Nic nie widziałam. Nie widziałam drogi, którą szłam. Nie widziałam mijanych przeze mnie drzew. Nie wiedziałam też osoby skradającej się za mną.
Jednak wiedziałam, że ktoś tam był. Śledził mnie. Czułam na sobie jego wzrok.
Chciałam biec, lecz nie mogłam. Przewróciłabym się. Mogłam więc tylko iść licząc na to, że na nic nie wpadnę. Nie miałam możliwości ucieczki. Mój strach się nasilał, dusił mnie. Trudno było mi oddychać. Moje serce biło okropnie szybko. Umrę. Wiedziałam to. Ale i tak nie chciałam poddać się bez walki.
Modliłam się, żeby księżyc wyszedł wreszcie zza czarnych chmur. Poruszanie się przez las nierówną ścieżką sprawiało mi coraz więcej problemów. Choć kiedyś przechodziłam tędy tysiące razy, nie mogłam przypomnieć sobie tego odcinku drogi. Słyszałam szum wody. Nigdy, jak żyję, nie było tam rzeki ani żadnego zbiornika wodnego. Więc jakim cudem...?
Nagle gałązka złamała się pod ciężarem stopy. Nie mojej. Ten ktoś był blisko mnie, zbyt blisko. Gdy odruchowo sięgnęłam po nóż, który zawsze noszę przy pasku zdałam sobie sprawę z pewnej rzeczy. Nie miałam przy sobie broni. Zostawiłam ją.
Zginę. Na pewno zginę. Ta myśl przeraża. Śmierć przeraża. Przeraża nas to, co będzie potem. Niebo czy piekło? Co nas czeka? Nie wiemy tego. A przynajmniej wszyscy tak mówią. To nie prawda. Każdy wie, co zrobił w życiu złego, a co dobrego. Tylko nikt nie chce przyznać się przed samym sobą na co tak naprawdę zasługuje. Wolimy o tym nie myśleć. Prawda przeraża. Boimy się jej konsekwencji.
Jak na razie jednak ja wciąż byłam żywa.
Przyśpieszyłam. Słyszałam swoje niepewne kroki szeleszczące wśród liści. Co chwila zawadzałam o korzenie drzew. Jeszcze trochę. Muszę wytrwać do końca.
Oczami wyobraźni widziałam mój cel. Już tak niedaleko, już prawie byłam na miejscu. Tak, nawet czułam delikatną zmianę zapachu powietrza.
Nagle moje oczy zauważyły światło. Światło! Chyba nigdy wcześniej srebne lśnienie księżyca nie przyprawiło mnie o tak ogromną radość. Blask, choć przytłumiony przez gęste liście drzew, wystarczał mi. Nareszcie widziałam ścieżkę! To dla mnie szansa do ucieczki. Zerwałam się do biegu.
Niestety, nie tylko ja.
Powstrzymyłam chęć odwrócenia się.
Biegłam przed siebie. Moje płuca zdawały się płonąć żywym ogniem. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Rozczochrane włosy zasłaniały mi oczy. Ale musiałam biec szybciej.
Raptownie potknęłam się o coś twardego. Z krzykiem upadłam na ziemię. Pośpiesznie próbowałam wstać, jednak mi się nie udało. Moją kostkę ogarnął potworny ból. Każdy, nawet najdrobniejszy ruch bolał niemiłosiernie.
Usłyszałam kroki śledzącej mnie osoby głośniej niż wcześniej.
Nie. Nie zgadzam się. Muszę spróbować się podnieść.
Niewidoczny człowiek zbliżał się coraz bardziej.
Czułam się tak, jakby tysiące igieł wbijały mi się w stopę. Łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Nie mogłam wstać. Biec. Nie mogłam uciec.
Nie. Nie. Nie, nie, nie!
Będę żyć. Będę żyć. Nie mogę umrzeć. Nie umrę. Nie teraz. Jeszcze nie. Proszę, nie!
Stąpanie ustało. Ktoś stał nade mną.
Powinnam już dawno pogodzić się z rychłą śmiercią. Powinnam być na to gotowa. Powinnam teraz stanąć na przeciw niej z dumnie podniesioną głową. Lecz zamiast tego leżałam, nie dość, że trzęsąca się z lęku, bólu i zmęczenia, to jeszcze mój trud poszedł na marne.
Wtuliłam twarz w miękką ziemię. Zabrakło mi odwagi by spojrzeć na postać nade mną. Od zawsze, odkąd pamiętam byłam żałosna. Teraz sięgnęłam już czegoś, co było głębiej nawet od dna.
- Dobry wieczór, wiedźmo.
Męski głos, oschły, powolny, ironiczny, roskoszujący się każdą wypowiadaną sylabą. Przyprawia o mdłości. Przyprawia o strach.
- Wiesz co? Powiedziano mi, iż dostanę za ciebie złoto. I to dużo złota.
A więc złoto. Moja dusza i ciało są warte tyle, ile sporo złota. "Sporo". Dla jednego "sporo" oznaczało tyle, ile kosztuje wieś. Dla drugiego tyle, żeby starczyło na kupno konia. Dla trzeciego, tyle żeby spłacić długi. Dla czwartego tyle, żeby wykarmić rodzinę. Dla tamtego mężczyzny zaś na tyle wystarczająco, żeby kogoś zabić. W tym przypadku mnie.
- Nie martw się, będę delikatny na tyle, na ile to możliwe. Tylko proszę, nie ruszaj się zbytnio. Nie chciałbym, żebyś musiała długo cierpieć. To by było okropne.
Nie mogłam nic powiedzieć. Nawet krzyknąć. Z moich ust wydobył się tylko cichy jęk. Nie byłam w stanie wstać, ani tym bardziej walczyć. Nie mogłam zapobiec swojej własnej śmierci.
- Czemu nic nie mówisz? Czyżbyś się poddała? Dziwne, no ale cóż. Dobranoc, moja droga!
Zacisnęłam powieki. Czekałam na ból.
Nagle usłyszałam świst strzały. Następnie stłumiony krzyk. Postać nade mną osuneła się głośno na ziemię, że aż ta się zatrzęsła. Potem nastąpiła cisza.
Co...?
- Ej, ty tam! Żyjesz? Cholera, dobrze, że was zauważyłem!
Niemożliwe. Ktoś tam był. Ktoś mnie uratował. Lekko podniosłam głowę. Cała się trzęsłam. Łzy uniemożliwiały mi zobaczenie czegokolwiek poza rozmazanymi plamami. Łkałam cicho. Z bólu. Z wycięczenia. Z przerażenia. Ze szczęścia.
- Dobry Boże, co ci się stało? Czekaj, pomogę ci wstać. Nie płacz, już jesteś bezpieczna.
Mój wybawiciel podniósł mnie tak delikatnie, że niemal nie czułam dotyku jego rąk. Wydawało mi się, iż tonę w jego objęciach jak w jakimś obłoku. Nie widziałam jego twarzy. Byłam zbyt zmęczona, by otworzyć oczy. Zdołałam wydobyć z siebie tylko jedno małe, ciche słowo, które pewnie zlało się z nocnym wiatrem uniemożliwiając tajemniczemu strzelcowi jego usłyczenie.
- Dziękuję...- szepnęłam zasypiając.
CZYTASZ
Gniew Czarownicy
ParanormalJest uważana za czarownice. Osoby, którym zależało na jej życiu, umarły. Jej wrogowie pragną jej śmierci bardziej niż czegokolwiek innego. Ma tylko szesnaście lat. Nagle zdaje sobie sprawę z tego, że widzi rzeczy, których inni nie widzą. Widzi duch...