i dwie piżamy. Pakuję je do walizki. Dorzucam jeszcze bieliznę i kosmetyczkę, spakowaną dzień wcześniej. Nie zapełniłam nawet połowy walizki, ale trudno. Podchodzę do regału z książkami i sięgam po "The Fault in Our Stars" Johna Greena oraz "The Mother and Daughter diaries" Clare Shaw. Tą drugą chowam do walizki, a pierwszą do torby. Schodzę do kuchni. Robię kawę, bez której nie przeżyję, oraz robię śniadanie.

Po posiłku zerkam na godzinę. Ósma. Zostały mi dwie. "Czas ogarnąć pokój" myślę. Nie będzie mnie dwa miesiące. Czy może się coś zmienić? Tak. Czy się zmieni? Raczej nie.

***

Mama wróciła po ustaleniu z pracownikami wszystkiego. Teraz siedzę w aucie, jadąc na lotnisko. Czy coś czuję? Nic. Przynajmniej w związku ze spotkaniem taty. Za to powrót do Wielkiej Brytanii... Na samą myśl się uśmiecham.

Na horyzoncie zaczyna pojawiać się lotnisko. Mama skręca w drogę, która zaprowadzi nas na parking. Parkuje samochód i wychodzimy. Wyciągam walizkę z bagażnika.

- Chcesz iść sama czy może... - odzywa się mama.

- Nie, chcę żebyś poszła ze mną. - przerywam jej.

Mama słabo się uśmiecha. Ruszamy w stronę budynku. Wchodzimy do środka. Pomieszczenie jest duże, to fakt, ale przy tych wszystkich biegających ludziach, żegnających się, witających, płaczących, ta przestrzeń wydaje się mniejsza.

- Dalej muszę iść sama, mamo. - obracam się w jej kierunku.

- Wiem. Miłej podróży. - uśmiecha się po czym mnie przytula. - Uważaj na siebie. - mówi, gdy odsuwamy się od siebie.

Uśmiecham się i odchodzę w stronę bramek. Pokazuję pani bilet. Przepuszcza mnie. Ostatni raz spoglądam za siebie. Mamy już nie ma. Kupuję jeszcze dwie butelki wody i szukam miejsca, żeby usiąść i poczekać na lot. Zostało mi pół godziny.

***

Wsiadam na pokład samolotu. Tata jak zwykle zadbał o miejsce przy oknie. Wzdycham. Wyjmuję książkę, telefon i słuchawki. Przede mną ponad 10 godzin lotu. Obok mnie siada jakaś kobieta z partnerem. Super. Przynajmniej nie będzie mnie nikt zagadywał.

***

Samolot wylądował. Wszyscy klaszczą. Nigdy tego nie zrozumiem chyba. Każdy pospiesznie bierze swoje rzeczy i pcha się do wyjścia, żeby jak najszybciej wysiąść. Mi się nie spieszy. Gdy w samolocie zostały ostatnie, pojedyncze osoby, biorę swoją torebkę i wychodzę z samolotu. Stewardessa uśmiecha się do mnie i życzy miłego pobytu w Anglii. Wsiadam do tego śmiesznego autobusu, który przewozi wszystkich do odprawy. Drzwi się zamykają i jedziemy. Gdy dojechaliśmy, każdy w popłochu zaczął wysiadać. Ja jak zwykle na końcu. Po odprawie biorę swoją walizkę z taśmy i ruszam do wyjścia. Rozglądam się, ale nigdzie nie widzę taty. Wyciągam komórkę i postanawiam do niego zadzwonić. Włącza się poczta głosowa. Dzwonię drugi raz. Znowu to samo. Zrezygnowana siadam na ławce, tuż obok wyjścia z budynku i wykręcam numer ponownie. Kolejny raz nie odbiera. Wzdycham. Postanawiam na niego poczekać, bo pewnie są korki. Nagle podchodzi do mnie wysoki chłopak, na oko metr osiemdziesiąt. Wytatuowany, brunet, umięśniony. Mogę stwierdzić, że chodzi na siłownie albo coś trenuje. Wydaję się, że jest w moim wieku lub starszy.

- Lillian Susan Jones? - pyta.




I do (not) love YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz